– Pokazują Morgenrøde i tę krypę straży przybrzeżnej.
– Przybili do promu?
– Nie, zatrzymali się w pewnej odległości.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
– Gdzie są ustawione kamery KVF?
– Chyba na przylądku Kirkubønes.
Sensownie, pomyślał Hallbjørn, po czym podjął decyzję, że pojedzie na przylądek. Będzie miał z tego miejsca najlepszy widok na prom i zapewne to właśnie tam zbiorą się służby.
– Nie podpływają bliżej? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Nie.
– A co robią?
– Jeden z mundurowych wyszedł na dziób z megafonem. Dwaj pozostali są w sterówce, ale nie widać, co kombinują.
Olsen nie potrzebował więcej informacji. Wszystko wskazywało na to, że prom Horisont Færger został porwany.
Nie zważając na lód, Hallbjørn dodał gazu.
3
Sobota, 14 stycznia, godz. 14.03
Mocny podmuch wiatru niemal zwiał kaptur z głowy Katrine. Chwyciła go w porę, a potem ściągnęła sznurki po bokach. Mimo że sztormówka była nieprzemakalna, Ellegaard miała wrażenie, jakby była przemoczona do suchej nitki.
Patrzyła przez moment na mężczyznę, który siłował się z drzwiami, a potem pokręciła głową. Kiedy tylko ruszył z rufy w ich stronę, rozpoznała go. Dobrze się znali; wcześniej tego dnia jadła śniadanie w jego towarzystwie. Był najbliższym przyjacielem Hallbjørna – a na dobrą sprawę może także jedynym.
Bærentsen kilka razy uderzył w drzwi, po czym odwrócił się i podszedł do dwójki stojącej przy relingu. Nawet w taką pogodę sprawiał wrażenie, jakby zszedł prosto z wybiegu dla modeli. Zawsze nosił markowe ciuchy i najwyraźniej miał w zapasie wersję na każde warunki atmosferyczne.
Stylowa kurtka Fjällräven musiała kosztować ze trzy i pół tysiąca koron. Biorąc pod uwagę, jak dobrą jakością odznaczały się lokalne wyroby odzieżowe, dla Katrine było to wyjątkowe marnotrawstwo, ale Jóhan musiał się wyróżniać.
– Co tu się dzieje, do kurwy nędzy? – rzucił, wyjmując telefon. – I co jest z tym wyjącym…
Jak na zawołanie sygnał ucichł. Bærentsen rozejrzał się, jakby to jego pytanie sprawiło, że zapanował spokój.
– Jest jakaś awaria?
– Nie wydaje mi się – odparła Katrine. – Wygląda raczej na zagrożenie.
– Zagrożenie? Niby jakie?
Tor-Ingar i Bærentsen wymienili spojrzenia, jakby dopiero teraz dostrzegli się nawzajem. Skinęli sobie zdawkowo głowami.
– Nie wiem, ale najwyraźniej odciął nas system bezpieczeństwa – stwierdziła Katrine, wskazując na drzwi. – A ty co tu robisz?
– Wyszedłem złapać zasięg. Prowadziłem ważną rozmowę z… – Jóhan urwał, patrząc wymownie na chłopaka. – A ty coś za jeden?
Młody reporter przedstawił się, niespecjalnie zainteresowany rozmówcą. Nadal niepewnie wodził wzrokiem po okolicy, jakby gdzieś mogły czaić się zarówno potencjalna sensacja, jak i coś groźnego. Dopiero kiedy Jóhan podał swoje imię i nazwisko, Østerø się ożywił.
– Sporo o panu słyszałem.
Katrine w to nie wątpiła. Nawet najbardziej szemrana działalność na wyspach stanowiła tajemnicę poliszynela. Tutaj wszyscy wiedzieli o wszystkim, choć – jak już dwukrotnie się przekonała – nie zawsze byli skłonni dzielić się tymi informacjami z obcymi.
Bærentsen nie odpowiedział, wpatrując się w Katrine.
– Tak czy inaczej, trzeba się dostać pod pokład. Nie mam zamiaru tu zamarznąć.
Skuliła ramiona i kiwnęła głową.
– Masz jakiś pomysł?
– Nie – odparł cicho, rozglądając się. – A przynajmniej żadnego, który byłby bezpieczny.
Kiedy zbliżył się do relingu, wszyscy troje przechylili się przez poręcz i spojrzeli w dół. Zejście na niższy pokład wydawało się możliwe. Przy dobrej pogodzie Ellegaard być może nawet by na to nalegała, ale teraz wszystko było mokre, a wiatr targał nią nawet wtedy, gdy miała się za co złapać.
– Spójrzcie – rzucił Tor-Ingar.
Podniosła wzrok i zobaczyła niewielką jednostkę podpływającą do promu od strony portu w Tórshavn. Poznała ją bez trudu, nieraz miała już do czynienia z MRCC. Przypuszczała, że podpłyną do samego Morgenrøde, ale straż przybrzeżna zatrzymała się w pewnej odległości.
– Co jest? – mruknął Jóhan.
Ellegaard nie mogła niczego dostrzec. Przemknęło jej jednak przez myśl, że ktoś dobitnie zasugerował ratownikom, aby nie podpływali bliżej.
A może to tylko czarnowidztwo? Nie było o nie trudno w takiej sytuacji. Działo się coś niepokojącego, a aura przywodziła na myśl krainę Mordor lub Midgard podczas Ragnaröku, nordyckiego sądu ostatecznego.
Popatrzyła na swoich towarzyszy. Obaj sprawiali wrażenie, jakby przyszły im na myśl same niepokojące konkluzje.
– Nie ma sensu wyciągać pochopnych wniosków – odezwała się.
– Przecież nic nie mówię – burknął Jóhan.
– Ale wyglądasz, jakbyś zamierzał. I jakby to nie miało być nic dobrego.
– Bo nie powinni chyba się zatrzymywać, jeśli wszystko jest w porządku, prawda? – powiedział, przyglądając się motorówce. – Tymczasem podchodzą jak do trędowatego.
– Może coś jest między nami a tą jednostką – zauważył Østerø.
– Na przykład co?
Tor-Ingar wzruszył ramionami.
– A jeśli nie, to może chodzi o jakieś niebezpieczne zakażenie? – podsunął.
– Epidemię? – prychnął Jóhan.
– Nie możemy tego wykluczyć – odparł Østerø. – Może nałożono kwarantannę.
Bærentsen popatrzył na niego z niedowierzaniem.
– Hirtshals to nie Kinszasa. Nie przywozi się stamtąd eboli, do cholery.
Katrine wpatrywała się w motorówkę. W ciekawych czasach przyszło nam żyć, pomyślała. Wybuch infekcji na pokładzie wszyscy od razu uznali za nieprawdopodobny scenariusz, ale bez mrugnięcia okiem gotowi byli przyjąć, że prom u wybrzeży zapomnianych przez świat Wysp Owczych padł łupem terrorystów.
– Jest wiele możliwości – powiedziała, jakby chciała przekonać samą siebie.
– Z pewnością, ale…
Jóhan urwał, kiedy dostrzegli, że jeden z członków straży przybrzeżnej wychodzi na pokład jednostki. Ratownik przyłożył megafon do ust, rozległ się metaliczny skrzek.
– MF Morgenrøde! – zaczął mężczyzna. – Otrzymaliśmy waszą wiadomość!
– Jaką wiadomość? – zdziwił się reporter.
Bærentsen i Katrine spojrzeli na siebie, ale się nie odezwali.
– Potrzeba nam więcej informacji – kontynuował oficer straży przybrzeżnej. – O jakim zagrożeniu