Kręci głową.
– Naprawdę. Przysięgam, że nie zwracam już na nie uwagi. Proszę, tylko nie rób mi krzywdy!
– Opowiedz, jak powstało.
– Słucham?
– Opowiadaj, jak powstała ta blizna.
Sukinkot wyraźnie się uspokaja. Wie, że zyskał kolejne cenne minuty albo godziny. Może nawet liczy, że wyjdzie z tej piwnicy zupełnie bez szwanku. Uboższy o półtora litra krwi, godność i pewność siebie. Bogatszy o nierówne koło wycięte na czole.
– Matka leżała już zupełnie nieruchomo – opowiada cicho. – Byłem pewny, że nie oddycha. Moja siostra wpadła w histerię i zanosząc się płaczem, rzuciła się na podłogę. Pilnowała martwego ciała jak wierny pies.
– Nie widzę związku z blizną.
Drań wysuszonym na wiór językiem oblizuje spierzchnięte usta.
– Nagle matka drgnęła – szepcze. – Zatelepała się w swoim ostatnim, agonalnym delirium. Nie zorientowałem się, że chwyta szklankę, i chwilę później szkło poharatało mi twarz. Została tylko ta jedna blizna. To taki pas monterski, który dała mi w spuściźnie.
Sukinsyn uśmiecha się blado. Chce mi się podlizać albo liczy na współczucie. Zamiast niego pokazuję mu coś zupełnie innego. Ostry jak brzytwa ogrodowy sekator.
– Freud zastanawiał się nad zmianą psychiki po kastracji – mruczę, zmazując z twarzy gnoja cień uśmiechu. – Nie bój się. Skuteczność obcinania jaj wystarczająco przetestowano na psach. Mam pomysł na znacznie ciekawszy eksperyment.
Obchodzę stół, brzęcząc ostrzem sekatora o jego blat. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że pogwizduję w rytmie Lascia ch’io pianga. Zabawne. To była jedna z ulubionych arii Farinellego.
– Co robisz? Boże, co chcesz mi zrobić?!
Nie zamierzam odpowiadać. Chwytam podkuloną jak psi ogon męskość drania i z odrazą unoszę ją w górę. Swoją drogą, czy to nie ironia, że męskość ma rodzaj żeński?
Sukinkot zaczyna się drzeć wniebogłosy, a przecież jeszcze nic mu się nie stało. To nie był zły dotyk. Za podobne macanie nieraz sowicie płacił. W burdelu przecież za darmo dostaje się tylko w gębę.
Śmieszna jest umiejętność kurczenia się męskości. Po raz pierwszy widzę, jak dosłownie zapada się w sobie. Implozja penisa. Może tak właśnie powstał świat, gwiazdy i galaktyki? A może właśnie tak powstało życie? Nigdy nie podobała mi się historia o żebrze Adama.
Tak więc lewą ręką trzymam kurczącego się ptaszka, a prawą staram się zacisnąć sekator. To zbyt trudne. W akompaniamencie najżałośniejszego szlochu daję sobie spokój. Chwytam sekator oburącz i tnę, nie zważając na nic. Ostrze wżyna się w gumowatą tkankę. Martwa końcówka męskości z plaśnięciem pada na stół.
Darcie się.
Ryk.
Krzyk.
Szloch.
Skowyt.
Tryskająca wokół krew.
Dwieście, czterysta, pięćset mililitrów! Kto da więcej?
Fontanna? A co tam fontanny. Gejzer krwi!
Wyobraź sobie zakrwawioną, obciągniętą skórą strzykawkę, do której cylindra wessano krwiste mięso. Nie ma w niej wypustki do przykręcenia igły, ale jest dziurka. Niewidzialna siła naciska tłok znajdujący się w podbrzuszu skrępowanego sukinsyna. Z dziurki oprócz krwi tryskają czarne skrzepy. Płonący mahoń miesza się z żałobnym hebanem.
Głęboko nabieram tchu. Wciągam powietrze nosem, ale mam otwarte usta. Chcę czuć ten słodkawy aromat i posmak każdym milimetrem swojego ciała.
Napawam się nim.
Strzęp poharatanej męskości dynda między spazmatycznie drżącymi nogami. To nic. To nic.
– W internecie przewinął mi się bestsellerowy poradnik – cedzę. – Wiesz, jaki miał tytuł? Jak osiągnąć sukces bez penisa.
Śmieję się. Accompaniato. W tle rozbrzmiewa dogorywający wrzask.
– Przewinęło mi się coś jeszcze – dodaję. – Od teraz, sikając, będziesz rozpylał mocz jak farbę natryskową. Na forum dla mężczyzn po operacji usunięcia ptaszka roi się od rad, żeby tę resztkę wkładać w plastikową rurę. Prawie jak seks, no nie?
Chwilę później próbuję najobrzydliwszej krwi.
To wszystko przez złą dietę – wmawiam sobie.
* * *
Jan Korky starannie namydlił dłonie. Spłukał je pod gorącą wodą i wytarł w ręcznik z bawełny czesanej. Wziął krem, ale zaraz z powrotem odstawił go na szklaną półkę. W gorące dni nie lubił uczucia nawilżenia. Miał wtedy wrażenie, że skórę obkleja mu pot. Nie mogła tego zmienić świadomość, że to nie pot, a pozyskany w barbarzyński sposób mocznik.
Punktualnie o jedenastej trzydzieści Korky odpalił krótkie cygaro – half coronę Upmanna. Przerzucił się na nie, gdy znajomy sędzia rodzinny po powrocie z kubańskich wakacji pozbawił go złudzeń co do innego wytwórcy. Szuje. Wbrew sloganom reklamowym w trakcie wycieczki po fabryce nigdzie nie dostrzegł kobiet, które zwijałyby liście tytoniu na nagich udach. W faktorii pracowało kilkanaście pomarszczonych staruch. Tłustawych i ubranych w pstrokate sukienki. Wbrew sloganom zapewne większość z nich nie była też dziewicami, choć rzecz jasna sędzia nie sprawdzał tego empirycznie.
Na wakacjach był z kochanką.
Skoro czar prysł, Korky przerzucił się na znacznie bardziej praktyczne upmanny. Mógł je wypalić bez przerw na skorzystanie z toalety, a do tego pozostawiały w ustach fantastyczny posmak mieszanki przypraw. Pobudzały apetyt. Wyostrzały zmysły.
Gdy dzwony bazyliki obwieściły nadejście południa, Korky odłożył cygaro i podszedł do okna. Niebo było zupełnie bezchmurne. Tego dnia kopista nie miał zbyt wiele pracy, by ukazać je w spokojnej toni jeziora.
Kilka par nieświadomych, że ktoś je podgląda, opalało się na ręcznikach rozłożonych wśród szuwarów. Każda z nich miała niepodległość wyznaczoną przez gęste zarośla. Obok wyciągniętej na skrawek dostępnego brzegu łodzi leżały dwie dwudziestolatki. Korky nie był pewny, ale jedna z nich chyba zsunęła ramiączka góry kostiumu. Powalony pień przesłaniał mu widok.
Dlaczego kobieta z kamienicy naprzeciw Temidy nie przychodziła tutaj? Dlaczego wolała wysiadywać z psem na kolanach nad samą ulicą?
Bała się, że kogoś spotka?
A może wiedziała, jak obrzydliwy jest skład chemiczny jeziora. Że rura odpływowa z kibla w zamtuzie, z tego kibla, w którym codziennie (prócz piątków) się podmywała, ma ujście kilkadziesiąt metrów od łodzi?
W miasteczkach takich jak to wszystko mieszało się w sobie. Każdy był cząstką każdego. Prostytucja myśli odbywała się na każdym kroku. Prostytucja ciał skrywała się w niezbyt ukrytych podziemiach.
Korky odwrócił się od okna i podszedł do biurka. Wyjął z kieszeni kluczyk, po czym otworzył zamek szuflady. Przez chwilę napawał się chwilą. Odkładanie przyjemności to też przyjemność.
Gdy dzwony ucichły, wysunął szufladę i ekstatycznie przyklasnął. Wszystkie sprzęty były na miejscu. Wszystkie sprzęty były sprawdzone.
Kajdanki, kneble, liny lniane, liny skórzane, niewielki paralizator z gumowym uchwytem, dwa rodzaje gazu, rękawiczki lateksowe,