– Dziękuję – odparłem.
Policzyłem potem towarzystwo i przekonałem się, że miałem do czynienia z czternastu oficerami, z których dwóch dopiero co przybyło ze szkoły wojennej. Nie mogłem zwracać dalej uwagi na ich nieprzystojne zachowanie się, pozostali mi więc major, czterech rotmistrzów i siedmiu poruczników.
– Panowie – mówiłem dalej, patrząc każdemu bystro w oczy – czułbym się niegodnym znajdowania się w tak sławnym pułku, gdybym nie zażądał zadośćuczynienia za niegrzeczność, z którą panowie mnie powitaliście. Uważałbym panów także za niegodnych tego pułku, gdybyście memu żądaniu pod jakimkolwiek bądź pozorem odmówili.
– Pod tym względem nie natrafisz pan na żadne trudności – rzekł major. – Gotów jestem nie zważać na moją rangę i dać panu wszelkiego rodzaju zadośćuczynienie w imieniu huzarów Conflansa.
– Dziękuję panu – odparłem. – Jestem jednakowoż zdania, że i innych panów, którzy raczyli się bawić moim kosztem, mogę pociągnąć do odpowiedzialności.
– Z którymi chcesz pan walczyć? – zapytał rotmistrz Pelletan.
– Z panami wszystkimi! – huknąłem.
Spojrzeli po sobie zdumieni. Następnie udali się w kąt pokoju i zaczęli coś między sobą szeptać, a śmiali się dorozpuku prawie. Widocznie mieli do czynienia z jakimś łgarzem. Potem powrócili znowu do stołu.
– Wyzwanie pańskie jest wprawdzie niezwykłe – rzekł major – ale przyjmujemy je wszyscy. Jaką broń pan wybiera? Pan oznacza.
– Pałasze – odpowiedziałem. – A chcę z panami walczyć według starszeństwa w randze; rozpoczniemy o piątej rano. Najpierw z panem, panie majorze. – W ten sposób będę mógł poświęcić każdemu z panów pięć minut i zakończymy przed pobudką. Proszę panów jednak oznaczyć mi miejsce, na którem się mamy spotkać, gdyż nie znam jeszcze dokładnie miejscowości.
Moja energiczna przemowa i moje spokojne a stanowcze wystąpienie wywarły na nich szalone wrażenie. Ironiczny uśmiech z ust ich gdzieś się podział. Szydercza twarz Oliviera spoważniała i stała się prawie ponurą.
– Za stajniami znajduje się niewielki placyk – rzekł – na którym załatwiliśmy już niejedną sprawę honorową. Znajdziemy się tam wszyscy o oznaczonej przez pana godzinie, panie rotmistrzu!
Gdy się właśnie kłaniałem, aby im podziękować za przyjęcie pojedynku, otworzyły się nagle drzwi, a przez nie wpadł wielce wzburzony pułkownik.
– Panowie – zaczął – mam polecenie zapytać się was, który z was na ochotnika zechce się podjąć dokonania dzieła, połączonego z niebezpieczeństwem życia. Nie chcę utrzymywać przed panami w tajemnicy, iż chodzi tu o bardzo poważną rzecz, że marszałek Lannes upatrzył sobie w tym celu oficera kawalerji, gdyż łatwiej go można będzie zastąpić, niż któregokolwiek z piechoty lub inżynierji. Żonaci nie wchodzą tu w grę. Kto zgłasza się na ochotnika?
Nie mam chyba potrzeby dodawać, iż wystąpili wszyscy oficerowie kawalerowie. Pułkownik spojrzał dokoła trochę zakłopotany. Widziałem to po nim. Najlepszy miał iść, ale tego najlepszego nie chciał się wyrzec.
– Panie pułkowniku – odezwałem się – czy mogę panu coś zaproponować.
Spojrzał na mnie bystro, gdyż nie zapomniał jeszcze moich uwag przy wieczerzy.
– Mów pan – rzekł.
– Chciałem wskazać na to – mówiłem – że to polecenie musi według prawa i rozsądku paść na mnie.
– Jakto, panie rotmistrzu Gerard?
– Według prawa, ponieważ jestem rotmistrzem pierwszej klasy, a ze względu na rozsądek, ponieważ mnie najmniej może zabraknąć w pułku, gdyż ludzie jeszcze mnie nie poznali.
Wzrok jego złagodniał.
– Właściwie masz pan słuszność, panie rotmistrzu odparł. – W istocie sądzę, iż pan najlepiej nadaje się do wykonania tego zlecenia. Jeżeli pan się chce udać za mną, wydam panu zaraz instrukcje.
Wychodząc, życzyłem mym nowym towarzyszom broni spokojnej nocy i upomniałem ich raz jeszcze, iż o godzinie piątej rano stawię się na placu. Skłonili się w milczeniu, a po ich minach poznałem, że zaczęli inaczej cenić moją wartość.
Przypuszczałem, iż pułkownik opowie mi zaraz szczegóły zadania, które mnie czekało, tymczasem kroczył w milczeniu, a ja za nim.
Szliśmy przez obóz, przez szańce i ruiny kamienne, resztki muru miejskiego. Następnie posuwaliśmy się przez cały szereg kurytarzy, prowadzących wśród gruzów domów, które nasi pionierzy wysadzili w powietrze. Szerokie pola były usłane odłamkami kamieni i gruzami, a dawniej znajdowało się tam bogate przedmieście.
Marszałek Lannes kazał pozakładać drogi i na rogach poumieszczać latarnie i napisy, aby się było można zorjentować.
Pułkownik pędził naprzód, aż wreszcie po długiej wędrówce stanęliśmy przed wysokim szarym murem, który zagradzał nam dalszą drogę. Tu poza barykadą znajdowała się nasza straż przednia.
Wprowadził mnie do chałupy bez dachu, gdzie znalazłem dwóch oficerów ze sztabu, mających przed sobą mapę, rozwiniętą na bębnie. Klęczeli nad nią i przyglądali się jej uważnie przy świetle latarki. Jednym, z gładko wygoloną twarzą o długiej szyi, był marszałek Lannes, drugim był generał Razout, który stał na czele korpusu inżynierskiego.
– Rotmistrz Gerard zgłosił się na ochotnika – rzekł pułkownik.
Lannes powstał i uścisnął mi silnie rękę.
– Jesteś pan dzielnym żołnierzem, panie rotmistrzu – rzekł. – Mam panu wręczyć podarunek – mówił dalej, podając mi małą rurkę szklaną. – Jest to specjalny preparat dra Fardeta. W razie koniecznej potrzeby przyłożysz pan otwartą rurkę do ust i zginiesz natychmiast bez bólu.
Był to nie bardzo zachęcający wstęp. Muszę się wam przyznać, panowie, że przeszło mnie mrowie, a włosy stanęły mi dębem.
– Przepraszam, ekscelencjo – rzekłem, salutując – wiem doskonale, iż zgłosiłem się do bardzo niebezpiecznego przedsięwzięcia, ale nie podano mi jeszcze bliższych jego szczegółów.
– Panie pułkowniku – rzekł Lannes surowo – to przecież nieładnie, iż przyjąłeś pan zgłoszenie tego dzielnego oficera, nie wyjaśniając mu przedtem niebezpieczeństwa, na jakie się naraża.
Odzyskałem tymczasem już moją zwykłą odwagę.
– Panie generale! – zawołałem. – Pozwól mi pan zrobić jedną uwagę: im większe jest niebezpieczeństwo, tem większa też i sława. Żałowałbym, zgłosiwszy się na ochotnika, gdyby sprawa nie była połączona z jakiemś niebezpieczeństwem.
Było to powiedziane po bohatersku, a moje wystąpienie dodało mym słowom szczególnego nacisku. I stałem w tej chwili naprawdę jak bohater.
Gdy ujrzałem zdumione spojrzenie marszałka, zadrżałem z rozkoszy na myśl, jak wspaniały czeka mnie pierwszy występ w Hiszpanji. Gdybym był umarł lub zginął tej nocy, nazwisko moje przeszłoby do potomności, niktby go nie zapomniał. Moi nowi towarzysze broni, a tak samo i starzy przy zetknięciu się opowiadaliby sobie z czcią i miłością o rotmistrzu, który dokonał tylu czynów bohaterskich i zginął taką chwalebną śmiercią.
– Panie generale – rzekł marszałek do Razouta – wyłuszcz pan całą sprawę.
Oficer inżynierji powstał. Z kompasem w ręku wyprowadził mnie do drzwi i pokazał ten szary mur, który wysterczał wśród gruzów domów.
– To