– Boże, co to było? – zapytała Liliana, siadając prosto i otwierając z przerażenia oczy.
– Nic, nic – uspokoił ją komisarz.
– Przepraszam – powiedziała. – Ale strasznie zachciało mi się spać.
– Przekładamy rozmowę?
– Jeśli można… Zresztą Adelina postanowiła, że jutro wieczorem muszę przyjść do pana na ryżowe kulki.
– Zgadzam się z Adeliną.
Wysiadła przed swoim domem.
– Mam jutro panią podwieźć?
– Jutro nie pracuję. Jesteśmy zamknięci z powodu żałoby. Umarła mama właściciela. Dziękuję za piękny wieczór. Dobranoc.
To prawda, że dobre rzeczy trawi się bez problemu, ale jeśli zje się ich zbyt dużo, trawienie zajmuje sporo czasu.
Przyniósł sobie butelkę whisky, szklaneczkę, papierosy i zapalniczkę na werandę, ale pomyślał, że lepiej zadzwonić wcześniej do Livii.
– Właśnie wróciłam – powiedziała.
– Byłaś w kinie?
– Nie, na kolacji z przyjaciółmi. Moja koleżanka Marilù miała urodziny, pamiętasz ją?
Nie miał pojęcia, o kogo chodzi. Na pewno poznał ją podczas jednej z wizyt w Boccadasse, ale kompletnie jej nie pamiętał.
– Oczywiście! Jakże mógłbym nie pamiętać Marilù! Jedzenie było dobre?
– O wiele lepsze od tych strasznych brei, które szykuje twoja ukochana Adelina.
Jak śmiała tak mówić? Na pewno chciała sprowokować kłótnię, ale tego wieczoru on nie da się podpuścić. A zresztą złość mogłaby zablokować mu trawienie. Postanowił być w miarę uległy.
– No cóż, czasami Adelina nie… Dzisiaj nie udało mi się przełknąć tego, co przygotowała.
– Widzisz, że mam rację? Nic nie jadłeś?
– Prawie nic. Skubnąłem trochę chleba i kiełbasy.
– Biedaczek!
Dzisiaj był dzień kobiecego współczucia. Po jakimś czasie pożegnali się, życząc sobie dobrej nocy.
Tego, co stało się później, nie mógł zrozumieć: czy mu się to śniło, czy zdarzyło naprawdę.
Właśnie wypił pierwszą szklaneczkę whisky, kiedy zauważył, w bladym świetle księżyca, sylwetkę spacerującą brzegiem morza. Kiedy znalazła się na wysokości werandy, osoba ta zatrzymała się, podniosła rękę i pomachała mu.
Wtedy poznał kto to. Liliana.
Zabrał papierosy i zapalniczkę i zszedł na plażę. Ona cały czas szła. Po chwili znalazł się obok niej.
– Kiedy tylko weszłam do domu, odechciało mi się spać.
Szli w milczeniu przez jakieś pół godziny. Mówiły do nich tylko szumiące jak muzyka fale.
Potem powiedziała:
– Wracamy?
Kiedy się odwracali, ich ciała zetknęły się ze sobą.
Z wielką naturalnością Liliana wzięła go za rękę i puściła dopiero wtedy, gdy znaleźli się na wysokości werandy.
Tam Liliana zatrzymała się, musnęła wargami usta Montalbana i poszła do domu.
Komisarz stał, patrząc za nią, dopóki jej sylwetka nie rozpłynęła się w ciemności.
Teraz był tego pewien. Jeśli Liliana postanowiła nie rozmawiać z nim dzisiejszego wieczoru, to nie z powodu senności, ale dlatego, że to, co chciała mu powiedzieć, nie było łatwe i nie zebrała się w końcu na odwagę.
Nazajutrz o ósmej, przejeżdżając koło domu Lombardich, zobaczył, że okno sypialni było jeszcze zamknięte. Liliana z pewnością korzystała z wolnego dnia, żeby wstać później niż zwykle.
Zaparkował, wysiadł i w drzwiach komisariatu omal nie zderzył się z Faziem, który właśnie wychodził.
– Dokąd idziesz?
– Zobaczyć, czy uda mi się czegoś dowiedzieć o bombie na ulicy Pisacane.
– Spieszysz się?
– Nie.
– To najpierw posłuchaj, co mam ci do powiedzenia.
Fazio poszedł za nim do biura i usiadł.
– Wczoraj wieczorem otrzymałem informację, która wydaje mi się ważna. Powiedział mi to syn Adeliny.
I zrelacjonował rozmowę z Pasqualem.
– Czyli ta bomba była przeznaczona dla Tallarity? – zapytał, wysłuchawszy, Fazio. – W ten sposób przekazali mu: uważaj, jeśli podejmiesz współpracę, zabijemy kogoś z twojej rodziny?
– Właśnie tak.
Fazio skrzywił się z powątpiewaniem.
– O co chodzi?
– Zastanawiam się, dlaczego ci z Narkotyków, którzy z pewnością wiedzieli o bombie, nie dali ochrony jego rodzinie.
– Pewny jesteś?
– Komisarzu, wczoraj przejeżdżałem koło bramy, nic, cisza, ani ludzi, ani samochodów.
– Trzeba się dowiedzieć, czy rodzina Tallarity jeszcze tam mieszka, czy może już ich dokądś przenieśli.
– Są nadal na ulicy Pisacane. Jestem tego bardziej niż pewny.
Komisarz podjął nagłą decyzję.
– Mówiłeś mi, że jak się nazywa jego żona?
– Francesca Calcedonio.
– Pójdę z nią porozmawiać.
– A ja co mam robić?
– Ty się dowiedz od kogoś z Narkotyków, jak się naprawdę sprawy mają z Tallaritą.
Otworzył mu ładny chłopak, wysoki brunet o kręconych włosach, czarnych, błyszczących oczach i wyglądzie sportowca. Był w spodniach i koszuli, ale i tak wyglądał elegancko.
– Słucham?
– Jestem komisarz Montalbano.
Chłopak już miał zareagować bardzo gwałtownie i zamknąć drzwi przed nosem gościa, ale się opanował i zapytał:
– Czego pan chce?
– Chciałbym porozmawiać z panią Francescą.
Może tylko mu się zdawało, ale chłopak wyraźnie się uspokoił.
– Matki nie ma, wyszła po zakupy.
– Pan jest Arturo?
Znowu strach na twarzy.
– Tak.
– Szybko wróci?
– Tak.
I niechętnie, ponieważ komisarz nie ruszał się z miejsca, powiedział:
– Jeśli zechce pan na nią zaczekać…
Wprowadził go do jadalni, skromnej, ale czystej. W rogu stała kanapa, dwa fotele i nieodłączny telewizor.
– Coś się stało ojcu? – zapytał Arturo.
– Z tego, co wiem, to nie. Martwi się pan o niego?
Chłopak