— Nie. Ale uczynię to — obiecał doktor.
— Ta nauka twierdzi, doktorze, że niektórzy ludzie niejako rodzą się już ofiarami. Istnieją osobnicy predestynowani do tego, aby ciągle padać ofiarą oszustów, inni będą ciągle okradani przez złodziei. Są kobiety wielokrotnie napastowane, takie, które wyzwalają w mężczyznach sadyzm i okrucieństwo. Czy sądzi pan, że dobry złodziej kieszonkowy decyduje się okraść każdego człowieka z wypchanym portfelem? Nie. Na to, aby stać się dobrym złodziejem, trzeba też być i trochę psychologiem, Dobry złodziej starannie wyszukuje swoją ofiarę, która musi dla niego reprezentować pewien określony typ psychiczny, w przeciwnym razie natychmiast zostanie schwytany. To samo tyczy choćby i gwałtów. Jaki typ dziewczyny pada ich ofiarą i to niekiedy kilkakrotnie? Albo zbyt naiwna, albo zbyt odważna. Taka, co to da się namówić na pójście do mieszkania, gdzie pije alkohol z kilkoma mężczyznami; odważnie wraca o zmroku przez park, przez las, boczną i bezludną drogą. Nie padnie ofiarą gwałtu kobieta lękliwa i nieufna. Jeśli dziewczyna pije na wiejskiej zabawie dużo wódki, to można założyć, że ją wyprowadzą za stodołę i zgwałcą, doktorze.
— Ofiara prawie zawsze jest po trosze winna temu, co się stało. Niestety, chociaż to okrutne, ale jednak prawdziwe — przytaknął Niegłowicz.
— Morderca nienawidzi kobiet. Zabija je z nienawiści. Aby ją wyładować, szuka odpowiedniej okazji, zapewniającej mu bezkarność. Ale także i szuka odpowiedniej ofiary, ba, prawdopodobnie wybiera ją sobie starannie. Myślę, że miał sporo okazji, aby dokonać wielu podobnych czynów. Lecz jemu chodzi nie tylko o sprzyjającą okazję. W odpowiedniej sytuacji musi się też znaleźć odpowiednia osoba.
— Haneczka mogła być przykładem rozkwitającej kobiecości — stwierdził w zamyśleniu Niegłowicz. — Ba, ona była tego świadomą. Pyszniła się tą swoją budzącą się kobiecością, zachowywała się prowokująco. Pamiętam, że na dwa miesiące przed śmiercią ni stąd, ni zowąd przyszła na moją przystań, usiadła na burcie jachtu. Była w krótkiej sukience, usiadła tak, abym mógł widzieć wąski pasek jej majtek. Rozpięła bluzeczkę, abym mógł widzieć jej nabrzmiałe piersi. Zapytała, czy nie chciałbym z nią trochę popływać po jeziorze. Kazałem jej wracać do domu. Jeśli on nienawidzi kobiecości, to przede wszystkim ją powinien był znienawidzieć.
— A jaka była ta, którą teraz znaleźliśmy? Puszczalska. Na weselu pokłóciła się ze swoją kuzynką właśnie o to, że prowokowała jej dopiero co poślubionego męża. Obraziła się na kuzynkę i opuściła wesele. Prawdopodobnie bardzo chętnie poszła w las z mordercą, choć nie wiedziała, że idzie po swoją śmierć. Co zaś tyczy starej Jastrzębskiej, to bez przerwy opowiadała wszystkim, jak to ona jeszcze nie tak dawno z wszystkimi się puszczała, jak to do niej, jako wdowy, przychodził każdy po przyjemność. Żałowała tamtych czasów i tamtych chwil, wyrzekała na swoją starość, że tego już robić nie może.
— To prawda — zgodził się Niegłowicz, przypominając sobie, co mówiła Jastrzębska do Joachima przed tablicą ogłoszeniową.
— I jeszcze jedno było dla nich wspólne — rzekł Śledzik. — Wszystkie trzy były słabe fizycznie. Morderca, doktorze, nie jest żadnym osiłkiem. Wybiera ofiary, które się będą słabo broniły. Nie napada na kobiety silne i rosłe. To jakiś chuderlak.
— Albo starzec — zauważył przekornie Niegłowicz.
— Nie, doktorze. On pastwił się nad ofiarami, deptał je kolanami, łamał żebra, wyłamywał palce. To wyraz młodej męskiej nienawiści, zadraśniętej młodej męskiej dumy. Morderca jest mężczyzną stosunkowo młodym, ale chuderlak. Doktorze, błagam pana, niech pan pomyśli, kto w tej wsi tak bardzo nienawidzi kobiet!
Niegłowicz ukrył twarz w dłoniach. Głos jego brzmiał teraz głucho i niewyraźnie.
— Od dnia zabójstwa Haneczki niemal noc w noc wstawałem z łóżka i ze strzelbą w dłoni skradałem się na tamtą polankę, łudząc się, że go tam napotkam, gdy spróbuje napaść na nową ofiarę albo po prostu przyjdzie na miejsce zbrodni, aby odtworzyć ją sobie w wyobraźni i doznać ponownej radości. Tak przecież bywa z podobnymi osobnikami. Prawie noc w noc, kapitanie, skradałem się z bronią w ręku, aby go dopaść i zabić. Tak, przyznaję, zamierzałem go zabić. Teraz wiem, że musiał mnie zauważyć, że podjął ze mną jakąś straszną grę. Następną ofiarę zamęczył jeszcze bliżej mojego domu, w dole po sadzonkach. Czy to nie było jego wyzwanie dla mnie? Czy nie słyszy pan, jak on sobie ze mnie drwi, jak śmieje się szyderczo? Następną dziewczynę zadusił w końcu listopada, zapewne tej właśnie nocy nie poszedłem w stronę polanki. A może uczynił to, zanim wyruszyłem z domu albo wówczas, gdy już do swego domu powróciłem? Może widział, jak przechodząc obok dołu po sadzonkach mijałem zwłoki zamordowanej przez niego dziewczyny i doznawał podwójnej radości: że znowu zabił i że ja o tym nie wiem? Myślę, że on czuje się przez to w pewien sposób wywyższony, rozpiera go duma i poczucie bezkarności.
— Czy we wsi wiedzą, że pan tam prawie co noc chodzi i chce zabić mordercę? — cichym głosem zapytał Śledzik.
— Nie wiem, czy wiedzą, że tam chodzę. Ale domyślają się, że postanowiłem go zabić.
Nastała chwila milczenia, którą przerwał Śledzik.
— To nie jest gra tylko między nim i panem, doktorze. Trzecią ofiarą miała być stara Jastrzębska, którą napadł w najbardziej uczęszczanym miejscu w wiosce, przy drodze koło cmentarza. Ta okropna gra toczy się także między nim i ludźmi w wiosce, którzy budzą w nim wstręt i nienawiść, ponieważ ulegają swoim namiętnościom. Plotkarze twierdzą, że raz w roku wszyscy żyją tu ze wszystkimi jak zwierzęta. Czy bez żadnej przyczyny pan Porwasz nazwał Skiroławki kochanym kurwidołkiem? Jest to również gra między prawem i bezprawiem, między sprawiedliwością i niesprawiedliwością. Ma pan rację, że zabójcę rozpiera duma i poczucie wyższości. W tej potrójnej czy poczwórnej grze on jest na razie zwycięzcą i tryumfatorem. Dlatego, moim zdaniem, spróbuje dokonać kolejnej zbrodni. Albo jeszcze bliżej pańskiego domu lub niemal na oczach całej wsi...
Śledzik spojrzał na zegarek, zamknął czerwony notes i podziękował za kolację. Następnie pożegnał doktora i wsiadł do samochodu oczekującego przed bramą domu na półwyspie.
O tym, że rzecz straszną uczynić mógł tylko człek obcy, najpewniej z zagranicy
W Skiroławkach nawet ci, którzy przez całe dnie pili piwo na ławeczce przed sklepem, ugięli się przed majestatem śmierci dwóch młodych dziewcząt i przestali opowiadać głupie i sprośne historyjki. Ludzie w wiosce przyglądali się sobie podejrzliwie, skłonni byli snuć jeden o drugim jakieś zadziwiające opowieści, jakby zaczerpnięte z życia mieszkańców Sodomy i Gomory, choć w Biblii nie zostało szczegółowo wyłożone, co tamci ludzie robili złego. Podejrzliwość, podobna do odwiedzającej kiedyś wioski starej żebraczki w łachmanach, pukała do każdej zagrody, zasiadała wieczorami do stołów, gadała i szeptała, pojawiała się nawet w snach ludzkich. Czegóż to bowiem ci lub owi nie robili strasznego, jak się tak przyjrzeć im dokładniej, wspomnieć przeszłość, plotką ożywić wyobraźnię? Zresztą i prawdą, złą i gorszącą, można by było wszystkich po równo obdzielić.
Najstarsza trójka synów cieśli Sewruka sprawdzała kiedyś swoje młodzieńcze umiejętności z krową na łące za olszynami — co widziała żona Kondka. Drwal Jan Stasiak po pijanemu rozkazał swojej najstarszej córce Agacie, kiedy miała dwanaście lat, dokładnie obnażyć się, gdyż był ciekawy, jak jej piersi nabrzmiały i łono włosem obrosło. Jego żona nie potrafiła o tym dokładniej ludziom opowiedzieć, gdyż tylko te swoje „hrum-brum-brum” powtarzała,