Prowadź swój pług przez kości umarłych. Olga Tokarczuk. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Olga Tokarczuk
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788308049792
Скачать книгу
z kalendarza i gazet, potem w szufladach; tam się trzyma dokumenty w wiejskich domach. I tam właśnie był – w zielonych zniszczonych okładkach, zapewne już nieważny. Na zdjęciu Wielka Stopa miał dwadzieścia kilka lat, długą, niesymetryczną twarz i zmrużone oczy. Nie był ładny, nawet wtedy. Ogryzkiem ołówka spisałam datę i miejsce urodzenia. Wielka Stopa urodził się 21 grudnia 1950 roku. Tutaj.

      I powinnam dodać, że było w tej szufladzie jeszcze coś: plik zdjęć, całkiem nowych, kolorowych. Przerzuciłam je szybko, z nawyku, a jedno z nich przykuło moją uwagę. Spojrzałam na nie z bliższej odległości i już chciałam je odłożyć. Długo nie mogłam zrozumieć, co widzę. Nagle zapanowała cisza, a ja znalazłam się w jej samym środku. Patrzyłam. Moje ciało naprężyło się, byłam gotowa do walki. Kręciło mi się w głowie i w uszach narastało mroczne buczenie, szmer, jakby zza horyzontu nadciągała wielotysięczna armia – głosy, szczęk żelastwa, skrzypienie kół, wszystko dalekie. Gniew sprawia, że umysł staje się jasny i przenikliwy, widzi się więcej. Zagarnia inne emocje i panuje nad ciałem. Nie ma wątpliwości, że z Gniewu bierze się wszelka mądrość, ponieważ Gniew jest w stanie przekroczyć wszelkie granice.

      Drżącymi rękami włożyłam zdjęcia do kieszeni i zaraz potem usłyszałam, jak wszystko rusza do przodu, jak zapalają się motory świata i jego maszyneria startuje – zaskrzypiały drzwi, upadł na podłogę widelec. Z oczu popłynęły mi łzy.

      Matoga stał w drzwiach.

      – Nie był wart twoich łez.

      Miał zaciśnięte usta i ze skupieniem wystukiwał numer.

      – Wciąż czeski operator – rzucił. – Musimy wejść na górkę. Idziesz ze mną?

      Cicho zamknęliśmy za sobą drzwi i ruszyliśmy, brnąc przez śnieg. Na górce Matoga zaczął się kręcić wokół własnej osi z obiema komórkami w wyciągniętych rękach, szukając zasięgu. Mieliśmy przed sobą całą Kotlinę Kłodzką, skąpaną w srebrnej, popielistej poświacie świtu.

      – Cześć, synu – powiedział Matoga do telefonu. – Chyba cię nie obudziłem, nie?

      Niewyraźny głos odrzekł coś, czego nie zrozumiałam.

      – Bo nasz sąsiad nie żyje. Myślę, że się udusił kością. Teraz. Dziś w nocy.

      Głos z tamtej strony znów coś powiedział.

      – Nie. Zaraz zadzwonię. Nie było zasięgu. Już go ubraliśmy z panią Duszejko, wiesz, moją sąsiadką – tu spojrzał przelotnie na mnie – żeby nie stężał…

      I znowu głos, teraz jakby bardziej nerwowy.

      – W każdym razie jest już w garniturze…

      Wtedy ktoś z tamtej strony zaczął mówić dużo i szybko, więc Matoga odsunął telefon od ucha i popatrzył na niego z niesmakiem.

      Potem zadzwoniliśmy na Policję.

      2. Autyzm testosteronowy

      „Pies, który zdycha z głodu, służąc panu,

      Jest zapowiedzią upadłości Stanu”.

      Byłam mu wdzięczna, że zaprosił mnie do siebie na coś gorącego. Czułam się zupełnie rozbita i na myśl, że miałabym wrócić do mojego zimnego, pustego domu, zrobiło mi się smutno.

      Przywitałam się z Suką Wielkiej Stopy, która rezydowała od kilku godzin u Matogi. Poznała mnie i ucieszyła się wyraźnie na mój widok. Machała ogonem i zapewne nie pamiętała już, że mi uciekła. Niektóre Psy bywają głupiutkie, podobnie jak ludzie, i ta Suka na pewno do nich należała.

      Usiedliśmy w kuchni przy drewnianym stole, tak czystym, że można było na nim położyć policzek. Tak też zrobiłam.

      – Jesteś zmęczona? – zapytał.

      Wszystko tu było jasne i czyste, ciepłe i przytulne. Jakie to szczęście w życiu, gdy przydarzy ci się czysta i ciepła kuchnia. Mnie nigdy się to nie przydarzało. Nie umiałam utrzymać wokół siebie porządku. I już się z tym pogodziłam. Trudno.

      Zanim zdążyłam rozejrzeć się wokoło, miałam przed sobą szklankę herbaty. Mieściła się w ślicznym metalowym koszyku z uchem i stała na podstawce. W cukiernicy był cukier w kostkach – ten widok przypomniał mi słodkie czasy dzieciństwa i naprawdę poprawił mi dość marny humor.

      – Może rzeczywiście nie powinniśmy go ruszać – powiedział Matoga i otworzył szufladę w stole, żeby podać małe łyżki do zamieszania herbaty.

      Suka kręciła mu się pod nogami, jakby nie chciała go wypuścić z orbity swojego małego, wychudzonego ciałka.

      – Przewrócisz mnie – odezwał się do niej Matoga z szorstką czułością. Widać było, że ma Psa pierwszy raz w życiu i nie bardzo wie, jak się zachować.

      – Jak ją nazwiesz? – zapytałam, kiedy pierwsze łyki herbaty rozgrzały mnie od środka i ten kłąb emocji, który miałam w gardle, nieco się rozpuścił.

      Matoga wzruszył ramionami.

      – Nie wiem, może będzie Mucha albo Kulka.

      Nic nie powiedziałam, ale nie spodobało mi się. Nie były to imiona, które pasowałyby do tej Suki, zważywszy jej osobistą historię. Trzeba by raczej coś dla niej wymyślić.

      Cóż to za strata inwencji – oficjalne imiona i nazwiska. Nigdy się ich nie pamięta, są tak oderwane od osoby i banalne, że w niczym jej nie przypominają. Na dodatek każda generacja ma swoje mody i nagle wszyscy nazywają się Małgorzata, Patryk albo – nie daj Boże – Janina. Dlatego staram się nigdy nie używać imion i nazwisk, lecz raczej określeń, które przychodzą do głowy samoistnie, gdy patrzymy na kogoś po raz pierwszy. Jestem przekonana, że jest to najwłaściwszy sposób używania języka, nie zaś przerzucanie się słowami wypranymi ze znaczeń. Matoga na przykład nazywa się Świerszczyński, tak ma napisane na drzwiach, a przed nazwiskiem: „Ś.” – czy jest jakieś imię na Ś? Przedstawiał się zawsze: „Świerszczyński”, lecz chyba nie oczekiwał, że będziemy sobie łamali język, by to wypowiadać. Uważam, że każdy z nas widzi innego Człowieka w swój własny sposób, więc ma prawo nadać mu takie imię, jakie uważa za stosowne i pasujące. Tak oto jesteśmy wieloimienni. Mamy tyle imion, z iloma ludźmi wchodzimy w jakieś związki. Nazwałam Świerszczyńskiego Matogą i myślę, że to miano dobrze oddawało jego Właściwości.

      Ale teraz, gdy popatrzyłam na Sukę, przyszło mi natychmiast do głowy ludzkie imię – Marysia. Może od sierotki, taka była zabiedzona.

      – Czy ona czasami nie nazywa się Marysia? – zapytałam.

      – Możliwe – odpowiedział. – Tak, chyba tak. Ona nazywa się Marysia.

      W podobny sposób odbyło się nazywanie Wielkiej Stopy. To nie było skomplikowane, narzuciło mi się samo, kiedy zobaczyłam jego ślady na śniegu. Matoga mówił o nim z początku „Włochaty”, ale potem zapożyczył ode mnie „Wielką Stopę”. Znaczy to tylko, że imię wybrałam mu dobre.

      Niestety, sama dla siebie nie mogłam wybrać żadnego porządnego imienia. To zapisane w papierach uważam za skandalicznie niedopasowane i krzywdzące – Janina. Myślę, że naprawdę mam na imię Emilia albo Joanna. Czasem też sądzę, że jakoś podobnie do Irmtrud. Albo Bożygniewa. Albo Nawoja.

      Matoga zaś jak ognia stara się unikać nazywania mnie po imieniu. To też coś znaczy. Zawsze mu jakoś tak wychodzi, że od razu zwraca się do mnie na „ty”.

      – Poczekasz