Imię róży. Wydanie poprawione przez autora. Умберто Эко. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Умберто Эко
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Исторические детективы
Год издания: 0
isbn: 9788373925625
Скачать книгу
z Casale

      Kościół nie był tak dostojny jak owe, które miałem zobaczyć pewnego dnia w Strasburgu, Chartres, Bambergu i Paryżu. Przypominał raczej te, które widziałem już wówczas w Italii, nierwące się tak zawrotnie ku niebu i krzepko wrośnięte w ziemię, częstokroć szersze niźli wyższe; tyle że na pierwszym poziomie zwieńczony był niczym skała rzędem mocnych czworokątnych blanek, a powyżej tego piętra wznosiła się następna budowla, nie wieża, lecz raczej przysadzisty drugi kościół, okryty spiczastym dachem i podziurawiony surowymi oknami. Mocny kościół opacki (jakie nasi przodkowie budowali w Prowansji i Langwedocji), któremu obca była śmiałość i zbytek ozdób nowoświeckiego stylu i który dopiero ostatnimi czasy, jak mniemam, wzbogacił się w iglicę nad chórem, zuchwale godzącą w sklepienie niebieskie.

      Dwie proste i gładkie kolumny stały przed wejściem, które przy pierwszym wejrzeniu jawiło się jako jeden tylko wielki łuk; jednakowoż od kolumn odbiegały dwa glify, zwieńczone innymi, a jakże licznymi łukami, i wiodły spojrzenie jakby na zatracenie ku prawdziwemu i właściwemu portalowi, który ledwie widziało się w mroku i nad którym górował wielki tympanon, wsparty po bokach węgarami, pośrodku zaś rzeźbionym słupem, dzielącym wejście na dwa otwory, zamknięte okutymi odrzwiami z dębu. O tej porze dnia blade słońce niemal prosto z góry padało na dach i oświetlało fasadę z ukosa, tympanon zostawiając w mroku, kiedy więc minęliśmy dwie kolumny, od razu znaleźliśmy się, prawie jak w lesie, pod sklepieniem łuków, które wybiegały z sekwencji mniejszych kolumn, podtrzymywanych każda przez stosowną przyporę. Kiedy wreszcie przyzwyczailiśmy się do półmroku, wnet niemy dystans kamiennych obrazków, dostępny bez przeszkód oczom i wyobraźni każdego (albowiem pictura est laicorum litteratura)19, poraził moje spojrzenie i zatonąłem w wizji, o której dziś jeszcze językowi trudno przychodzi opowiedzieć.

      Ujrzałem tron postawiony w niebie. Ktoś na nim zasiadał. Oblicze Zasiadającego było surowe i niewzruszone, otwarte szeroko oczy miotały promienie na ziemską ludzkość, która doszła już do kresu swoich spraw, a majestatyczne włosy i broda spływały na twarz i pierś niby rzeki jednakowymi i symetrycznie na obie strony rozdzielonymi nurtami. Na głowie miał koronę zdobną szmaragdami i klejnotami, a cesarska tunika purpurowej barwy kładła się sowitymi fałdami na kolana, przetykana haftami i koronkami ze złotych i srebrnych nitek. Dłoń lewa, wsparta na kolanie, dzierżyła zapieczętowaną księgę, prawa wznosiła się w geście… nie wiem, błogosławiącym czy grożącym. Oblicze rozświetlał straszny w swoim pięknie nimb w kształcie ukwieconego krzyża. Ujrzałem, jak wokół tronu i nad głową Zasiadającego lśni szmaragdowa tęcza. Przed tronem, u stóp Zasiadającego, przepływało kryształowe morze, wokół Niego zaś, wokół tronu i nad tronem ujrzałem czworo strasznych zwierząt – strasznych dla mnie, który baczyłem na nie w uniesieniu, lecz potulnych i łagodniutkich dla Zasiadającego, wyśpiewujących bez wytchnienia Jego chwałę.

      Wszelako nie o wszystkich postaciach rzec można, iżby były straszliwe, bo piękny i miły zdawał mi się mąż po mojej lewicy (a po prawicy Zasiadającego), podający księgę. Znowuż grozą przejmował mnie orzeł po drugiej stronie, z rozwartym dziobem, nastroszonymi piórami układającymi się niby kirys, z potężnymi szponami, z rozpostartymi wielkimi skrzydłami. U stóp zaś Zasiadającego, poniżej dwóch pierwszych postaci, inne dwie, byk i lew, a każde z tych monstrów zaciskało, jedno w kopytach, drugie w szponach, księgę, i ciała miały odwrócone od tronu, lecz łby skłaniały ku tronowi, jakby wykręcając barki i szyje w srogim porywie, boki natomiast wznosiły się im i opadały; członki miały owe stwory niby bestia w agonii, paszcze rozwarte, ogony wijące się, skręcone jak u węża i zakończone językami ognia. Oba skrzydlate, oba w koronach nimbów, a pomimo strasznego wyglądu nie były stworzeniami piekła, lecz nieba, jeśli zaś straszny był ich wizerunek, to z tej przyczyny, że ryczały w uwielbieniu dla Przyszłego, który osądzi żywych i umarłych.

      Z obu stron tronu, u boku czterech zwierząt i pod stopami Zasiadającego – jakby widziani przez przezroczyste wody kryształowego morza, prawie wypełniając całą przestrzeń w zasięgu spojrzenia, rozmieszczeni w zgodzie z trójkątną budową tympanonu, poczynając od siedmiu z każdej strony, wyżej po trzech, a wreszcie po dwóch – siedzieli na dwudziestu czterech małych tronach starcy, odziani w białe szaty i w złotych koronach. Ten miał w rękach skrzypce, tamten czarę z pachnidłami, jeden zaś tylko grał, gdy tymczasem wszyscy inni w uniesieniu zwracali oblicza ku Zasiadającemu, którego chwałę wyśpiewywali, a członki mieli podobnie wykręcone jak owe zwierzęta, by wszyscy widzieć Go mogli, jednakowoż nie było to na sposób zwierzęcy, lecz w zachwyconym tańcu – tak pewnie tańczył Dawid dokoła arki – dokądkolwiek więc się zwracali, ich źrenice, na przekór prawu rządzącemu ułożeniem ciała, zbiegały się w tym samym, jaśniejącym punkcie. Ach, jakaż harmonia oddania i rozmachu, postaw nienaturalnych, a przecież wdzięcznych w tym mistycznym języku członków cudownie wyzwolonych od brzemienia cielesnej materii, wieszcza liczba wlana w nową formę substancjalną, jakby święty zastęp porwany został gwałtownym wichrem, tchnieniem życia, szaleństwem rozkoszy, radosnym alleluja, które stało się nagle z dźwięku obrazem!

      Ciała i członki zamieszkane przez Ducha, oświecone objawieniem, oblicza wzburzone zachwytem, spojrzenia rozpalone zapałem, lica rozpłomienione miłością, źrenice rozszerzone od błogości, ten porażony przyjemnym osłupieniem, tamten przeniknięty osłupiałą przyjemnością, ów przeobrażony oszołomieniem, jeszcze inny odmłodzony przez uciechę, a wszyscy wyrazem twarzy, ułożeniem szat, ruchami i wytężeniem kończyn wyśpiewywali pieśń nową – wargami półotwartymi w uśmiechu wiecznej chwały. Pod stopami zaś starców, ponad starcami, ponad tronem i tetramorficzną grupą – rozmieszczone w symetrycznych układach, ledwie się jedne od drugich różniące, tak biegłość w sztuce uczyniła je wszystkie wzajemnie proporcjonalne, równe w odmienności i odmienne w jedności, jedyne w rozmaitości i rozmaite w umiejętnym zespoleniu, w cudnym dopasowaniu części do rozkosznej słodyczy barw, cudu współbrzmienia i zgodności głosów niepodobnych jedne do drugich, zestawienie jakby strun cytry, wspólnictwo i sprzysiężenie powinowactwa trwającego dzięki głębokiej i wewnętrznej sile, zdolnej osiągnąć jednobrzmiącą jednoznaczność w zmienności następujących po sobie dwuznaczności, ornament i porządek stworzeń niedających sprowadzić się do rzeczy, a przecież do rzeczy sprowadzonych, dzieło miłosnego złączenia, którym rządzi reguła niebiańska i zarazem ziemska (więź i mocne ogniwo pokoju, miłości, cnoty, rządów, władzy, ładu, początku, życia, światła, splendoru, rodzaju i figury), mnoga równość jaśniejąca blaskiem, jaki forma rzuca na proporcjonalne części materii – oto splatały się ze sobą wszystkie kwiaty, liście, czepne pędy, kępki traw i kiście wszelakiego ziela, które zdobi ogrody na ziemi i w niebie, fiołki, szczodrzenice, macierzanki, lilie, ligustry, narcyzy, kolokasje, akanty, miłowoje, mirra oraz drzewa balsamowe.

      Lecz kiedy dusza moja, olśniona tym koncertem ziemskiego piękna i dostojnych znaków nadprzyrodzonych, miała wybuchnąć pieśnią radości, oko, błądzące podług rytmu ukwieconych rozet u stóp starców, padło na postacie, które splątane ze sobą stapiały się ze środkowym pilastrem wspierającym tympanon. Czym były i jakie symboliczne posłanie przekazywały te trzy pary lwów splecionych w poprzeczny krzyż, wygiętych w łuk tak, że tylne łapy wpierały w ziemię, przednie zaś kładły na grzbiecie poprzedników, z grzywami w splotach wężokształtnych, z paszczami rozwartymi w groźnym pomruku, wplecione w trzon pilastra niby kłębowisko lub gniazdo roślinnych pędów? Pokój memu duchowi przywróciły dwie postacie ludzkie, umieszczone po obu stronach pilastra być może właśnie po to, by zapanowały nad diabelską naturą lwów i przeobraziły ją w symboliczne nawiązanie do rzeczy wyższych; postacie nienaturalnie wydłużone do wysokości kolumny i bliźniacze wobec innych dwóch, które stojąc symetrycznie


<p>19</p>

Malarstwo jest literaturą dla ludu (łac.).