Dzielna dziewczyna, pomyślał Harry. A może po prostu śmiertelnie przerażona. Aune, psycholog, który wykładał w Szkole Policyjnej, mówił, że ludzie osiągający pewien poziom lęku przestają myśleć i zaczynają działać tak, jak zostali wcześniej zaprogramowani. Aune twierdził, że większość pracowników banków przyciska guzik bezgłośnego alarmu informującego o napadzie w stanie bliskim szoku, i powoływał się na to, że podczas późniejszych przesłuchań wielu nie było w stanie sobie przypomnieć, czy w ogóle uruchomili alarm. Kierował nimi autopilot. Dokładnie tak, jak w wypadku bandyty, który z góry zaprogramował się, że będzie strzelał do każdego, kto spróbuje go powstrzymać. Aune twierdził, że im bardziej przestępca się boi, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że coś go skłoni do zmiany decyzji.
Harry nawet nie drgnął. Usiłował tylko pochwycić wzrokiem oczy bandyty. Niebieskie. Przestępca zdjął z ramienia czarną torbę i postawił ją na podłodze między bankomatem a mężczyzną w ogrodniczkach, który wciąż przyciskał czubek długopisu do ostatniej pętelki w ósemce. Ubrany na czarno bandyta przeszedł sześć kroków do niskich drzwiczek w kontuarze, usiadł na jego brzegu, przerzucił nogi na drugą stronę i stanął za plecami Stine, która siedziała nieruchomo i patrzyła tuż przed siebie. Dobrze, pomyślał Harry. Dziewczyna zna instrukcje, nie wpatruje się w niego i nie prowokuje jego reakcji.
Mężczyzna przyłożył lufę karabinu do karku Stine, pochylił się nad nią i szepnął jej coś do ucha.
Ona jeszcze nie wpadła w panikę, ale Harry widział, że piersi unoszą jej się i opadają, jak gdyby delikatne ciało, opięte białą bluzką, która nagle zrobiła się jakby za ciasna, nie dostawało dostatecznej ilości powietrza. Piętnaście sekund.
Stine chrząknęła. Raz. Dwa razy. Wreszcie struny głosowe zaczęły jej słuchać.
– Helge! Klucze do bankomatu – powiedziała ściszonym zachrypniętym głosem, całkowicie różnym od tego, którym wypowiadała niemal dokładnie te same słowa zaledwie trzy minuty wcześniej.
Harry nie widział go, lecz wiedział, że Helge Klementsen usłyszał pierwsze słowa bandyty i już stał w drzwiach gabinetu.
– Prędko, bo inaczej… – Jej głos ledwie było słychać, a w chwili przerwy, która nastąpiła, dobiegało jedynie szuranie butów Augusta Schulza po podłodze, niczym przeciąganie miotełkami po skórze bębna w niezwykle powolnym shuffle. – …on mnie zastrzeli.
Harry popatrzył za okno. Prawdopodobnie gdzieś tam stał samochód z włączonym silnikiem, lecz stąd nie dało się go zauważyć. Widoczne były jedynie toczące się samochody i ludzie, mniej lub bardziej beztrosko sunący za szybą.
– Helge… – Głos Stine brzmiał teraz błagalnie.
Dalej, Helge, popędził go w myślach Harry. O starzejącym się kierowniku oddziału też już dowiedział się niemało. Wiedział, że ma dwa królewskie pudle, że w domu czeka na niego żona i świeżo porzucona ciężarna córka. Że już się spakowały i były gotowe do wyjazdu do domku letniskowego w górach, gdy tylko Helge Klementsen wróci z pracy. I że właśnie w tej chwili Klementsen miał wrażenie, że znalazł się pod wodą, tak jak w jednym z tych snów, w których wszystkie ruchy są spowolnione, bez względu na to, jak bardzo człowiek się spieszy. W końcu pojawił się w polu widzenia Harry’ego. Bandyta obrócił krzesło Stine w taki sposób, że wciąż stał za nią, lecz teraz przodem do Helgego Klementsena. Kierownik jak wystraszone dziecko, które ma nakarmić konia, stał z górną połową ciała odchyloną w tył, a rękę trzymającą klucze wyciągał jak najdalej od siebie. Bandyta szepnął coś do ucha Stine, przesuwając broń na Klementsena, który zachwiał się i zrobił dwa niepewne kroki wstecz.
Stine znów odchrząknęła.
– On mówi, że masz otworzyć bankomat i włożyć te dwie nowe kasety z pieniędzmi do czarnej torby.
Helge Klementsen jak zahipnotyzowany wpatrywał się w karabin skierowany prosto w niego.
– Masz dwadzieścia pięć sekund. Potem będzie strzelał. Do mnie. Nie do ciebie.
Usta Klementsena otwierały się i zamykały, jak gdyby chciał coś powiedzieć.
– Szybciej, Helge! – ponagliła go Stine.
Rozległ się brzęczyk mechanizmu otwierającego drzwi i Helge Klementsen wyszedł na salę.
Od rozpoczęcia napadu upłynęło trzydzieści sekund. August Schulz dotarł już prawie do samych drzwi. Kierownik oddziału osunął się na kolana przed bankomatem, gapiąc się na pęk kluczy. Było ich cztery.
– Zostało dwadzieścia sekund – powiedziała Stine.
Komenda policji na Majorstua, pomyślał Harry. Już są w samochodach. Osiem przecznic. Piątkowe korki.
Helge Klementsen drżącymi palcami wybrał klucz i wcisnął go w otwór zamka. Klucz zatrzymał się w połowie. Klementsen przycisnął mocniej.
– Siedemnaście.
– Ale… – zaczął.
– Piętnaście.
Kierownik wyjął klucz i spróbował użyć innego. Ten wszedł w zamek, ale nie chciał się obrócić.
– Ale, na Boga…
– Trzynaście. Znajdź ten oklejony zieloną taśmą, Helge.
Helge Klementsen wpatrywał się w pęk kluczy, jak gdyby nigdy wcześniej go nie widział.
– Jedenaście.
Trzeci klucz wszedł do zamka. I przekręcił się. Helge Klementsen otworzył drzwiczki, a potem obrócił się w stronę Stine i bandyty.
– Muszę otworzyć jeszcze jeden zamek, żeby wyjąć kase…
– Dziewięć! – zawołała Stine.
Kierownik wydał z siebie szloch, przyciskając palce do ząbków kluczy, jak gdyby nagle stracił wzrok, a ząbki były pismem dla niewidomych i miały mu powiedzieć, który klucz jest właściwy.
– Siedem.
Harry intensywnie się wsłuchiwał. Wciąż nie słychać policyjnych syren. August Schulz sięgnął do klamki drzwi wejściowych.
Zabrzęczał metal, gdy pęk kluczy upadł na podłogę.
– Pięć – szepnęła Stine.
Drzwi otworzyły się i do środka wpadły odgłosy ulicy. Harry’emu wydało się, że z oddali dobiega znajomy, pełen skargi ton, który raz opadał, raz się wznosił. Syreny policyjne. Potem drzwi znów się zamknęły.
– Dwie. Helge!
Harry zamknął oczy i policzył do dwóch.
– Już! – to krzyknął Helge Klementsen. Udało mu się otworzyć drugi zamek, wstał z kolan i przykucnięty zaczął szarpać i ciągnąć za kasety, które najwyraźniej się zablokowały.
– Pozwól mi wyjąć pieniądze! Ja…
Przerwało mu przenikliwe zawodzenie. Harry przeniósł wzrok na drugi koniec lokalu, gdzie przerażona klientka wpatrywała się w bandytę, stojącego nieruchomo z bronią przyciśniętą do karku Stine. Kobieta dwa razy mrugnęła, ruchem głowy bez słowa wskazując na wózek, z którego dochodził coraz głośniejszy, świdrujący w uszach płacz.
Gdy