Ogród bestii. Jeffery Deaver. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jeffery Deaver
Издательство: PDW
Серия: Jeffery Deaver
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788376487595
Скачать книгу
się i odpowiedział po angielsku:

      – Tak, tak, jestem policjantem. I byłem żołnierzem. Czym mogę służyć?

      Ruchem głowy wskazując ulicę, pomocnik kucharza rzekł:

      – Znalazłem to na ziemi. – Wręczył mu białą kopertę. – Czy to słowo oznacza „ważne”? – Pokazał napis Bedeutend. – Chciałem, żeby to trafiło do adresata.

      Patrząc na kopertę, policjant przez chwilę się nie odzywał. Potem powiedział:

      – Tak, tak. „Ważne”. – Pod spodem napisano Für SS-Ober sturmführer, Hamburg. Chłopak nie miał pojęcia, co to może znaczyć, ale chyba wzbudziło niepokój policjanta.

      – Gdzie to upadało? – spytał policjant.

      – Leżało tam, na chodniku.

      – Dobrze. Dziękuję. – Oficer ciągle wpatrywał się w zaklejoną kopertę, obracając ją w dłoniach. – Może ty widział, kto to upuścił?

      – Nie. Zobaczyłem i pomyślałem, że spełnię dobry uczynek. Samarytański.

      – A, tak. Samarytański.

      – To będę leciał – rzekł Amerykanin. – Do zobaczenia.

      – Danke – powiedział z roztargnieniem policjant.

      Zmierzając do jednej z najbardziej intrygujących atrakcji turystycznych, jakie minął po drodze, młodzieniec zastanawiał się, co właściwie było w kopercie. I dlaczego człowiek, którego poznał na pokładzie „Manhattanu”, steward Al Heinsler, poprosił go poprzedniego wieczoru, żeby zaraz gdy statek przybije do portu, doręczył ją jakiemuś policjantowi albo żołnierzowi. Wszyscy uważali, że facet jest trochę stuknięty, w jego kabinie panował nienaganny porządek, wszystko leżało na swoim miejscu, rzeczy miał zawsze wyprasowane. No i cały czas trzymał się na uboczu, a gdy mówił o Niemczech, zawsze miał łzy w oczach.

      – Jasne, a co to jest? – zapytał go pomocnik kucharza.

      – Na pokładzie był pasażer, który wydawał mi się mocno podejrzany. Chcę ostrzec przed nim Niemców. Zamierzam zatelegrafować, ale czasem sygnał nie dociera do brzegu. Władze muszą dostać tę wiadomość.

      – Który to pasażer? Zaraz, chyba wiem – ten gruby w marynarce w kratę, który zalał się w trupa przy stoliku kapitana.

      – Nie, chodzi o kogoś innego.

      – Nie lepiej zwrócić się do oficera porządkowego na statku?

      – Ta sprawa dotyczy Niemców.

      – Aha. A sam nie może pan tego doręczyć?

      Heinsler dziwacznie zaplótł pulchne dłonie i pokręcił głową.

      – Nie wiem, czy nie będę zbyt zajęty. Słyszałem, że dostałeś przepustkę. Naprawdę ważne, żeby Niemcy dostali wiadomość.

      – Dobra, załatwię to.

      – Jeszcze jedno – dodał cicho Heinsler. – Lepiej będzie, jak powiesz, że znalazłeś ten list. Inaczej pewnie zabiorą cię na komisariat i przesłuchają. To może potrwać parę godzin i stracisz całą przepustkę na ląd.

      Intryga wydała mu się nieco podejrzana. Heinsler wyczuł to i dodał szybko:

      – Masz tu dwie dychy.

      Jezus Maria Józef, pomyślał młody pomocnik kucharza i oświadczył stewardowi:

      – Za to będzie pan miał przesyłkę ekspresową.

      Odchodząc teraz od policjanta i zmierzając z powrotem w kierunku nabrzeża, myślał z roztargnieniem, co się stało z Heinslerem. Od zeszłego wieczoru już go nie widział. Ale szybko zapomniał o stewardzie, zbliżając się do budynku, który wcześniej zauważył i który wydał mu się idealnym miejscem do pierwszego zakosztowania niemieckiej kultury. Zawiódł się jednak, ponieważ „Klub Gorący Kociak – u Rosy” – kusząco brzmiąca i na szczęście angielska nazwa – był zamknięty na głucho, podobnie jak wszystkie tego rodzaju atrakcje na nabrzeżu.

      Wygląda więc na to, pomyślał z westchnieniem pomocnik kucharza, że zostają mi kościoły i muzea.

      [1] Powstała w 1933 roku, Liga Przyjaciół Nowych Niemiec (League of the Friends of the New Germany), która w roku 1936 zmieniła nazwę na Amerikadeutscher Volksbund, skupiająca w swoich szeregach głównie mniejszość niemiecką (przyp. tłum.).

      4

      Zbudził się, słysząc trzepot jarząbka, który wzbił się w niebo z krzewu agrestu rosnącego pod oknem jego sypialni w domu w podberlińskim Charlottenburgu. Zbudził się, czując w nozdrzach woń magnolii.

      Obudził się, czując na skórze dotyk słynnego berlińskiego wiatru, który zdaniem młodych mężczyzn i starych gospodyń był przesycony alkalicznym pyłem rozbudzającym ziemskie żądze.

      Z powodu magicznych właściwości powietrza albo dlatego, że był mężczyzną w pewnym wieku, Reinhard Ernst oczyma wyobraźni ujrzał Gertrudę, piękną brunetkę, która od dwudziestu ośmiu lat była jego żoną. Odwrócił się na bok, żeby na nią popatrzeć. I zobaczył tylko puste wgniecenie na poduszce. Uśmiechnął się mimowolnie. Wieczorami, po szesnastu godzinach pracy, był wiecznie zmęczony, a Gertruda miała zwyczaj wstawać dość wcześnie. Ostatnio rzadko udawało im się zamienić ze sobą nawet kilka słów w łóżku.

      Usłyszał dobiegające z dołu odgłosy krzątaniny w kuchni. Była siódma. Ernst przespał nieco ponad cztery godziny.

      Przeciągnął się, unosząc jak najwyżej uszkodzone ramię, masując je i wyczuwając palcami trójkątny kawałek metalu, który utkwił tuż obok barku. Obecność szrapnela w ciele była czymś znajomym i dziwnie krzepiącym. Ernst uważał, że trzeba akceptować przeszłość i cenił wszystkie znaki upływających lat, nawet te, przez które omal nie stracił ręki i życia.

      Wstał z łóżka i zdjął koszulę nocną. W domu była już zapewne Frieda, więc Ernst wciągnął beżowe bryczesy i bez koszuli wszedł do gabinetu przylegającego do sypialni. Pięćdziesięciosześcioletni pułkownik miał okrągłą głowę i krótko ostrzyżone siwe włosy. Wokół ust rysowały się zmarszczki. Miał rzymski nos i oczy osadzone blisko siebie, co nadawało mu wygląd sprytnego drapieżnika. Dzięki swej aparycji wśród żołnierzy podczas wojny zyskał przydomek „Cezar”.

      Latem często gimnastykował się rano ze swoim wnukiem Rudim: toczyli piłkę lekarską, podnosili maczugi, ćwiczyli pompki i bieg w miejscu. Ale w środy i piątki chłopiec chodził do wakacyjnej szkółki, w której zajęcia zaczynały się bardzo wcześnie, więc Ernst został skazany na samotną gimnastykę, która nie sprawiała mu radości.

      Zaczął piętnastominutową serię pompek i przysiadów. Kiedy był w połowie, usłyszał:

      – Opa!

      Dysząc ciężko, Ernst przerwał i wyjrzał na korytarz.

      – Dzień dobry, Rudi.

      – Zobacz, co narysowałem. – Ubrany w mundurek siedmiolatek pokazał mu obrazek. Ernst nie miał okularów i nie mógł się zorientować, co przedstawia. Ale chłopiec pospieszył z wyjaśnieniem: – To orzeł.

      – Tak, oczywiście. Od razu poznałem.

      – Leci przez burzę z piorunami.

      – Wobec tego to bardzo dzielny orzeł.

      – Idziesz na śniadanie?

      – Tak, powiedz babci, że zejdę za dziesięć minut. Zjadłeś dzisiaj jajko?

      – Tak