Lekarz był urażony w swojej ambicji zawodowej.
– Oczywiście – odparł niechętnie.
Ustawiono światła i przystąpiono do zwykłych czynności. Fotografie, daktyloskopia...
Koło nart wypchany plecak, termos z resztką herbaty, mocna, okuta ciupaga i dwa plastykowe kubeczki.
Porucznik wskazał plecak.
– Czy wypakować? – spytał.
Henryk potrząsnął głową.
– Nie. Zrobimy to w komendzie. Gdyby się dało zabezpieczyć ślady stóp...
– Trudna sprawa, towarzyszu majorze. Podłoga zdeptana.
– To prawda, ale trzeba spróbować. Gdzie ten lekarz, który znalazł zwłoki?
– Mieszka na Witkiewicza. Wynajął pokój.
– Wyście go przesłuchiwali?
– Tak.
– Jakie na was zrobił wrażenie?
– Był wystraszony.
– Na długo przyjechał do Zakopanego?
– Na dwa tygodnie.
– Gdzie stale mieszka?
– W Warszawie.
Stałem oparty o drewnianą ścianę. Urywki rozmów dochodziły do mnie jakby z oddali. Ciągle jeszcze nie mogłem otrząsnąć się z wrażenia. Nagle poczułem, że ktoś mnie trąca w bok. To Henryk.
– Co ci jest? Słabo ci?
– Nie, nie – zaprzeczyłem pospiesznie.
– Wyglądasz tak, jakbyś miał zamiar zemdleć. Może wyjdziesz trochę na powietrze.
Uśmiechnąłem się z przymusem.
– Nie. Czuję się zupełnie dobrze. – Rozejrzałem się rozpaczliwie po szałasie, pragnąc skierować rozmową na inny temat. W kącie spostrzegłem niedojedzone jabłko.
– Może warto by i to zabezpieczyć – powiedziałem wskazując palcem ogryzek.
– Masz rację – zgodził się Henryk i wydał polecenie. – Zobacz, co znalazłem. – Pokazał mi puste pudełko po „Wawelach”, a na nim parę słów, skreślonych niepewną ręką. „Umieram. Ratujcie mnie... Śpiewa... Śpiewający żółw... Ratunku...”.
Zdumiony spojrzałem na Henryka.
– Sądzisz, że on to napisał?
Wzruszył ramionami.
– Nie można mieć oczywiście stuprocentowej pewności, ale chyba on.
– Znaleźliście przy nim jakieś dokumenty? – spytałem cicho.
– Nie. Żadnych dokumentów. Chyba, że są w plecaku, ale nie sadzę.
Zabrano zwłoki. Powoli i my zaczęliśmy się szykować do powrotnej drogi.
– Żeby nie ten cholerny śnieg... – mruczał Narzycki, wyszedłszy przed szałas. – Żeby nie ten śnieg, to można by tutaj znaleźć jakieś ślady, ale tak...
Splunął ze złością i wziął mnie pod rękę. Zaczęliśmy schodzić w dół.
Było mi zimno. Lodowate dreszcze przebiegały mi po ciele. „Chyba będę miał grypę” myślałem niespokojnie.
– Nietęgo wyglądasz – powiedział Henryk. – Tak cię zdenerwował ten umarlak?
– Nie. To nie o to chodzi. Muszę z tobą o tym pomówić.
Przyjrzał mi się z zainteresowaniem.
– Znałeś go może?
Zacząłem opowiadać o dziwnej rozmowie w taksówce. Słuchał uważnie, ale odnosiłem wrażenie, że mi nie wierzy.
– Słuchaj, Zygmuś, czy jesteś pewien, że ci się to nie przyśniło?
– Nie rób ze mnie idioty – żachnąłem się. – Mówię zupełnie poważnie.
– I to ten sam facet, który z tobą wtedy...
– Ten sam.
– Nie masz wątpliwości?
– Żadnych. Mogę przysięgać. Nawet ten tam skafander.
– Nie podał ci swojego nazwiska?
– Nie. Absolutnie nic o nim nie wiem. Opowiedziałem, ci dokładnie naszą rozmowę.
Henryk zaczął sobie rozcierać zmarznięte uszy.
– Do licha – mruczał. – Do licha. To wszystko jest takie nieprawdopodobne, że... Mówisz, że bał się o żonę?
– Tak. Twierdził, że jego żona znajduje się w niebezpieczeństwie, że ktoś ją porwał i że może ją zabić.
– A tymczasem jego ktoś otruł, bo chyba nie ma mowy o samobójstwie...
– Chyba nie. Przed śmiercią prosił, żeby go ratować.
– Dwa kubeczki – powiedział Henryk. – Dwa kubeczki – powtórzył i zamyślił się. – Słuchaj! – krzyknął nagle, aż się wzdrygnąłem. – Czy ty poznałbyś tę taksówkę?
– Bardzo wątpię. Wiem tylko, że to była „Warszawa”. Nowy model.
– Numeru rejestracyjnego nie zanotowałeś?
– Nie. A zresztą powiedział mi, że numery ma sfałszowane.
– I nie zauważyłeś jakiegoś charakterystycznego szczegółu w tym wozie? Może maskotka, albo jakiś błąd produkcyjny?...
Zatrzymałem się nagle.
– Czekaj, czekaj. Tak, zauważyłem pewien drobiazg. Na szybie, u dołu, po lewej stronie taki maleńki odprysk, a raczej nie odprysk, tylko mleczna skaza w kształcie litery S.
– Jak to spostrzegłeś?
– Chciałem znaleźć coś takiego, co by mi w przyszłości pozwoliło ewentualnie zidentyfikować tę taksówkę.
Narzycki pokiwał głową.
– Rozumiem.