Fjällbacka. Camilla Lackberg. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Camilla Lackberg
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788380154759
Скачать книгу
cisza. Stał niezdecydowany. Czuł się niezręcznie, ale przecież obiecał Erice, że spróbuje pomóc. Zaczerpnął powietrza do płuc i otworzył drzwi. Anna leżała na łóżku. Widział, że nie śpi. Wpatrywała się w sufit niewidzącym wzrokiem, ręce splotła na brzuchu. Nawet nie spojrzała w jego kierunku. Przysiadł na brzegu łóżka. Nadal żadnej reakcji.

      – Co u ciebie? Jak się czujesz?

      – A jak ci się zdaje? – Anna nie odrywała wzroku od sufitu.

      – Że marnie. Erika się o ciebie martwi.

      – Erika zawsze się o mnie martwi – powiedziała Anna.

      Dan uśmiechnął się.

      – To prawda. Trochę nadopiekuńcza, co?

      – Co najmniej – odparła Anna i spojrzała na niego.

      – Ale chce dobrze. Teraz martwi się bardziej niż zazwyczaj.

      – Rozumiem to. – Anna westchnęła ciężko. – Nie umiem sobie z tym poradzić. Zeszła ze mnie cała energia. Nic nie czuję, kompletnie. Nie jest mi smutno. Ani wesoło. Nic nie czuję.

      – Rozmawiałaś z kimś?

      – Chodzi ci o psychologa albo kogoś w tym rodzaju? Erika stale mnie o to zamęcza. Nie mogę się zdobyć, żeby porozmawiać z obcym człowiekiem. O Lucasie, o sobie. Po prostu nie dam rady.

      – A może – powiedział z wahaniem Dan i poruszył się – może chciałabyś ze mną porozmawiać? Nie znamy się za dobrze, ale nie jestem całkiem obcy. – Umilkł, czekając na odpowiedź. Patrząc na jej wychudzoną postać i zaszczuty wzrok, poczuł, że budzi się w nim instynkt opiekuńczy. Taka była podobna i jednocześnie taka niepodobna do Eriki. Przepełniona lękiem, delikatniejsza wersja siostry.

      – Sama nie wiem – odparła. – Nie wiedziałabym, od czego zacząć…

      – To może zacznijmy od spaceru. Jeśli będziesz chciała rozmawiać, to porozmawiamy, a jeśli nie – tylko się przejdziemy. Może być? – słychać było, że mu zależy.

      Anna podniosła się powoli, usiadła. Siedziała dłuższą chwilę, odwrócona do niego tyłem. Potem wstała. – Dobrze, chodźmy na spacer. Tylko spacer.

      – Dobrze. – Dan kiwnął głową i wyszedł pierwszy na schody. Rzucił okiem w kierunku kuchni. Erika tłukła garnkami. – Idziemy się przejść – zawołał i kątem oka dostrzegł, że Erika stara się nie pokazać po sobie, jakie to wydarzenie. – Na dworze jest chłodno, lepiej włóż kurtkę – zwrócił się do Anny.

      Posłuchała go i narzuciła beżową budrysówkę, a wokół szyi owinęła wielki kremowy szal.

      – Gotowa? – spytał, zdając sobie sprawę, że jego pytanie ma drugie dno.

      – Chyba tak – odparła cicho Anna i wyszła za nim na wiosenne słońce.

      – Uważasz, że można się do tego przyzwyczaić? – odezwał się Martin, kiedy jechali do Fjällbacki.

      – Nie – krótko odparł Patrik. – Przynajmniej mam nadzieję. Gdybym się przyzwyczaił, to musiałbym zmienić zawód.

      Zakręt w Långsjö pokonał ze zdecydowanie za dużą prędkością. Martin jak zwykle kurczowo trzymał się uchwytu nad drzwiami. Zanotował, że musi uprzedzić tę nową, żeby unikała jeżdżenia z Patrikiem. Chociaż może już jest za późno, przecież rano pojechała z nim do wypadku. Już doświadczyła ryzyka na granicy śmierci.

      – Jaka ona jest? – spytał Martin.

      – Kto? – Patrik był rozkojarzony bardziej niż zwykle.

      – Ta nowa, Hanna Kruse.

      – Chyba w porządku – odpowiedział Patrik.

      – Ale?

      – Co ale? – Patrik spojrzał na Martina, a on jeszcze mocniej ścisnął uchwyt.

      – Cholera, patrz na drogę. Miałem wrażenie, że chciałeś powiedzieć coś więcej.

      – Czy ja wiem – odparł z ociąganiem Patrik, ale już nie odrywał oczu od drogi. Martinowi ulżyło. – Nie jestem przyzwyczajony do tak cholernie ambitnych ludzi.

      – Co masz na myśli? – zaśmiał się Martin, starając się ukryć, że poczuł się nieco dotknięty.

      – Nie obrażaj się. Nie sugeruję, że nie masz ambicji. Ale Hanna jest, jak by to określić, nadambitna!

      – Nadambitna – powtórzył z powątpiewaniem Martin. – Masz wątpliwości, bo wydaje ci się nadambitna… A dokładniej? Co w tym złego, że dziewczyna jest nadambitna? Chyba nie jesteś z tych, co uważają, że dziewczyny nie nadają się do policji?

      Patrik znów odwrócił wzrok od drogi i z największym zdziwieniem spojrzał na Martina.

      – Co ty? Nie znasz mnie? Masz mnie za męskiego szowinistę? Ja szowinistą. A moja kobieta zarabia dwa razy tyle co ja… Chodzi mi tylko o to… daj spokój, sam się przekonasz.

      Martin milczał chwilę. Wreszcie powiedział:

      – Mówisz serio? Erika zarabia dwa razy więcej od ciebie?

      Patrik zarechotał.

      – Wiedziałem, że cię zatka. Szczerze mówiąc, dwa razy tyle, ale brutto, bo większość pieniędzy zabiera urząd skarbowy. No i całe szczęście. Być bogatym jest strasznie nudno.

      Martin również się zaśmiał.

      – Popatrz, co za los. Za nic bym nie chciał.

      – Przecież mówię. – Patrik uśmiechnął się, a potem spoważniał. Skręcił w kierunku gęsto zabudowanego osiedla Kullen i wjechał na parking. Jeszcze przez chwilę siedzieli w samochodzie. – Czas iść.

      – Tak – krótko odparł Martin. Czuł, że kamień zalegający mu na żołądku z każdą minutą staje się coraz cięższy. Trudno, nie ma odwrotu. Lepiej mieć to już za sobą.

      – Lars? – Hanna postawiła walizkę przy drzwiach, powiesiła kurtkę i odstawiła buty na półkę. Nie odpowiadał. – Lars, jesteś? – Zaniepokoiła się. – Lars? – Chodziła po domu. Panowała absolutna cisza. W przesączających się przez szyby promieniach słońca unosiły się drobinki kurzu. Właściciel domu nie wysilił się zanadto, nie wysprzątał porządnie, zanim przyjechali. Nie czuła się na siłach, żeby się tym zająć. Zresztą wszystko przesłonił jej narastający niepokój. – Lars! – zawołała głośno. Jej głos odbił się echem w pustych pokojach.

      Sprawdziła cały parter, potem wbiegła na piętro. Drzwi do sypialni były zamknięte. Otworzyła je cichutko.

      – Lars? – powiedziała miękko. Leżał na boku, tyłem do niej, w ubraniu, na narzucie. Oddychał równo, miarowo, spał. Ostrożnie weszła na łóżko i położyła się obok niego, na łyżeczkę. Jego miarowy oddech powoli kołysał ją do snu, uśmierzając niepokój.

      – Co za cholerna dziura! – powiedział Uffe, rzucając się na jedno ze stojących w dużej sali łóżek.

      – A ja myślę, że będzie fajnie – oznajmiła Barbie, podrygując na łóżku.

      – Czy mówiłem, że nie będzie? – zarechotał Uffe. – Powiedziałem tylko, że to cholerna dziura. Ale już my ich rozruszamy, no nie? Spójrzcie, jakie zapasy! – Usiadł na łóżku i wskazał na bogato zaopatrzony barek. – Co wy na to? Zaczynamy imprezę?

      – Taak! – z radością