Zew Honoru . Морган Райс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Kręgu Czarnoksiężnika
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9781632912633
Скачать книгу
tędy raz na tydzień. Ze świeżą partią dziewek. Sprzedaje je temu, kto da najwięcej. Znajdziesz go najpewniej w jego melinie. Jedź tą ulicą do końca. Tam go znajdziesz. Jeśli jednak szukasz jakiejś wartościowej partii, to najpewniej już jej tam nie ma. Jego dziewki i tak długo nie wytrzymują.

      Erec miał już odwrócić się i odejść, kiedy poczuł na swoim nadgarstku uścisk ciepłej, lepkiej dłoni. Spojrzał na karczmarza ze zdziwieniem.

      – Jeśli szukasz dziewki, może spróbujesz jednej z moich? Są równie dobre, co jego i za połowę ceny.

      Erec uśmiechnął się do niego szyderczo. Mężczyzna wzbudzał w nim odrazę. Gdyby miał więcej czasu, prawdopodobnie zabiłby go teraz, chociażby dlatego, żeby świat nie musiał więcej go znosić. Zlustrował go jednak wzrokiem i uznał, że nie był wart zachodu.

      Erec strząsnął jego rękę i nachylił się nisko.

      – Dotknij mnie jeszcze raz – ostrzegł go – a pożałujesz, że kiedykolwiek to zrobiłeś. A teraz cofnij się o dwa kroki, zanim znajdę jakieś wygodne miejsce dla tego oto rapiera w mojej dłoni.

      Karczmarz spojrzał w dół oczyma szeroko otwartymi ze strachu i cofnął się o kilka kroków.

      Erec odwrócił się i wypadł z izby, rozpychając łokciami na boki klientów, jednym susem pokonawszy podwójne drzwi karczmy. Nigdy jeszcze rodzaj ludzki nie napawał go takim obrzydzeniem.

      Wspiął się na konia, który stąpał niespokojnie i parskał na jakiegoś pijanego przechodnia. Mężczyzna zerkał akurat na niego – Erec nie miał wątpliwości, że zamierzał spróbować go ukraść. Zastanawiał się, czy nie doszłoby do tego, gdyby akurat nie wrócił. Musiał pamiętać na przyszłość, żeby baczniej uwiązywać swego wierzchowca. Nie mógł nadziwić się licznym przywarom tego miasta. Pominąwszy to, jego rumak Warkfin był zahartowanym koniem bitewnym i gdyby ktokolwiek chciał go ukraść, ten rozdeptałby go na miazgę.

      Erec pogonił kuksańcem Warkfina i pojechał galopem wzdłuż wąskiej ulicy, z wszystkich sił próbując unikać cisnących się ludzi. Była już późna noc, a mimo to wydawało się mu, że ulice z każdą chwilą robią się coraz ciaśniejsze, pełne ludzi różnego pochodzenia, mieszających się ze sobą. Kilku pijaków wydarło się na niego, kiedy przejechał zbyt szybko tuż obok, lecz nie przejął się tym. Czuł, że Alistair jest już blisko i nic nie było w stanie go teraz zatrzymać, nic zanim jej nie odzyska.

      Ulicę wieńczył kamienny mur. Ostatni budynek po prawej był kolejną, chylącą się ku ziemi karczmą, ze ścianami z białej gliny i dachem krytym strzechą, której lepsze dni już dawno minęły. Po spojrzeniach rzucanych mu przez wchodzących i wychodzących ludzi poznał, że dotarł na miejsce.

      Zsiadł z konia, przywiązał go porządnie do palika i wtargnął do wewnątrz gospody. I stanął jak wryty, całkiem zaskoczony.

      Izba była słabo oświetlona kilkoma migocącymi pochodniami i wygasającym ogniem w kominku w przeciwległym rogu. Wszędzie leżały porozrzucane niedbale pledy, na których leżało całe mnóstwo ledwie przyodzianych kobiet, przywiązanych grubą liną do siebie i ścian. Wyglądało na to, że wszystkie były pod wpływem narkotyku – wyczuł zapach opium w powietrzu i dostrzegł krążącą między nimi fajkę. Kilku porządnie ubranych mężczyzn przechadzało się dokoła, trącając i szturchając stopy kobiet, jakby sprawdzali towar przed podjęciem decyzji, przed jego zakupem.

      W odległym kącie karczmy, na niewielkim, czerwonym, aksamitnym krześle, siedział mężczyzna. Ubrany był w jedwabne szaty, a z obu stron wystawały łańcuchy, którymi przykuł do siebie kobiety. Za nim stali potężni, umięśnieni mężczyźni. Ich twarze pokrywały blizny. Byli wyżsi i szersi nawet od Ereca. Wyglądali na takich, którzy czekają tylko na jakąś okazję, by kogoś zabić.

      Erec rozejrzał się i w mig pojął, co tu się dzieje: miał przed sobą gniazdo rozpusty, a te kobiety były do wynajęcia, zaś mężczyzna na krześle był królem tego przybytku, tym, który porwał Alistair – jak zapewne również i pozostałe kobiety. Zdał sobie sprawę, że Alistair mogła tu gdzieś być.

      Ruszył jak oszalały przeglądać twarze kobiet w poszukiwaniu tej jedynej. Było tu kilkadziesiąt kobiet – niektóre pozbawione świadomości – a poza tym panował półmrok, więc trudno było tak od razu się rozeznać. Przyglądał się uważnie każdej twarzy z osobna, chodząc między rzędami kobiet, kiedy nagle wielka łapa smagnęła go w tors.

      – Płacisz? – usłyszał czyjś szorstki głos.

      Erec podniósł wzrok i zobaczył nad sobą potężnego mężczyznę, który spoglądał na niego gniewnie.

      – Chcesz popatrzeć na kobiety, to płać – powiedział tubalnym, niskim tonem. – Takie zasady.

      Erec popatrzył na niego szyderczo. Czuł, jak wzbiera w nim nienawiść. I wtem, szybciej niż mężczyzna zdążył mrugnąć oczyma, uderzył go nasadą dłoni prosto w przełyk.

      Mężczyzna wydał stłumiony okrzyk, otworzył szeroko oczy, po czym upadł na kolana z rękoma na gardle. Erec wziął zamach i łokciem uderzył go w skroń. Mężczyzna upadł na ziemię płasko na twarz.

      Erec kontynuował poszukiwania Alistair, chodził między rzędami kobiet i desperacko przyglądał się ich twarzom, lecz jej nie znalazł. Nie było jej tu.

      Z mocno walącym sercem podszedł do odległego krańca izby, do tego starszego mężczyzny siedzącego w rogu i baczącego na wszystko tutaj.

      – Znalazłeś coś w twoim guście? – zapytał mężczyzna. – Coś, o co chciałbyś się potargować?

      – Szukam kobiety – zaczął Erec ostrym niczym stal tonem, próbując zachować spokój – i powiem to tylko raz. Jest wysoka, ma długie blond włosy i zielono-niebieskie oczy. Ma na imię Alistair. Zabrano ją z Savarii dzień lub dwa temu. Powiedziano mi, że tutaj jest. Czy to prawda?

      Mężczyzna potrząsnął głową powoli z uśmieszkiem na twarzy.

      – Obawiam się, że towar, którego szukasz został już sprzedany – powiedział . – Całkiem niezły okaz. Naprawdę masz dobry gust. Wybierz inną, a ja dam ci zniżkę.

      Erec popatrzył na niego gniewnie. Czuł rozsadzającą go wściekłość.

      – Kto ją zabrał? – warknął Erec.

      Mężczyzna uśmiechnął się.

      – Rany, naprawdę zadurzyłeś się w tej niewolnicy.

      – Nie jest niewolnicą – warknął Erec. – To moja żona.

      Mężczyzna spojrzał na niego zszokowany – po czym nagle odchylił głowę i roześmiał się na głos.

      – Twoja żona! A to dobre. Niestety przyjacielu, już nią nie jest. Teraz robi za igraszkę kogoś innego.

      Gdy to powiedział, jego twarz pociemniała nagle i nabrała mrocznego wyrazu. Dał znak swoim ludziom i dodał: – Pozbądźcie się stąd tego śmiecia.

      Dwaj umięśnieni mężczyźni wystąpili do przodu i z szybkością, która zadziwiła Ereca, rzucili się jednocześnie na niego.

      Nie byli jednak świadomi, na kogo się porwali. Erec był szybszy. Zrobił unik i chwycił nadgarstek jednego z atakujących. Wygiął go do tyłu, aż mężczyzna padł plecami na ziemię. Jednocześnie rąbnął łokciem w krtań drugiego draba. Podszedł i zmiażdżył tchawicę tego, który leżał już na podłodze, pozbawiając go oddechu. Potem nachylił się i staranował głową drugiego z przeciwników, który wciąż trzymał się za szyję. Mężczyzna zwalił się z nóg ogłuszony ciosem.

      Erec przeszedł po leżących, nieprzytomnych mężczyznach w kierunku starszego mężczyzny, który trząsł się razem ze swoim krzesłem. Miał szeroko otwarte oczy ze strachu.

      Erec