Morze Tarcz . Морган Райс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Kręgu Czarnoksiężnika
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9781632915061
Скачать книгу
mu śmierć.

      Luanda nie umiała w to uwierzyć. Bronson kolejny raz uratował jej życie. Poczuła w stosunku do niego głęboką wdzięczność i świeży przypływ miłości. Być może był silniejszy, niż dotychczas podejrzewała.

      Krzyki dobyły się z obu stron sali – McCloudowie i MacGilowie ruszyli na siebie nawzajem, pełni żądzy, aby przekonać się, który z rodów pierwszy padnie martwy. Wszystkie pozory grzeczności, które miały miejsce w dniu ślubu i podczas uczty, zniknęły. Teraz doszło do otwartej wojny: wojownik przeciwko wojownikowi. A wszystko podsycane przez alkohol i gniew, przez niegodziwość, której dopuścili się McCloudowie, próbując znieważyć pannę młodą.

      Mężczyźni przeskakiwali nad ciężkimi drewnianymi ławami, wzajemnie pragnąć swojej śmierci – dźgając się, targając za twarze, mocując się ze sobą nad stołami, walcząc wśród strawy i wina. Przestrzeń była wypełniona ludźmi w tak dużym stopniu, że walczącym ledwie starczało miejsca na jakiekolwiek manewry. Wszyscy charczeli i dźgali, i krzyczeli, i płakali – miejsce pogrążyło się w zupełnym, krwawym, chaosie.

      Luanda próbowała zebrać się w sobie. Walka była szybka i intensywna, mężczyźni przepełnieni żądzą krwi, byli tak zajęci walką, że nikt oprócz niej nie miał czasu, aby rozejrzeć się wokół i zauważyć co dzieje się na obrzeżach sali. Luanda obserwowała to wszystko z dalszej perspektywy. Była jedyną osobą, która zauważyła, że McCloudowie prześlizgują się w stronę ścian, powoli ryglują po kolei drzwi, a następnie wymykają się na zewnątrz.

      Kiedy Luanda nagle zrozumiała co się dzieje, włosy zjeżyły jej się na karku. McCloudowie chcieli zamknąć wszystkich w budynku – i celowo z niego umykali. Luanda widziała jak łapią za ścienne pochodnie, w panice jeszcze szerzej otworzyła oczy. Z przerażeniem zrozumiała, że McCloudowie zamierzają spalić salę, wraz ze wszystkimi uwięzionymi w niej ludźmi – nawet pomimo tego, że znajdowali się w niej ich właśni ziomkowie.

      Mogła się tego domyślać. McCloudowie są bezwzględni i zrobią wszystko, by zwyciężyć.

      Luanda rozejrzała się, obserwując jak wygląda sytuacja wokół niej. Udało jej się dostrzec jedne drzwi, które wciąż pozostawały niezaryglowane.

      Odwróciła się, wyplątała z bójki i jak najprędzej pobiegła w stronę otwartych drzwi, przepychając się między mężczyznami, którzy stali jej na drodze. Zauważyła, że jeden z McCloudów również biegnie do owych drzwi, położonych w najodleglejszej części sali. Teraz biegła szybciej, ledwie starczało jej tchu, była jednak zdeterminowana, aby go pokonać.

      McCloud nie widział Luandy. Kiedy dotarł do drzwi, chwycił grubą drewnianą belkę i starał się zablokować drzwi. Luanda zaszła go od tyłu, wyciągnęła swój sztylet i ugodziła go prosto w plecy.

      McCloud zawył, wygiął się w tył i opadł na ziemię.

      Kobieta chwyciła belkę, wyszarpała ją z drzwi, a następnie je otworzyła i wybiegła na zewnątrz.

      Tam, przyzwyczajając swe oczy do ciemności, Luanda rozejrzała się dookoła. Dostrzegła McCloudów, którzy ustawiali się wokół sali, wszyscy dzierżyli pochodnie i przygotowywali się do podpalenia budynku. Luandę ogarnęła panika. Nie mogła pozwolić, aby to się stało.

      Odwróciła się, pobiegła do sali, odnalazła Bronsona i wyszarpała go z miejsca bitwy.

      – McCloudowie! – krzyknęła nagle. – Przygotowują się do spalenia budynku! Pomóż mi! Niech wszyscy wychodzą! NATYCHMIAST!

      Gdy do Bronsona dotarły słowa jego żony, z przerażeniem otworzył oczy i, chwała mu za to, bez wahania ruszył w stronę przywódców MacGilów, wydostawał ich poza bijatykę, a następnie krzyczał do nich i gestykulował wskazując otwarte drzwi. Ci na szczęście go zrozumieli i od razu wydali rozkazy swoim ludziom.

      Luandę bardzo ucieszyło, że MacGilowie wycofują się z walki i biegną w stronę otwartych drzwi, które udało jej się dla nich zachować.

      Kiedy ci się organizowali, Luanda z Bronsonem nie marnowali czasu. Pobiegli do jedynego wyjścia, gdzie kobieta z przerażeniem odkryła, że kolejny człowiek McCloudów dopadł drzwi, podniósł belkę i próbuje zablokować przejście. Nie sądziła jednak, aby i tym razem udało jej się pokonać ryglującego.

      Zareagował Bronson. Zamachnął się swoim mieczem ponad głowami innych, pochylił się do przodu i rzucił orężem.

      Miecz leciał w powietrzu obracając się wokół własnej osi, aż ostatecznie utkwił w plecach McClouda.

      Żołnierz krzyknął i osunął się na posadzkę, a Bronson dotarł do drzwi i w momencie otworzył je na oścież.

      Dziesiątki MacGilów przedostało się przez otwartą wnękę, byli wśród nich Luanda i Bronson. Powoli sala opustoszała ze wszystkich MacGilów. McCloudowie pozostali zaś w środku, stojąc i zastanawiając się dlaczego ich przeciwnicy nagle się wycofują.

      Kiedy już wszyscy byli na zewnątrz, Luanda trzasnęła drzwiami, wraz z innymi podniosła belkę i zaryglowała drzwi od zewnątrz, tak, aby żaden McCloud nie mógł się wydostać.

      McCloudowie pozostający na zewnątrz zaczęli orientować się co się dzieje. Zaczęli porzucać swoje pochodnie i wyciągać miecze, przygotowując się do ataku.

      Jednak Bronson wraz z pozostałymi nie dali im na to zbyt wiele czasu. Natarli na wojowników McCloudów ze wszystkich stron, dźgając ich i zabijając kiedy ci kładli swoje pochodnie i szukali broni. Większość McCloudów wciąż znajdowała się w środku, a tych kilkadziesiąt osób pozostających na zewnątrz nie było w stanie powstrzymać pędzących, wściekłych MacGilów, którzy, prowadzeni żądzą krwi, bardzo szybko ich pozabijali.

      Luanda i Bronson stali ramię w ramię, obok nich znajdowali się MacGilowie. Wszyscy oddychali ciężko, ciesząc się, że udało im się przeżyć. Patrzyli z szacunkiem na Luandę – wiedzieli, że zawdzięczają jej życie.

      Kiedy tak stali, usłyszeli walenie próbujących wydostać się McCloudów. MacGilowie powoli się odwrócili i, niepewni tego co mają czynić, spojrzeli na Bronsona w oczekiwaniu na rozkazy.

      – Musisz zdusić bunt – dosadnie stwierdziła Luanda. – Powinieneś potraktować ich z tą samą brutalnością, z jaką oni próbowali potraktować ciebie.

      Bronson spojrzał na nią niepewnie, widziała w jego oczach wahanie.

      – Ich plan nie zadziałał – powiedział. – Są teraz tam uwięzieni. Są zakładnikami. Wsadziliśmy ich do aresztu.

      Luanda pokręciła gwałtownie głową.

      – NIE! – krzyknęła. – Ci ludzie szukają w tobie przywódcy. Ta część świata jest brutalna. Nie jesteśmy w Królewskim Dworze. Tu króluje przemoc. To ona wzbudza szacunek. Ludzie, którzy znajdują się w środku nie mogą pozostać przy życiu. Musisz to zrobić, dla przykładu!

      Bronson zjeżył się przerażony.

      – O czym ty mówisz? – zapytał. – Uważasz, że powinniśmy spalić ich żywcem? Że powinniśmy okazać się takimi samymi rzeźnikami, jakimi oni usiłowali być względem nas?

      Luanda zamknęła usta.

      – Jeśli nie weźmiesz na poważnie moich słów, przekonasz się, że kiedyś cię zamordują.

      MacGilowie stali wokół, obserwując ich kłótnię. Luanda trzęsła się z frustracji. Kochała Bronsona – koniec końców, uratował jej życie. Jednak w tej chwili nienawidziła jego słabości i tego jak bardzo potrafił być naiwny.

      Miała dość władców, którzy dokonują błędnych decyzji. Bolało ją, że nie może rządzić sama. Wiedziała, że byłaby lepszym władcą niż ktokolwiek inny. Wiedziała, że czasami konieczne jest, aby kobieta