Poczuła znajome wybrzuszenie w swej kieszeni, przekręciła się i z ulgą stwierdziła, że jej dziennik przetrwał podróż. Natychmiast sprawdziła drugą kieszeń i poczuła cztery klucze. Potem podniosła dłoń i wyczuła naszyjnik. Wszystko przetrwało. Odetchnęła z ulgą.
Wtedy przypomniała coś sobie. Natychmiast odwróciła się, szukając Caleba i Scarlet, chcąc sprawdzić, czy im również udało się cofnąć razem z nią.
Dostrzegła w mroku leżący kształt, nieruchomy i w pierwszym odruchu pomyślała, że to jakieś zwierzę. Kiedy jej wzrok dostosował się bardziej, zdała sobie sprawę, że ów kształt ma ludzką formę. Powoli wstała i z obolałym, zesztywniałym od leżenia na twardym podłożu ciałem, zaczęła zbliżać się do tego czegoś.
Przeszła jaskinię, uklękła i delikatnie popchnęła ramię ogromnej sylwetki. Wyczuła już, kto to: nie musiała go odwracać. Wyczuwała go z odległości całej jaskini. Wiedziała, odczuwając jednocześnie wielką ulgę, że jest to obiekt jej miłości, jedyny i wyłączny. Jej mąż. Caleb.
Kiedy Caleb odwrócił się na plecy, Caitlin modliła się, by przetrwał podróż w dobrym zdrowiu. I żeby ją pamiętał.
Proszę, myślała. Proszę. Ostatni raz. Błagam, niech Caleb przeżyje tę podróż.
Kiedy spojrzała na jego twarz, stwierdziła z ulgą, że wyszedł bez szwanku. Nie zauważyła żadnych oznak uszkodzeń ciała. Kiedy przyjrzała się mu dokładniej, poczuła jeszcze większą ulgę. Oddychał. Jego pierś unosiła się i opadała rytmicznie – a potem drgnęły mu powieki.
Odetchnęła z ogromną ulgą, kiedy otworzył oczy.
– Caitlin? – zapytał.
Wybuchnęła płaczem. Poczuła uniesienie, nachyliła się i uściskała go. Dotarli tu oboje. Żył. Tylko tego pragnęła. Na niczym więcej jej nie zależało.
Objął ją ramionami, a ona trzymała go w swych objęciach przez długą chwilę, czując, jak napinały się mu mięśnie. Zawładnął nią wszechogarniający spokój. Kochała go bardziej, niż potrafiła to wyrazić. Tyle razy cofnęli się już razem w czasie, trafili do tylu różnych miejsc, widzieli tak wiele, przeżyli wzloty i upadki, tyle razem wycierpieli i równie dużo świętowali. Przyszły jej na myśl te wszystkie chwile, kiedy niemal rozstali się ze sobą na zawsze, kiedy Caleb zapomniał o niej, kiedy został otruty… Przeszkody stojące na drodze ku ich szczęściu zdawały się nigdy nie kończyć.
I teraz, nareszcie, dokonali tego. Byli znowu razem. Razem mieli odbyć ostatnią podróż. Czy to znaczyło, że już nigdy się nie rozstaną? pomyślała. Miała taką nadzieję. Pragnęła tego każdą cząstką swego istnienia. Koniec z podróżami w czasie. Tym razem byli ze sobą na dobre.
Caleb wyglądał na starszego. Spojrzała w jego błyszczące, brązowe oczy i zobaczyła w nich miłość. Wiedziała, że myślał dokładnie to, co ona w tym momencie.
Kiedy zajrzała w jego oczy, zalała ją fala wspomnień. O ich ostatniej podróży, o Szkocji. Wszystko powróciło w natłoku, jak okropny sen. Na początku było tak pięknie. Zamek, spotkanie ze wszystkimi przyjaciółmi. Ślub. Mój Boże, ślub. Był najpiękniejszym wydarzeniem, jakie mogła sobie wymarzyć. Spojrzała w dół, by sprawdzić palec. Zobaczyła obrączkę. Wciąż była na miejscu. Obrączka również przetrwała podróż w czasie. Symbol ich miłości nie zaginął. Ledwie mogła w to uwierzyć. Była naprawdę żoną. I to jego żoną. Wzięła to za dobry znak: jeśli obrączka mogła przetrwać podróż w czasie, cofnąć się, przetrzymać to wszystko, to ich miłość również.
Widok obrączki na palcu w końcu dotarł do jej świadomości. Zawahała się na chwilę, zastanawiając się, jak czuła się jako zamężna kobieta. A czuła się inaczej. Była bardziej sobą, stała i trwała. Kochała Caleba od zawsze i czuła, że on również ją kochał. Od zawsze też czuła, że ich związek był ponadczasowy. Teraz jednak, kiedy już był sprawą oficjalną, Caitlin czuła się inaczej. Czuła, że oboje byli naprawdę jednością.
Potem Caitlin wróciła myślami do wydarzeń po ślubie: jak musieli opuścić Scarlet, Sama i Polly. Jak znaleźli Scarlet pośród oceanu, jak spotkali Aidena, który przekazał im okropne wieści. Polly, jej najlepsza przyjaciółka, straciła życie. Sam, jej jedyny brat, utracony na zawsze, pochłonięty przez mroczną stronę. Członkowie jej klanu – wymordowani. Za wiele tego było jak na nią. Nie potrafiła wyobrazić sobie tego piekła, ani życia bez Sama – czy też Polly.
Aż podskoczyła, kiedy jej myśli zwróciły się ku Scarlet. Nagle ogarnęła ją panika. Oderwała się od Caleba i zaczęła przeszukiwać jaskinię, zastanawiając się, czy Scarlet również udało się przeżyć podróż.
Caleb musiał też pomyśleć o tym w tej chwili, ponieważ jego oczy nagle otworzyły się szeroko.
– Gdzie Scarlet? – zapytał, jak zwykle czytając jej w myślach.
Caitlin odwróciła się i zaczęła biegać po całej jaskini, zaglądając do wszystkich skrytych w mroku szczelin, szukając jakichkolwiek zarysów ciała dziewczynki, jakichkolwiek oznak obecności Scarlet. Ale niczego nie znalazła. Zaczęła gorączkowo sprawdzać różne zakamarki, przeszukiwać wraz z Calebem jaskinię w szerz i wzdłuż, cal po calu.
Ale Scarlet tu nie było. Po prostu jej tu nie było.
Caitlin była przybita. Jak to mogło się stać? Jak to możliwe, że ona i Caleb przetrwali podróż, a Scarlet nie? Czy przeznaczenie mogło być aż tak okrutne?
Caitlin odwróciła się i pobiegła w kierunku słonecznego światła, ku wyjściu z jaskini. Musiała wyjść na zewnątrz, zobaczyć, co tam jest, poszukać jakichkolwiek śladów Scarlet. Caleb pobiegł z nią. Oboje dotarli do brzegu jaskini oświetlonej promieniami słońca i stanęli u jej wejścia.
Caitlin stanęła jak wryta, w samą porę: z jaskini wystawał niewielki skalny występ, za którym widniała przepaść, ciągnąca się w dół stromego zbocza góry. Caleb zatrzymał się tak samo nagle, tuż obok niej. Stali na wąskiej, skalnej półce, spoglądając w dół. W jakiś sposób wylądowali ponownie wewnątrz górskiej jaskini, znajdującej się setki stóp nad ziemią. Nie było ani drogi w górę, ani w dół. A gdyby zrobili jeszcze jeden krok, runęliby setki stóp w dół.
Przed nimi rozciągała się ogromna dolina, ciągnąc się po horyzont jak okiem sięgnąć. Krajobraz był pustynny, poprzetykany skalnymi wybojami i gdzie niegdzie palmami. W oddali widniały rozległe wzgórza, a poniżej znajdowała się wieś, na którą składały się domostwa usypane ze skalnego budulca i piaszczyste ulice. Na słońcu było jeszcze goręcej, nieznośnie jaskrawo i upalnie. Caitlin uzmysłowiła sobie, że byli w całkowicie odmiennym miejscu i klimacie, niż Szkocja. A sądząc po prymitywnych zabudowaniach wioski, byli też w zupełnie innych czasach.
Wśród tych skał i piachu widniały oznaki rolnictwa, sporadyczne pasy zieleni. Niektóre pokrywały winnice, a ich pnącza rosnące w starannie uformowanych rzędach, pokrywały strome wzgórza. Wśród nich Caitlin dostrzegła nieznane sobie drzewka: niewielkie, wyglądające wiekowo, z poskręcanymi gałęziami i srebrzystymi liśćmi, które połyskiwały na słońcu.
– Drzewa oliwne – powiedział Caleb, czytając w myślach.
Drzewa oliwne? zdziwiła się Caitlin. Gdzie my do licha jesteśmy?
Obejrzała się na Caleba, wyczuwając, że mógł rozpoznać to miejsce i te czasy. Zauważyła, jak otworzył szeroko oczy i wiedziała, że tak było – i był zdumiony. Spoglądał przed siebie, jakby zobaczył długo niewidzianego przyjaciela.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała,