Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Жан-Кристоф Гранже
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Полицейские детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-943-7
Скачать книгу
ze zgrozy. Brzuch i klatkę piersiową ofiary pokrywały czarne rany różnej wielkości i kształtu. Widoczne były pokaleczone fioletowe wargi, wielobarwne oparzenia i coś, co przypominało plamy z sadzy. Dawało się również zauważyć zadrapania na rękach i nadgarstkach, jakby skrępowano ofiarę kablem.

      – Kto znalazł ciało?

      – Młoda kobieta… – Barnes zerknął do notatek. – Fanny Ferreira. Wykładowca na tym uniwersytecie. Ma zwyczaj pływać w rwącej rzece – w piance i z płetwami. To niebezpieczny sport…

      – I co dalej?

      – Dopłynęła do naturalnej zapory na rzece, do skały odgradzającej kampus. Wdrapując się na górę, dostrzegła w skalnej niszy ciało.

      – To jej słowa?

      Barnes rozejrzał się niepewnie dokoła.

      – Tak, chyba tak…

      Komisarz odkrył ciało w całości. Obszedł wokoło skulonego nieboszczyka, przyglądając się jego białej skórze i ostro sterczącym kościom czaszki z krótkimi włosami.

      Niémans wziął świadectwo zgonu, które podał mu Barnes. Pobieżnie przebiegł wzrokiem tekst maszynopisu. Dokument został sporządzony osobiście przez dyrektora szpitala. Miejscowy lekarz nie podał godziny zgonu. Zadowolił się opisaniem widocznych ran i wywnioskował, że śmierć nastąpiła wskutek uduszenia. Żeby dowiedzieć się czegoś więcej, trzeba przeprowadzić sekcję zwłok.

      – Kiedy przybędzie lekarz sądowy?

      – Spodziewamy się go w każdej chwili.

      Komisarz podszedł do ofiary. Pochylił się nad zmarłym i przyjrzał się rysom jego twarzy. Przystojna, młoda, z zamkniętymi oczyma, bez żadnych śladów tortur.

      – Nikt nie dotykał twarzy?

      – Nikt, panie komisarzu.

      – Oczy miał zamknięte?

      Barnes przytaknął głową. Niémans kciukiem i palcem wskazującym uniósł ostrożnie powieki ofiary. W tym momencie stała się rzecz nieoczekiwana: z prawego oka wypłynęła łza. Komisarz odskoczył gwałtownie. Zmarły płakał.

      Niémans spojrzał na innych, ale nikt nie zauważył tego zadziwiającego szczegółu. Starając się zachować zimną krew, znowu uniósł powieki zmarłego. To, co zobaczył, upewniło go, że nie oszalał, że było to morderstwo z rodzaju tych, jakich boi się każdy glina lub o jakich marzy przez cały okres służby, zależnie od swojej osobowości.

      Wyprostował się i zdecydowanym ruchem przykrył ciało. Mruknął do sędziego:

      – Pomówmy o przebiegu śledztwa.

      Bernard Terpentes wstał.

      – Rozumiecie panowie, że ta sprawa może okazać się trudna i… niecodzienna. Z tego powodu postanowiliśmy z prokuratorem, że policja z Grenoble będzie współpracować z policją krajową. Sprowadziłem także obecnego tu komisarza głównego policji Pierre’a Niémansa, który przybył z Paryża. Bez wątpienia znacie jego nazwisko. Komisarz pracuje teraz w Paryżu w wydziale do walki ze stręczycielstwem. Na razie nie wiemy nic o motywach zabójstwa, być może jednak chodzi o zbrodnię na tle seksualnym. W każdym razie popełnił ją jakiś szaleniec. Doświadczenie pana Niémansa bardzo nam się przyda. Dlatego też proponuję, żeby komisarz objął kierowanie operacją…

      Barnes wyraził zgodę krótkim skinieniem głowy, Vermont poszedł w jego ślady, lecz nie tak gorliwie. Natomiast Joisneau powiedział:

      – Co do mnie, to nie widzę żadnych przeszkód. Kiedy jednak przybędą moi koledzy…

      – Ja im wszystko wyjaśnię – przerwał mu Terpentes i zwróciwszy się do Niémansa, powiedział: – Słuchamy pana, komisarzu.

      Niémans poczuł się trochę niezręcznie. Chciał jak najszybciej stąd wyjść, zająć się śledztwem i przede wszystkim być sam.

      – Kapitanie Barnes, ilu ma pan ludzi? – zapytał.

      – Ośmiu. Nie, przepraszam, dziewięciu.

      – Czy potrafią przepytać świadków, odnaleźć jakieś wskazówki, zorganizować zapory na drodze?

      – No tak… Choć, co prawda, nie robimy na ogół takich rzeczy…

      – A pan, kapitanie Vermont, ilu pan ma ludzi?

      – Dwudziestu – odpowiedział służbiście żandarm. – Są to ludzie doświadczeni. Przeczeszą teren, gdzie odnaleziono…

      – Doskonale. Sugeruję również, żeby przepytali osoby, które mieszkają przy drogach prowadzących do rzeki, żeby złożyli wizyty w warsztatach, na dworcach, w domach sąsiadujących z parkingami samochodowymi… Caillois podczas wycieczek nocował niekiedy w schroniskach. Dotrzyjcie do nich i przeszukajcie je. Ofiara mogła być porwana z któregoś z nich.

      Niémans zwrócił się do Barnesa.

      – Panie kapitanie, chciałbym, żeby zebrał pan informacje z całego regionu. Do południa chcę otrzymać listę włóczęgów i bezdomnych w departamencie. Proszę sprawdzić, kto ostatnio został zwolniony z więzienia w promieniu trzystu kilometrów. Może nam się przydać wykaz kradzieży samochodów i włamań. Proszę nie zapomnieć o hotelach i restauracjach. Niech pan roześle faksem kwestionariusze z pytaniami. Chcę wiedzieć o każdym podejrzanym szczególe. Chciałbym też dostać opis wszystkich bulwersujących wydarzeń, jakie miały miejsce w Guernon w ciągu ostatnich dwudziestu lat, a które mogłyby mieć coś wspólnego z naszą sprawą.

      Barnes zapisał w swoim notesie żądania komisarza. Niémans zwrócił się do Joisneau:

      – Skontaktuj się z centralnym biurem informacji. Poproś ich o listę sekt, magów i wszystkich ostatnio uwięzionych w tym rejonie.

      Joisneau kiwnął głową. Terpentes także milcząco wyraził swą zgodę, niczym szef, który obmyślił cały plan działania.

      – Zajmiecie się tym, zanim będzie gotowy wynik sekcji zwłok – zakończył Niémans. – Nie muszę chyba panom przypominać, że należy zachować całkowite milczenie w tej sprawie. Ani słowa prasie lokalnej, w ogóle nikomu.

      Rozstali się w pośpiechu, z powodu porannej mżawki, na podjeździe CHRU – szpitala uniwersyteckiego. W cieniu wysokiego budynku, który, jak się wydawało, liczył sobie przynajmniej dwa wieki, każdy wsiadł bez słowa do swego samochodu.

      Rozpoczęło się polowanie.

      4

      Pierre Niémans i Éric Joisneau udali się od razu na uniwersytet, wzniesiony u wrót miasta. Komisarz poprosił porucznika, by poczekał na niego w bibliotece, w głównym budynku, podczas gdy on złoży wizytę rektorowi uczelni, który miał gabinet na ostatnim piętrze budynku administracyjnego, sto metrów dalej.

      Wszedł do odnowionego gmachu z lat siedemdziesiątych, z wysokim stropem i ścianami w jasnym pastelowym kolorze. Na samej górze, w sali przypominającej poczekalnię, siedziała przy małym biurku sekretarka. Niémans przedstawił się i powiedział, że chciałby się widzieć z panem Vincentem Luyse’em.

      Musiał poczekać kilka minut i przez ten czas obejrzał fotografie zwycięskich studentów, dzierżących puchary i medale zdobyte na trasach narciarskich lub na rwących górskich potokach.

      Chwilę potem Niémans znalazł się przed obliczem rektora. Był to mężczyzna o krótkich, kędzierzawych włosach, płaskim nosie i białej cerze. Twarz Vincenta Luyse’a stanowiła ciekawą mieszaninę negroidalnych rysów i anemicznej bladości. Panujący w gabinecie półmrok przed burzą rozjaśniały co jakiś czas promienie chowającego się