Porachunki. Yrsa Sigurðardóttir. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Yrsa Sigurðardóttir
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Freyja i Huldur
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-909-3
Скачать книгу
zakopano na dziedzińcu szkolnym. Chodziło o to, żeby po dziesięciu latach wykopać kapsułę i porównać spisane przewidywania. Uczniowie dziewiątej klasy uwiecznili przemyślenia o życiu w dwa tysiące szesnastym roku, po czym ich listy do przyszłości zamknięto w kapsule czasu. No i teraz się okazało, że jedno z tych dzieci zapowiedziało morderstwa kilku osób, a moje zadanie polega na tym, żeby ustalić które, bo wtedy psychiatrzy ocenią, czy teraz stanowi zagrożenie. Osobiście w to wątpię, ale i tak muszę zajmować się sprawą.

      – Kto miał zostać zabity?

      – Jest cała lista. Ale autor nie podał nazwisk, tylko inicjały, a w trzech przypadkach tylko jedną literę.

      Huldar przekartkował kserokopie w poszukiwaniu podejrzanego listu. Tylko ten jeden szkoła przekazała mu w oryginale. Wręczając mu papiery, sekretarka zrobiła taką minę, jakby jej ulżyło, że teraz problemem zajmie się ktoś inny.

      Przerzucał papiery, a Gudlaugur mu się przyglądał. Huldar nie mógł zaprzeczyć, że to miłe uczucie znowu wiedzieć, że ktoś z kolegów interesuje się tym, co robi. Trochę czasu minęło, odkąd ostatnio tak się czuł. Szkoda tylko, że ta sprawa to zwykła strata czasu.

      – Nie można po prostu porozmawiać z tym uczniem? Nie byłoby chyba trudno ustalić jego miejsce pobytu.

      – List jest niepodpisany.

      – Co zamierzasz? Ustalić, które z dzieci nie umieściło listu w kapsule czasu? Porównać charakter pisma ze starymi klasówkami?

      – Mniej więcej. Z kapsuły wyjęto o jeden list więcej, niż było uczniów w dziewiątej klasie, czyli jedno z dzieci wrzuciło dwa. Muszę zatem porównać list potencjalnego mordercy z pozostałymi wyjętymi z kapsuły. Szkoda, że dzieci tak gryzmoliły, przynajmniej chłopcy.

      – A to był chłopiec?

      – Tak zakładam, sądząc po charakterze pisma. Ale może na przykład dziewczynka pisała lewą ręką.

      – Są odciski palców?

      Huldar parsknął śmiechem.

      – Już widzę, jak dostaję pozwolenie na zebranie odcisków z sześćdziesięciu pięciu listów napisanych przez bandę nastolatków. Żeby je posłać do laboratorium, musiałbym mieć przynajmniej trupa. A najlepiej wszystkich sześć trupów. – Znalazł list z groźbami i po raz kolejny przeczytał w myślach: W 2016 roku następujący ludzie umrą: K, S, BT, JJ, PV i I. Nikt za nimi nie będzie tęsknił. Na pewno nie ja. Nie mogę się doczekać. Pod tekstem żadnych uśmieszków ani innych emotikonów.

      – Czyli przypuszczasz, że ci ludzie nadal żyją?

      – Nawet jestem o tym przekonany, ale mam tylko inicjały, nie mogę więc być całkiem pewien. – Huldar podał Gudlaugurowi list. – Sekretarka w szkole zapewniła mnie, że przez ostatnie dziesięć lat nikogo o takich inicjałach nie zamordowano. Potem wprawdzie dodała, że w 2013 roku został zabity mężczyzna o imieniu zaczynającym się na literę k, ale sprawcę tej zbrodni złapano i skazano, i nie był to dawny uczeń tej szkoły. Oczywiście będę musiał to sprawdzić, ale w tym kraju nawet szkolna sekretarka dałaby sobie radę ze sporządzeniem listy ofiar morderstw.

      Gudlaugur się nie odezwał, dopóki nie skończył czytać. Potem spojrzał na Huldara z zagadkową miną. Twarz chłopaka miała jeszcze miękkie rysy, jego nos i policzki pokrywały piegi, a na szczęce nie widniał nawet ślad zarostu. Wyglądał na mniej niż trzydzieści lat, czyli był niewiele starszy od autora listu dzisiaj.

      – W Wikipedii jest strona – oznajmił, znów się czerwieniąc, co sprawiło, że wyglądał jeszcze młodziej. – O morderstwach na Islandii.

      Huldar uniósł brwi.

      – Ty ją redagujesz? – zapytał z przekąsem.

      – Nie. Chciałem tylko o niej poinformować. Możesz zaoszczędzić trochę czasu, jeśli tam sprawdzisz nazwiska ofiar zbrodni.

      Huldar pożałował, że znów sobie pozwolił na szyderstwo. Lepiej by zrobił, zaprzyjaźniając się z tym młodym człowiekiem – sojusznik w pracy by mu nie zaszkodził. Ale nie miał już czasu, żeby złagodzić drwinę. Kątem oka dostrzegł, że idzie ku nim Erla, w kurtce. Pomodlił się więc w duchu, żeby nie chciała go wyciągać gdzieś na zewnątrz. Zwłaszcza że dopiero co dotarł na komendę, a prognozowana przez meteorologów burza pewnie już pokazała pazury. Ale to nie był jego szczęśliwy dzień.

      Był to czterdziesty piąty układ niskiego ciśnienia, który się przetaczał nad Islandią tej zimy. Każdy kolejny wydawał się gwałtowniejszy od poprzedniego. Można by pomyśleć, że bogowie odpowiedzialni za pogodę nie lubią tej wyspy i z lubością się nad nią pastwią. Jakby na poparcie tej tezy niesiony porywem wiatru mokry liść zdzielił Huldara w twarz i przylgnął do jego policzka śliską, zimną powierzchnią. Detektyw podniósł skostniałe z zimna palce, chcąc strącić go z twarzy, a wtedy liść przywarł do jego dłoni. Machnął nią energicznie i liść powirował nad ogrodem.

      – Znalazłeś coś? – Erla z trudem utrzymywała równowagę. Na wietrze jej długa czarna policyjna parka nadymała się jak żagiel. Kobieta stała bokiem do Huldara, ze zrozumiałych powodów nie chcąc upaść przed nim na twarz. Ich kontakty były raczej napięte, odkąd objęła stanowisko, z którego usunięto jego. Ale tylko Erla czuła się niezręcznie w tej sytuacji, on nie żywił do niej urazy. Ktoś musiał zająć ten stołek, dlaczego więc nie ona? Jego zdaniem była trochę zbyt prostacka i gruboskórna do tej roli, ale może właśnie to między innymi przesądziło, że wybrano ją. Na policję ciągle naciskano, żeby awansowała więcej kobiet, a poza tym stawiając na Erlę, dowództwo zyskało kobietę dokładnie tak samo grubiańską i nieokrzesaną jak większość jej kolegów po fachu.

      – Nie. Niczego nie znalazłem. W każdym razie niczego podejrzanego. To zwyczajny ogród pełen zwyczajnych śmieci. – Ruchem głowy wskazał zdezelowaną trampolinę przymocowaną do podłoża w drugim końcu trawnika. Niewątpliwie dużo czasu upłynęło, odkąd jakieś dziecko na niej skakało: tkanina sparciała doszczętnie, zachowały się tylko metalowa rama i kilka sprężyn. Huldar stuknął dłonią w pokrywę zardzewiałego grilla ogrodowego, nie próbował jednak nawet zwrócić uwagi Erli na duże jacuzzi z wodą geotermalną, ponieważ nie mogła go nie zauważyć. Chyba każdy Islandczyk uznałby to miejsce za najzwyczajniejszy ogród. – Czyli chyba ktoś sobie zrobił głupi dowcip, nie sądzisz?

      – Dowcip? – Erla omiotła wzrokiem ogród, żeby nie patrzeć na Huldara. Spod kaptura obserwowała, jak Gudlaugur dźga kijem bezlistny krzew w poszukiwaniu Bóg raczy wiedzieć czego. Kilka uschłych liści, jak ten, który się przylepił do twarzy Huldara, wzbiło się w powietrze. Erla odwróciła głowę do Huldara, skupiając wzrok na jego podbródku, nie na oczach. – Jakoś, kurwa, nie widzę, co w nim śmiesznego.

      Huldar wzruszył ramionami.

      – Ja też nie. – Trudno byłoby mu wskazać zabawną stronę przebywania na zewnątrz w taką pogodę. Z całą pewnością autor tego dowcipu nie mógł liczyć na przyjazną reakcję. Po drodze na miejsce Erla powiedziała im, że tuż po południu odebrała adresowaną do siebie wiadomość, z której wynikało, że w tym ogrodzie może się znajdować coś, co zainteresuje policję. List był anonimowy i nie zawierał żadnych szczegółowych informacji. – Może ogłosimy fajrant?

      Erla w końcu spojrzała mu w oczy i natychmiast zrozumiał, że powinien był trzymać język za zębami.

      – Nie. Sprawdzimy jeszcze dokładniej, do jasnej cholery!

      – W porządku. Żaden problem. – Huldar rozciągnął wargi w uśmiech, który zniknął niemal natychmiast. Trudno było