Zadowolony że hej, Elliot. Bardziej nie można. W kompletnie obcym środowisku, sprawa jak z sennego koszmaru, ale oddany ci do ostatniej kropli krwi. Lecz z drugiej strony widząc, że Elliot trochę się nadął, i powodowany obawą, że szczegółowe wprowadzenie, które ma zaraz nastąpić, rozpocznie się w kwaśnej atmosferze, próbuje stworzyć jakąś więź:
– A gdzie taki wysoce wykwalifikowany gość jak ty plasuje się w tym układzie, jeśli mogę zapytać, Elliot, czy też to z mojej strony zbytnie wścibstwo?
W głosie Elliota pojawia się świętoszkowaty ton kaznodziei przemawiającego z ambony:
– Szczerze dziękuję ci za to pytanie, Paul. Moim żywiołem jest wojna, była nim całe życie. Walczyłem w wojnach wielkich i małych, przeważnie na kontynencie afrykańskim. Podczas tych dokonań miałem szczęście napotkać człowieka, którego źródła informacji są legendarne, by nie powiedzieć cudowne. Informatorzy z całego świata otwierają się przed nim ufnie jak przed nikim innym, wiedząc, że spożytkuje ich wiedzę, wznosząc wysoko sztandar demokratycznych zasad i wolności. Operacja „Fauna i Flora”, której szczegóły teraz ci odsłonię, to jego autorskie dzieło.
To dumne oświadczenie Elliota nie może nie sprowokować oczywistego, choć lizusowskiego pytania:
– A mogę spytać, Elliot, czy ten wielki człowiek jakoś się nazywa?
– Paul, jesteś od teraz i na wieczność członkiem rodziny. Stąd też powiem ci bez żadnych obaw, że założycielem i siłą napędową Rozwiązań Etycznych jest dżentelmen, który nazywa się, niech to pozostanie w najgłębszej tajemnicy, Jay Crispin.
Powrót taksówką do Harrow.
„Od tej pory zachowuj wszystkie paragony”, mówi Elliot. Zapłaciłeś taksówkarzowi, zachowaj paragon.
Szukam w Internecie informacji o Jayu Crispinie.
Jay ma dziewiętnaście lat i mieszka w Paignton, w Devon. Jest kelnerką.
J. Crispin, stolarz, specjalność fornirowanie, przyszedł na świat w Shoreditch, w roku 1900.
Jay Crispin, model, aktor, muzyk i tancerz.
Ale o Jayu Crispinie, sile napędowej Rozwiązań Etycznych i mózgu operacji „Fauna i Flora” ani słówka.
Mężczyzna, który musi używać imienia Paul, kolejny raz przyklejony do gigantycznego okna widokowego w hotelowym więzieniu, ze znużeniem rzucił bezsensowną wiązankę przekleństw w stylu współcześniejszym niż jego własny. „Kurwa” – potem „kurwa do potęgi”. Dalej znudzona seria następnych „kurew”, wycelowana w komórkę na łóżku i zakończona apelem „Dzwoń, smutny palancie, dzwoń”, żeby tylko się przekonać, że gdzieś w głowie albo poza nią ta sama komórka odzyskała głos i jodłuje, doprowadzając go do szaleństwa „didlu-daj, didlu-daj, didlu-daj, di-dlu-daj”.
Tkwił nadal przy oknie, zastygły w niedowierzaniu. To sąsiad, tłusty brodaty Grek, śpiewa pod prysznicem. To niewyżyci kochankowie na górze; on stęka, ona wyje. Mam halucynacje.
Pragnął tylko jednego – iść spać i obudzić się po wszystkim. Ale już leżał na łóżku, przyciskając do ucha szyfrujący telefon, choć nie wypowiadał słowa, trzymając się jakichś pokrętnych zasad bezpieczeństwa.
– Paul? Jesteś tam, Paul? To ja. Kirsty, pamiętasz?
Kirsty, opiekunka na pół etatu, której nigdy nie widział na oczy. Znał tylko głos, zuchwały, władczy. Reszta w sferze wyobrażeń. Czasem mu się wydawało, że wychwytuje wygładzony australijski akcent – do pary z południowoafrykańskim akcentem Elliota. Czasem z kolei się zastanawiał, jakie jest ciało, z którego dobywa się ten głos, a kiedy indziej, czy głos w ogóle ma powiązanie z jakimś ciałem.
Już słyszał wyostrzony ton, zapowiedź groźby:
– Z tobą wszystko okej, Paul?
– Jasne, Kirsty. Z tobą też, jak podejrzewam?
– Gotowy na nocne podglądanie ptaszków, sów w szczególności?
Częścią głupkowatej przykrywki Paula Andersona było hobby, ornitologia.
– Oto aktualizacja. Pełna gotowość. Dziś wieczór. „Rosemarie” pięć godzin temu wyszła z portu, kurs – Gibraltar. Aladyn zarezerwował na wystrzałowy bankiet dla swoich gości Chińczyka w Queensway Marina. Zamierza posadzić gości, a potem się ulotnić. Spotkanie z Szulerem potwierdzone na dwudziestą trzecią trzydzieści. Co powiesz na to, żebym zgarnęła cię z hotelu dokładnie o dwudziestej pierwszej? Dziewiąta wieczór. Pasuje?
– Kiedy spotkam się z Jebem?
– Pewnie wkrótce, Paul – odparła jeszcze ostrzej niż zwykle, jak zawsze kiedy pada to imię. – Wszystko gotowe. Twój przyjaciel Jeb będzie czekał. Ubierz się na obserwację ptaków. Nie wymeldowuj się. Ustalone?
Wszystko zostało ustalone dwa dni temu.
– Bierzesz paszport i portfel. Spakujesz rzeczy, ale zostawiasz je w pokoju. Klucz od pokoju oddasz na portierni, jakbyś miał wrócić późno. Masz stać na stopniach przed hotelem, żebyś nie musiał się plątać po holu na oczach grup wycieczkowych.
– Świetnie. Zrobię to. Dobry pomysł.
To też już ustalili.
– Rozglądaj się za niebieską toyotą hilux, świeżo umytą, nową. Na przedniej szybie czerwona tabliczka KONFERENCJA po stronie pasażera.
Trzeci raz od przyjazdu każe mu zsynchronizować zegarki, co uważał za niepotrzebne zawracanie głowy w epoce kwarcu, dopóki nie zdał sobie sprawy, że sam to zrobił z zegarkiem przy łóżku. Godzina pięćdziesiąt dwie minuty do startu.
Koniec połączenia. Był znów sam. Czy to naprawdę ja? Tak, to ja. Godny zaufania. I spocony.
Rozejrzał się wkoło, roztrzęsiony jak więzień, ogarniając wzrokiem celę, która stała się jego domem; książki, które przywiózł ze sobą i z których nie udało mu się przeczytać ani linijki. Simona Schama o rewolucji francuskiej. Montefiorego historia Jerozolimy; w lepszych okolicznościach do tej pory pożarłby obie. Atlas ptaków basenu Morza Śródziemnego, który mu wciśnięto. Powędrował wzrokiem do arcywroga: Fotela Cuchnącego Szczynami. Przesiedział w nim pół ostatniej nocy, po wykatapultowaniu przez łóżko. Wrócić do niego? Obejrzeć tysięczny raz Nocny nalot? A może Henryk V Laurence’a Oliviera bardziej przekona boga wojny, by natchnął jego żołnierskie serce odwagą? A gdyby tak jeszcze jeden odcinek zatwierdzonego przez Watykan soft-porno? Może ożywi stare ciało?
Otworzył rozchwierutaną szafę, wyjął pokrytą naklejkami zieloną walizkę na kółkach Paula Andersona i przystąpił do pakowania tandetnych rzeczy tworzących fikcyjną tożsamość wędrownego statystyka, obserwatora ptaków. Potem usiadł na łóżku, wlepiając oczy w ładującą się komórkę, bo dręczył go przemożny lęk, że telefon padnie w krytycznym momencie.
W windzie ubrana w zielone sportowe marynarki