Teraz doktor Isles ma podwójny problem – musi nie tylko uratować przyjaciółkę z rąk gotowej na wszystko psychopatki, lecz także obronić swoje dobre imię – bo prasa wini właśnie ją za dramatyczną sytuację w bostońskim szpitalu. Tymczasem bez uprzedzenia sprawę przejmuje FBI. A to już zwiastuje poważne kłopoty…
Amerykańska pisarka, z zawodu lekarz internista. Po studiach praktykowała w Honolulu na Hawajach. W 1987 r. opublikowała pierwszą powieść, ale kariera pisarska Gerritsen nabrała rozpędu w 1996 r., gdy ukazał się jej pierwszy thriller medyczny Dawca (prawa filmowe zakupił Paramount). Dzięki odniesionemu sukcesowi mogła zrezygnować z praktyki lekarskiej. W kolejnych latach ukazały się: Nosiciel, Grawitacja (milion dolarów za prawa filmowe!), Grzesznik, Sobowtór, Autopsja, Klub Mefista, Ogród kości, Mumia, Dolina umarłych, Milcząca dziewczyna, Umrzeć po raz drugi, Igrając z ogniem i Sekret, którego nie zdradzę. Przekłady książek Gerritsen publikowane są w 20 językach i regularnie pojawiają się na listach bestsellerów w USA i Europie. Na podstawie jej powieści powstał serial telewizyjny Partnerki z kobiecym duetem śledczym – Rizzoli & Isles.
Jeszcze raz, Jacobowi
Podziękowania
Składam najgorętsze podziękowania mojej gwieździe przewodniej i agentce literackiej, Meg Ruley, a także Jane Berkey i Donowi Cleary’emu z agencji Jane Rotrosen, Lindzie Marrow i Ginie Centrello z Ballantine Books i Selinie Walker z Transworld. Dzięki wam powstała ta książka.
Rozdział pierwszy
Mam na imię Mila, a to jest moja historia.
Jest tyle miejsc, od których mogłabym rozpocząć moją relację. Mogłabym zacząć od Krzywiczy, miasteczka nad brzegiem rzeki Serwecz, w okręgu Miadziel, w którym dorastałam. Mogłabym zacząć od momentu śmierci mojej matki, gdy miałam osiem lat, albo od wypadku ojca, który wpadł pod koła ciężarówki sąsiada, kiedy miałam dwanaście. Myślę jednak, że powinnam ją zacząć dopiero od pewnego miejsca na meksykańskiej pustyni, w którym się znalazłam – daleko od mojego domu na Białorusi – w miejscu, w którym straciłam niewinność. W miejscu, w którym umarły moje marzenia.
Jest listopadowy dzień. Na bezchmurnym niebie, bardziej błękitnym niż wszystkie nieba, jakie dotąd widziałam, szybują wielkie czarne ptaki. Siedzę w białej furgonetce, wieziona przez dwóch mężczyzn, którzy nie znają mojego prawdziwego nazwiska, ani też nie wydaje się to ich interesować. Śmieją się ze mnie i nazywają mnie Czerwoną Sonią – tak jest od chwili, kiedy zobaczyli mnie wysiadającą z samolotu w Mexico City. Ania mówi, że to z powodu moich włosów. Czerwona Sonia jest tytułem filmu, którego nie oglądałam, ona zaś tak. Szepce mi do ucha, że film jest o pięknej wojowniczce, która zabija mieczem wrogów. Zaczynam myśleć, że mężczyźni sobie ze mnie kpią, bo przecież nie jestem wojowniczką, ani nie jestem piękna. Mam siedemnaście lat i boję się, bo nie wiem, co będzie dalej.
Trzymamy się z Anią za ręce, podczas gdy samochód wiezie nas oraz pięć innych dziewcząt przez nagą pustynię, porośniętą suchymi zaroślami. „Zorganizowana wycieczka po Meksyku” – jak obiecywała kobieta w Mińsku, ale wiedziałyśmy wszystkie, czym miała być w rzeczywistości. Ucieczką. Szansą. „Wsiądziecie w samolot do Mexico City, powiedziała nam, a tam na lotnisku będą na was czekali ludzie, którzy pomogą wam przedostać się przez granicę. Zaczniecie nowe życie. Jakie perspektywy macie tutaj? Nie ma pracy dla dziewcząt, nie ma mieszkań, nie ma przyzwoitych mężczyzn. Nie macie rodziców, którzy by wam pomogli. A ty, Milu, mówisz tak dobrze po angielsku, że w Ameryce dasz sobie radę ot, tak! Pstryknęła palcami. – Odwagi! Wykorzystajcie szansę! Pracodawcy opłacają wam podróż, więc nie ma się nad czym zastanawiać”.
Nie za to nam płacą, myślę sobie, patrząc na bezmiar pustyni, przez którą jedziemy. Ania siedzi przytulona do mnie, reszta dziewczyn milczy. Każda z nas zaczyna zadawać sobie to samo pytanie: Czy dobrze zrobiłam, przyjeżdżając tu?
Jedziemy przez cały ranek. Siedzący z przodu mężczyźni nie odzywają się do nas, tylko ten obok kierowcy od czasu do czasu odwraca się, żeby na nas popatrzeć. Jego oczy za każdym razem wędrują do Ani, a mnie się nie podoba jego spojrzenie. Ona tego nie zauważa, bo drzemie na moim ramieniu. Jest tak nieśmiała, że w szkole nazywałyśmy ją Myszka. Rumieniła się pod spojrzeniem każdego chłopaka. Jesteśmy wszystkie w tym samym wieku, ale gdy patrzę na nią, widzę twarz śpiącego dziecka i myślę: trzeba było przekonać ją, by została w Krzywiczy. Źle zrobiłam, pozwalając jej ze sobą jechać.
Po jakimś czasie nasza furgonetka skręca z autostrady na gruntową drogę. Pozostałe dziewczęta budzą się z odrętwienia i patrzą przez okna na brązowe wzgórza, na których porozrzucane głazy wyglądają jak prehistoryczne kości. W moim rodzinnym mieście spadł już pierwszy śnieg, lecz tu, w kraju, który nie zna zimy, jest tylko kurz, błękitne niebo i suche krzaki. Samochód staje, obaj mężczyźni odwracają się i patrzą na nas.
Kierowca mówi po rosyjsku:
– Dalej idziemy pieszo. To jedyny sposób, żeby przejść przez granicę.
Odsuwają boczne drzwi i po kolei wysiadamy, w sumie siedem dziewcząt, mrużąc oczy i przeciągając się po długiej jeździe. Mimo oślepiającego słońca jest chłodno, znacznie zimniej, niż się spodziewałam. Ania drży z zimna i bierze mnie za rękę.
– Za mną – rozkazuje kierowca i skręca z gruntowej drogi na ścieżkę, która prowadzi w stronę wzgórz. Idziemy między głazami i ciernistymi krzewami, które przyczepiają się do nóg. Ania ma pantofle bez palców i musi