Ksiądz użył tego słowa, ponieważ nie znajdował innego na potępienie praktyk chłopców. Jednak Franz nic już nie rozumiał. Przyszedł przecież do spowiedzi ze szczerym żalem i pragnieniem ekspiacji. Msza była dla niego bardzo ważna. Gdyby był zdemoralizowany, nie przyszedłby do konfesjonału. Chłopiec poczuł straszliwy ciężar tego odrzucenia. Spróbował po raz ostatni namówić duchownego do zmiany pokuty.
– Proszę księdza, błagam! Nie mogę wyznać tego przed dyrektorem, bo zdradzę innych. Wyznałem szczerze wszystko. Proszę o rozgrzeszenie…
Chłopak był bliski rozpaczy. Nie spodziewał się aż takiej surowości. Słowa księdza nie pozostawiły jednak żadnych złudzeń.
– Milcz. Nie udzielam ci rozgrzeszenia. Odtąd żyjesz w grzechu.
Straszliwy żal chwycił chłopaka za serce. W tej chyba najtrudniejszej chwili w jego młodym i niewinnym życiu zaczynała się przemiana. W konfesjonale pragnął spotkać dobrego i wybaczającego Boga, a nie bezlitosnego, surowego ludzkiego sędziego. Franz zaczął płakać. Ale nie był to płacz wyzwolenia, tylko odtrącenia. Poczuł, że w jego duszy coś bezpowrotnie pękło. Nie liczyła się jego szczerość. Nie liczyło się jego poświęcenie dla Kościoła. Jeśli to miał być przejaw sprawiedliwości, to nie dla Franza. Chłostę od ojca zniósłby bez słowa sprzeciwu. Na zadenuncjowanie kolegów nie mógł się zgodzić. Nie zasłużył na los kapusia, na tak wielkie upokorzenie przed całym miasteczkiem. Zerwał się z klęczek i z płaczem uciekł z kościoła. Ale nie był to jeszcze koniec sprawy.
Tydzień później ojciec zlał go straszliwie rzemieniem. Franz zsikał się przy tym z bólu. Stary Weimert nawet nie próbował ustalać prawdy. Nie zapytał syna o nic. Jednak Franz był pewien, że nic ojcu nie powiedział. Skąd więc ten wiedział? Może któryś z chłopaków się wygadał? W końcu, zastanawiając się nad biegiem wypadków, doszedł do innego, nie mniej zaskakującego wniosku. Jedyną osobą, która mogła powiedzieć o wszystkim ojcu, był proboszcz. Zdradził tym samym tajemnicę spowiedzi, której miał bezwzględny obowiązek dochować. Tylko od niego ojciec mógł dowiedzieć się o wszystkim. Tej zdrady chłopak już księdzu nie wybaczył. Jeśli on zgrzeszył, to o ile ciężej zgrzeszył duchowny.
Franz, ku zdumieniu rodziców, sądzących, że po sprawiedliwym laniu posłuszny syn będzie jak co tydzień służył do mszy, już się nie pojawił przy ołtarzu. Babce się to bardzo nie podobało. Oczywiście chodził na nabożeństwa, ale od tej pory Franz Weimert nie przystępował do komunii.
Rozdział 4
NOWA WIARA
Wiedeń, początek lata 1939
Bastian i Franz w mundurach Hitlerjugend wysiedli z pociągu. Przybyli do Wiednia, dawnej cesarskiej stolicy, a teraz prowincjonalnego miasta wielkiej Rzeszy, na spotkanie austriackiej organizacji młodzieżowej z Baldurem von Schirachem, szefem Hitlerjugend. W Drasenhofen do organizacji należało już trzydziestu chłopców, czyli wszyscy spełniający przepisowe kryteria. Bastian pojechał do Wiednia jako najstarszy stopniem członek organizacji, a Franz jako jego zastępca.
Franz bardzo się zmienił przez kilka miesięcy, jakie upłynęły od incydentu noworocznego i spowiedzi, która tak dramatycznie zmieniła całe jego dotychczasowe życie religijne. Wkładał teraz w działalność organizacji wiele serca. Spajał ją. Organizował apele i pogadanki. Wpadł nawet na pomysł napisania przez wszystkich chłopców z Drasenhofen listu do Führera z okazji jego urodzin, które przypadały dwudziestego kwietnia. Pomysł bardzo spodobał się Herr Schneiderowi, szefowi lokalnego NSDAP, który towarzyszył chłopcom w wyprawie do Wiednia. Był to osobnik pod każdym względem namolny i obaj przyjaciele za wszelką cenę pragnęli pozbyć się jego natrętnego towarzystwa. Chcieli urwać się gdzieś w Wiedniu.
Gorliwość Franza w ruchu narodowosocjalistycznym zachwycała w równym stopniu babcię, jak i rodziców. Ojciec był przekonany, że to wpływ ostatniego tęgiego lania i poczytywał je sobie za wielki sukces wychowawczy. Syn miał diametralnie inne zdanie i unikał ojca, jak mógł. Nie ufał mu tak samo jak księdzu, który zdradził tajemnicę spowiedzi. Odrzucenie przy wyznaniu grzechów mógł jeszcze znieść i przystąpić jakiś czas potem do sakramentu pokuty, ale takiej zdrady nie potrafił przebaczyć. Czując się odtrąconym zarówno przez Boga, jak i Kościół, postanowił żarliwością służby w nazistowskiej organizacji podbudować nadwątloną godność i poczuć się lepiej wśród rówieśników. Uczestnicy spisku też zostali ukarani i podejrzewali Franza o sypanie. Kapusiów nikt przecież nie lubił. Z tego powodu chłopak obiecał sobie solennie, że nigdy więcej nie pójdzie do spowiedzi.
Zdaniem Franza chodziło o fundamentalne zasady. Skoro ksiądz nie dochował tajemnicy spowiedzi, do czego był zobowiązany, chłopak poczuł się zwolniony z lojalności wobec proboszcza. Jednak rana powstała wskutek tego odtrącenia nie chciała się goić. Mijały dni i tygodnie, a ona powoli, systematycznie zatruwała go jadem. Każda wewnętrzna rana, zdrada lub niewierność, która nie zostanie odkupiona przez jej sprawcę, zaczyna gnić w skrzywdzonym sercu. I taki poniżony człowiek powoli się zmienia. Franz nie ufał już ludziom. Nie wierzył w nich. Potrzebował nowej wiary. Narodowy socjalizm idealnie nadawał się do odgrywania roli nowej religii. Zapewniał bowiem złudne poczucie bliskości i przynależności do szerszej, łatwo definiowalnej wspólnoty. Franz pragnął ukojenia. Nie chciał już upokarzać się przed chrześcijańskim Bogiem w ciągłej spowiedzi. Chciał zyskać poczucie bezgrzeszności. I znalazł je w ruchu nazistowskim, nie zdając sobie sprawy, że rozpoczął drogę ku samotności, rozpaczy i pustce.
Herr Schneider otoczył chłopców opieką i nie pozwalał na zbyt wiele. Franz uprosił jedynie, by po uroczystości z udziałem Baldura von Schiracha mógł spotkać się ze starszym bratem. Friedrich Weimert mieszkał w Wiedniu i rzadko dawał znać rodzinie, jak się mu żyje. Franz miał zanotowany na jakimś świstku adres brata w jednej z robotniczych dzielnic Wiednia.
Schneider był zaskakująco sprytnym prostakiem. Walczył po zakończeniu wielkiej wojny we Freikorps na Śląsku. Miał kontakty z nacjonalistami w Niemczech. Po gwałtownym załamaniu gospodarczym pod koniec lat dwudziestych wrócił do rodzinnej Austrii, gdzie dzięki koneksjom politycznym dostał posadę w szkole w Drasenhofen. W Austrii ruch pronazistowski był silny, a Schneider po Anschlussie złapał wiatr w żagle. Tym razem Niemcy przyszły do niego. Jego lekcje były przepełnione duchem militaryzmu; chłopcy uczyli się o typach broni, uczestniczyli w długich, wyczerpujących marszach na orientację, a ćwiczenia fizyczne ograniczały się do morderczych biegów i pompek, często w ilościach, które nawet zdrowych młodzieńców doprowadzały na skraj rozpaczy.
Ten typ przyprowadził Bastiana i Franza do jednego z najpiękniejszych secesyjnych teatrów w Wiedniu, teatru dworskiego, w którego imponującym gmachu odbyć się miało spotkanie austriackiej młodzieży męskiej z przywódcą Hitlerjugend. Na sali było gwarno i tłoczno. Setki chłopców w brunatnych mundurach rozmawiało, wymieniało uwagi lub po prostu żartowało. Zjechali z Wiednia, Dolnej Austrii, Tyrolu, Burgenlandu i innych krain austriackich, teraz złączonych z resztą Niemiec. Wówczas, chyba po raz pierwszy w życiu, Franz zrozumiał, że nie istnieje już podział na Austrię i Niemcy. Chłopak teraz był już pewien, że Austriacy to Niemcy, wprawdzie nie tacy sami jak ci z Berlina czy Hanoweru, ale Niemcy. W tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym roku ta prawda stała się jeszcze bardziej prawdziwa niż kiedykolwiek wcześniej.
Franz czuł się także bardzo onieśmielony. Odczuwał kompleks prowincji. Nie bywał w wielkich miastach. W Wiedniu był teraz po raz trzeci w życiu. Mimo dojmującego i nieprzyjemnego uczucia wstydu, wynikającego z małomiasteczkowego zahukania, pewnej otuchy dodawał