– Bo mają lepszy kształt niż kasztany – odpowiedział Orr. – Już ci to mówiłem.
– Dlaczego w ogóle wypychałeś sobie czymkolwiek policzki, ty diabelski, technicznie uzdolniony, wydziedziczony skurwysynu? – zaklął Yossarian z podziwem.
– Wcale nie wypychałem sobie policzków czymkolwiek – odpowiedział Orr – tylko dzikimi jabłkami. A kiedy nie było dzikich jabłek, używałem kasztanów. Do wypychania policzków oczywiście.
Zachichotał. Yossarian postanowił nie odzywać się więcej. Orr czekał, ale Yossarian go przetrzymał.
– Po jednym z każdej strony – powiedział Orr.
– Po co?
Orr natychmiast chwycił go w swoje szpony.
– Co po co? – spytał.
Yossarian roześmiał się i kręcąc głową, odmawiał odpowiedzi.
– Ciekawa historia z tym zaworem – zastanawiał się na głos Orr.
– Dlaczego? – spytał Yossarian.
– Bo chciałem mieć…
Yossarian już się domyślał.
– Jezu Chryste! Ale dlaczego chciałeś mieć…
– …policzki jak jabłuszka.
– …policzki jak jabłuszka? – spytał Yossarian.
– Chciałem mieć policzki jak jabłuszka – powtórzył Orr. – Od dziecka marzyłem o tym, żeby mieć kiedyś policzki jak jabłuszka, i postanowiłem pracować, dopóki nie osiągnę swojego celu, i Bóg mi świadkiem, że nie spocząłem, dopóki nie osiągnąłem swojego celu, chodząc po całych dniach z dzikimi jabłkami w ustach. Po jednym z każdej strony – dodał, chichocząc.
– Ale dlaczego chciałeś mieć policzki jak jabłuszka?
– Wcale nie chciałem mieć policzków jak jabłuszka – powiedział Orr. – Chciałem mieć pucołowate policzki. Nie zależało mi specjalnie na kolorze, chciałem tylko, żeby były pucołowate. Pracowałem nad tym jak ci zwariowani faceci, o których się czasem czyta, że po całych dniach ściskają w dłoni gumową piłeczkę, żeby sobie wzmocnić rękę. Prawdę mówiąc, ja też należałem do tych zwariowanych facetów. Też po całych dniach ściskałem gumową piłeczkę w dłoni.
– Po co?
– Co po co?
– Po co ściskałeś po całych dniach gumową piłeczkę?
– Bo gumowe piłeczki… – zaczął Orr.
– …są lepsze niż dzikie jabłka?
Orr parsknął śmiechem i pokręcił głową.
– Robiłem to, żeby zachować twarz, w razie gdyby ktoś mnie przyłapał na tym, że noszę dzikie jabłka w ustach. Mając gumową piłeczkę w dłoni mógłbym wyprzeć się dzikich jabłek w ustach. Gdyby mnie ktoś spytał, dlaczego trzymam dzikie jabłka w ustach, mogłem po prostu otworzyć dłoń i pokazać, że trzymam gumową piłeczkę, a nie dzikie jabłka, i nie w ustach, tylko w dłoni. Pomysł był dobry, ale nie wiedziałem, czy ludzie coś z tego rozumieją, bo niełatwo jest coś wytłumaczyć, kiedy się mówi z dzikimi jabłkami w ustach.
Yossarian stwierdził, że on też nie bardzo rozumie, i zastanawiał się, czy Orr, nadymając te swoje policzki jak jabłuszka, nie robi z niego balona.
W tej sytuacji Yossarian postanowił nie odzywać się już ani słowem. Byłby to daremny trud. Znał Orra i wiedział, że za nic w świecie nie wydobędzie teraz z niego, po co chciał mieć policzki jak jabłuszka. Nie warto było go o to pytać, podobnie jak nie warto było go pytać, dlaczego pewnego ranka w Rzymie pewna dziwka waliła go pantoflem po głowie w zatłoczonym korytarzu przed otwartymi drzwiami pokoju młodszej siostry dziwki Nately’ego. Była to dorodna dziewucha z długimi włosami i z wyraźnie zaznaczającą się siecią błękitnych żyłek, zwłaszcza w miejscach, gdzie ciało jest najdelikatniejsze. Miotała wyzwiska, wrzeszczała i podskakiwała wysoko w górę na swoich bosych stopach, aby móc walić Orra ostrym obcasem pantofla w sam czubek głowy. Byli oboje nadzy i narobili takiego szumu, że wszyscy wyjrzeli na korytarz zobaczyć, co się dzieje, i stali parami w drzwiach swoich pokojów – wszyscy nago, z wyjątkiem starej baby w swetrze i fartuchu, która coś tam gdakała niezadowolona, oraz sprośnego, rozpustnego starucha, który podczas całej sceny zanosił się radosnym chichotem z jakąś chciwą i pełną satysfakcji uciechą. Dziewczyna wrzeszczała, a Orr się zaśmiewał. Na każde uderzenie obcasem w głowę odpowiadał głośniejszym wybuchem śmiechu, czym doprowadzał ją do jeszcze większego szału, więc podskakiwała jeszcze wyżej, żeby walić go po tym łbie, a jej niewiarygodnie pełne piersi fruwały po całym korytarzu jak chorągwie łopoczące na wietrze, zaś potężne pośladki i uda podrygiwały niczym jakieś przerażające Eldorado. Ona wrzeszczała, a Orr zaśmiewał się tak długo, aż po kolejnej porcji wrzasków zwaliła go celnym, tęgim ciosem w skroń, po którym Orr przestał się śmiać i został zabrany na noszach do szpitala z niezbyt głęboką dziurą w głowie i z bardzo łagodnym wstrząsem mózgu, w sumie zaledwie na dwanaście dni zwolnienia lekarskiego.
Nikt nie zdołał ustalić, co się wtedy zdarzyło, nawet chichoczący staruch i gdacząca starucha, którzy wiedzieli o wszystkim, co się działo w tym rozległym, nieogarnionym burdelu, z jego niezliczonymi pokojami po obu stronach wąskich korytarzy, rozchodzących się z przestronnego salonu z zasłoniętymi oknami i jedyną lampą. Zawsze potem na widok Orra dziewczyna zadzierała sukienkę powyżej obcisłych, białych elastycznych majtek i drwiącym, ordynarnym ruchem wypinała na niego swój mocny, krągły brzuch, obrzucając go przy tym wyzwiskami i śmiejąc się ochryple, on zaś chichotał lękliwie i chował się za Yossariana. Cokolwiek zrobił, usiłował zrobić albo nie zdołał zrobić za zamkniętymi drzwiami pokoju młodszej siostry dziwki Nately’ego, pozostawało tajemnicą. Dziewczyna nie chciała nic powiedzieć ani dziwce Nately’ego, ani żadnej innej dziwce, ani Nately’emu, ani Yossarianowi. Orr może by i powiedział, ale Yossarian postanowił nie odzywać się więcej do niego ani słowem.
– Powiedzieć ci, dlaczego chciałem mieć pucołowate policzki? – spytał Orr.
Yossarian jakby nabrał wody w usta.
– Pamiętasz – mówił Orr – jak wtedy w Rzymie ta dziewczyna, co cię nie znosi, waliła mnie po głowie obcasem? Czy chcesz wiedzieć dlaczego?
Nadal nie sposób było wyobrazić sobie, czym mógł ją rozzłościć do tego stopnia, że przez piętnaście czy dwadzieścia minut tłukła go po głowie, nie do tego jednak, żeby chwycić go za nogi i roztrzaskać mu czaszkę. Niewątpliwie miała taką przewagę wzrostu, że mogła to zrobić. Orr oprócz pucołowatych policzków miał wystające zęby, wyłupiaste oczy i był niższy nawet od młodego Huple’a, który mieszkał po gorszej stronie torów kolejowych, czyli tam, gdzie mieściła się administracja i gdzie Joe Głodomór noc w noc krzyczał przez sen.
Strefa administracji, w której Joe Głodomór przez pomyłkę rozbił swój namiot, znajdowała się pośrodku obozu eskadry, między wykopem z zardzewiałymi torami a wyboistą szosą. Na tej szosie żołnierze mogli podrywać dziewczęta, jeżeli tylko obiecali podwieźć je tam, gdzie chciały – piersiaste, młode, proste, roześmiane, szczerbate dziewuchy, z którymi można było zjechać z szosy i rozłożyć je na łące, z czego Yossarian korzystał, kiedy tylko mógł, nie tak często jednak, jak go do tego namawiał Joe Głodomór, który miał dostęp do jeepa, ale nie umiał prowadzić. Namioty szeregowych stały po