Bąk nic nie odpowiadał, leżał teraz cichuteńko i myślał o swojej miłości. Tak, nie mógł wątpić, to ona, ta sama, jego ukochana piłka! Ale któż by ją poznał dzisiaj?
Wtem służąca ze śmieciami przyszła do śmietnika i spostrzegła złocony krążek.
– Bąk, bąk się znalazł! – zawołała głośno i wyjęła go z pośród niewłaściwego otoczenia.
Na piłkę nie zwróciła najmniejszej uwagi, a co gorsza, bąk wierny przestał odtąd myśleć o niej i nie wspominał nigdy o swojej miłości. Trudno być stałym, jeśli ukochana przeleży pięć lat w rynnie i cierpi tam okropne męki. A do spotkania w śmietniku lepiej się zawsze nie przyznawać.
Brzydkie kaczątko
Prześlicznie było na wsi. Lato gorące, pogodne, żółte zboże na polach, owies jeszcze zielony, na łąkach stogi pachnącego siana. Bociany przechadzały się powoli na wysokich, czerwonych nogach, klekocąc po egipsku, bo takim językiem nauczyły się mówić od matek. Dokoła wielkie lasy, cieniste, szumiące, a w nich głębokie i ciche jeziora. Prześlicznie, cudownie było na wsi.
Jasne słońce oświetlało stary dwór na pochyłości wzgórza, otoczony murem i szeroką wstęgą wolno płynącej wody. Z muru zwieszały się pnące rośliny, a liście łopianu schylały się aż do wody. I było pod nimi cicho i ciemno jak w cienistym lesie.
Pod jednym z takich liści młoda kaczka usłała sobie gniazdo i siedziała na jajach. Nudziło się jej bardzo, bo żadna z sąsiadek nie miała chęci w tak piękną pogodę rozmawiać z nią o tym, co słychać na świecie. Każda wolała pływać po przejrzystej wodzie, pluskać się i schnąć na ciepłym słoneczku, a ona tylko jedna jak przykuta siedzi w cieniu na gnieździe.
Skończyło się wreszcie jej udręczenie, jajka zaczęły pękać i co chwila wysuwała się z innej skorupki główka pisklęcia, oznajmiając cienkim głosikiem, że żyje.
– Pip, pip! – wołały wszystkie.
– Kwa, kwa! – odpowiadała im poważnie matka, a maleństwa zaczęły naśladować jej głos opowiadając sobie, co widzą dokoła, i rozglądając się na wszystkie strony.
Matka pozwalała mówić i patrzeć, ile im się podoba, bo kolor zielony jest bardzo zdrowy dla oczu.
– Ach, jaki ten świat duży! – wołały kaczęta dobywając się z cienkiej skorupy i prostując z przyjemnością nóżki i skrzydełka.
– Nie myślcie, że z tego gniazda widać cały świat – rzekła matka. – Ho, ho! Ciągnie się on ogromnie daleko, jeszcze za tym ogrodem, za łąką proboszcza, het, het! Ale nigdy tam nie byłam.
Czyście już wszystkie wyszły ze skorupek? – dodała wstając. – Jeszcze nie! Największe ani myśli pęknąć. Ciekawam bardzo, jak długo będę tu na nim pokutowała. Przyznam się, że mam już tego zupełnie dosyć. I usiadła z gniewem na upartym jajku.
– A cóż tam słychać u was, kochana sąsiadko? – spytała stara kaczka, która wybrała się wreszcie w odwiedziny do młodej matki.
– Z jednym jajkiem mam kłopot: ani myśli pęknąć. A taka jestem zmęczona! A inne dzieci ślicznie się wykluły, zdrowe, żwawe, żółciutkie, aż przyjemnie patrzeć. Ładniejszych kacząt w życiu nie widziałam.
– Pokaż mi to jajko, które nie chce pęknąć – rzekła sąsiadka. – Ho, ho! Takie duże. To indycze jajko. Znam się na tym, bo mi się niegdyś zdarzyło wysiedzieć takie. Nie ma z tego pociechy; wody się obawia, pływać nie umie. Namęczyłam się i namartwiłam nad nim. Wszystko na próżno; niczego nauczyć go nie można. Pokaż no jeszcze to jajko. Tak, tak, to indycze. Zostaw je i zajmij się lepiej swoimi. Czas puścić dzieciaki na wodę.
– Nie – odparła kaczka. – Posiedzę jeszcze; tak długo siedziałam, wytrwam parę dni dłużej.
– Jak chcesz, moja kochana!
I kaczka siedziała cierpliwie, aż pękło i wielkie jajo.
– Pip, pip! – odezwało się pisklę i prędko zaczęło wydostawać się ze skorupki. Było bardzo duże i brzydkie. Kaczka patrzyła na nie z ciekawością i uwagą.
– Ogromne pisklę – rzekła wreszcie – i niepodobne do żadnego z moich. Czyżby to rzeczywiście było indycze jajko? No, przekonamy się o tym: musi iść do wody, choćbym je miała wciągnąć za łeb własnym dziobem.
Nazajutrz była prześliczna pogoda. Gładka powierzchnia wody błyszczała jak lustro i prawie że zapraszała do pływania. Kaczka z całą rodziną wybrała się do kąpieli i na dalszą wycieczkę. Plusk!… i skoczyła w wodę. – Kwa, kwa! – zawołała i dzieci zaczęły skakać za nią jedno po drugim. Na chwilę kryły się w wodzie z łebkami, lecz zaraz wypływały, poruszały zgrabnie i szybko nóżkami i radziły sobie tak dobrze, że przyjemnie było patrzeć.
Brzydkie kaczątko pływało razem z innymi.
˝To nie indycze – rzekła do siebie kaczka. – Umie pływać, i jak jeszcze! Może najlepiej ze wszystkich. Jak prosto się trzyma, a jak doskonale przebiera nogami. To moje własne dziecko. Nie jest ono nawet takie brzydkie, jeśli się dobrze przypatrzyć, tylko za duże trochę, no, bardzo duże˝.
– Kwa, kwa! – odezwała się znowu głośno. – Za mną, dzieci! Muszę was wprowadzić w świat, przedstawić na kaczym dworze, tylko trzymajcie się blisko mnie, żeby was kto nie zadeptał; a najbardziej strzeżcie się kota. Przepłynąwszy kawałek drogi, kaczki wyszły znów na ląd i dostały się na kacze podwórko. Hałas tu był niesłychany, gdyż dwie rodziny kłóciły się zapamiętale o główkę węgorza, którą tymczasem w zamieszaniu kot rozbójnik pochwycił.
– Tak to bywa na świecie – rzekła kaczka i obtarła dziób o piasek, bo sama miała apetyt na główkę.
– A teraz naprzód! Równo poruszać nogami, a tej starszej kaczce ukłońcie się grzecznie, tak, głową, to bardzo znakomita osoba, jest Hiszpanką i dlatego taka tłusta. Widzicie na jej nodze ten czerwony znaczek? To największe odznaczenie, jakie kaczkę spotkać może u ludzi: oznacza ono, że nie wolno jej wyrządzić żadnej krzywdy, więc ją wszyscy szanują. No, dalej, nogi rozstawiać szeroko, nie do środka, kaczka dobrze wychowana powinna umieć chodzić. Patrzcie zresztą na mnie. A teraz ukłońcie się i powiedzcie: kwa! kwa!
Kaczątka wypełniały rozkaz matki. Inne kaczki otoczyły je dokoła i przypatrywały się nowym przybyszom.
– Jeszcze nas widać mało! – rzekła wreszcie jedna. – Niedługo miejsca zabraknie. Ach, pfe! A cóż to znowu? Patrzcie tylko, patrzcie, jak to kaczę wygląda! Nie mogę znieść widoku takiego brzydactwa. Podbiegła do brzydkiego kaczęcia i ze złością uszczypnęła je z całej siły w szyję.
– Daj mu spokój! – zawołała gniewnie matka. – Przecież nikomu nic złego nie robi.
– Ale jest takie wielkie i takie dziwaczne, że nie można na nie patrzeć. Po co takie stworzenie między nami? Każdy ma prawo dać mu poznać, co o nim myśli.
– Ładne masz dzieci – rzekła starsza kaczka z czerwonym strzępkiem na nodze. – Można ci powinszować. Tylko to duże jakoś ci się nie udało. Czy nie można by go trochę przerobić?
– Zdaje się, że nie można, proszę jaśnie pani! – odrzekła kaczka skromnie. – Nie jest ono ładne, ale posłuszne, dobre i doskonale pływa. Mam nadzieję, że wyrośnie z tej brzydoty i będzie z czasem mniejsze. Za długo siedziało w jajku i dlatego j takie niezgrabne.
Dziobnęła je po szyi, wyprostowała piórka, przygładziła.