Lecieli i szli. Znaleźli się jakby w olbrzymiej sali, a jednocześnie niby w lesie. Przyroda była ostrzyżona, uporządkowana, powiększona i uszeregowana w zaplanowany sposób. Panowała tu sztuka jak w staroświeckich francuskich ogrodach – była to maskarada.
– To jest życie ludzkie – powiedział Anioł Śmierci. Wszystkie postacie były mniej lub więcej zamaskowane. Nie wszyscy przybrani w aksamit i złoto byli najpotężniejsi; nie wszyscy, którzy nosili szaty ubóstwa, byli najniżsi i najmniej ważni. Była to przedziwna maskarada, a najdziwniejsze było, że każdy ukrywał coś w fałdach sukni. Ale jeden drugiemu zaglądał w fałdy i wtedy widać było wyłaniające się spomiędzy nich zwierzęce łby. Jeden miał głowę wykrzywionej małpy, inny obrzydliwego kozła, śliskiego węża lub śniętej ryby.
Były to zwierzęta, które my wszyscy nosimy w sobie. Zwierzęta zrośnięte z nami; skakały i chciały się wydostać. Każdy przytrzymywał mocno zwierzę pod ubraniem, ale byli tacy, co darli suknie na innych i krzyczeli:
– Patrzcie, patrzcie, tak wygląda on, tak wygląda ona! – i jeden obnażał nędzę drugiego.
– A jakie zwierzę było we mnie? – spytała wędrująca dusza. Anioł Śmierci wskazał mu dumną postać, która miała naokoło głowy różnobarwną aureolę połyskującą jaskrawymi kolorami, ale w sercu tego człowieka ukryte były nogi zwierzęcia, nogi ptaka. Aureola nad jego głową była barwnym ogonem pawia. A kiedy powędrowali dalej, wielkie ptaki krzyczały szkaradnie z gałęzi drzew, krzyczały wyraźnymi ludzkimi głosami:
– Czy pamiętasz mnie, ty wędrowniku śmierci? – były to wszystkie złe myśli i pożądania jego życia, które do niego wołały: – Czy pamiętasz mnie? I przez chwilę dreszcz przeniknął duszę, bo dusza znała te głosy i złe myśli i pożądania, które wystąpiły teraz jako świadkowie.
– W naszym ciele, w naszych złych skłonnościach nie ma nic dobrego – powiedział zmarły – ale moje myśli nie przemieniły się w czyny, świat nie oglądał złych plonów – I pośpieszył jeszcze szybciej, aby oddalić się od wstrętnych okrzyków. Ale wielkie, czarne ptaki otoczyły go i krzyczały tak, jak gdyby cały świat miał się o tym dowiedzieć. A on pobiegł jak łania i przy każdym kroku uderzał się nogą o ostre kamienie, raniły mu one stopy i bolało go to bardzo.
– Skąd się wzięły te ostre kamienie? Leżą tu jak zwiędłe liście na ziemi!
– To są te wszystkie nierozważne słowa, które rzucałeś i które raniły serca o wiele bardziej, niż te kamienie ranią twoje nogi!
– Nie myślałam o tym – powiedziała dusza.
– Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni – rozbrzmiało w powietrzu.
– Wszyscyśmy grzeszyli – powiedziała dusza i podniosła się znowu.
– Trzymałam się zasad Ewangelii i prawa, robiłam, co mogłam. Nie jestem taka, jak inni!
I oto stali przed bramą niebieską i Anioł Odźwierny zapytał:
– Kim jesteś? Powiedz mi, jakiej jesteś wiary i jakich dokonałeś czynów?
– Wypełniałam surowo wszystkie przykazania. Byłam pokorna przed oczami świata. Nienawidziłam zła i złych, prześladowałam wszystkich, którzy kroczyli szeroką drogą ku wiecznemu potępieniu. I jeszcze teraz, jeżeli zaszłaby potrzeba, pragnę walczyć ogniem i mieczem!
– Jesteś więc jednym z wyznawców Mahometa? – spytał anioł.
– Ja? Nie, nigdy!
– ˝Kto wojuje mieczem, ten od miecza ginie˝, powiedział Syn Boży. Nie wyznajesz jego wiary. Może jesteś synem Izraela, który mówi za Mojżeszem: ˝Oko za oko, ząb za ząb˝? Synem Izraela, którego groźny Bóg jest jedynym Bogiem tego narodu.
– Jestem chrześcijaninem!
– Nie poznaję tego po twej wierze i po twoich czynach. Nauka Chrystusa jest pojednaniem, miłością i łaską!
– Łaską! – rozbrzmiało po nieskończenie wielkiej przestrzeni i otworzyła się brama niebios, i dusza poszybowała ku szczęśliwości. Ale światło, które promieniowało stamtąd, było tak oślepiające i przenikliwe, że dusza cofnęła się, jak przed wyciągniętym mieczem. Rozbrzmiały tony tak łagodne, tak chwytające za serce, że żaden ziemski język nie może tego wyrazić. Dusza zadrżała i pochyliła się nisko, coraz niżej, ale wówczas niebiańska jasność wtargnęła w nią i poczuła to, czego nigdy przedtem nie czuła – ciężar swej dumy, swej zatwardziałości i grzechu.
– To, co robiłam dobrego w życiu, robiłam dlatego, że inaczej nie mogłam, ale zło było we mnie!
Dusza czuła się oślepiona czystym, niebiańskim światłem. Upadała bezsilna. Wydawało jej się, że zwinęła się w kłębek, niedojrzała dla niebieskich bogactw, nie śmiała zwrócić swych myśli do sprawiedliwego Boga jąkając:
– Łaski!
I oto zjawiła się łaska, nieoczekiwana łaska.
Bóg niebios był w całej nieskończenie wielkiej przestrzeni, miłość Boga przeniknęła ją w niewyczerpanej pełni.
– Duszo ludzka, bądź święta, cudna, pełna miłości i wieczna! – brzmiały i śpiewały głosy niewidzialne dookoła.
My wszyscy będziemy w ostatnim dniu naszego ziemskiego życia drżeli tak, jak ta dusza przed blaskiem i cudownością Nieba. Będziemy głęboko upokorzeni, pokornie zginali się a mimo to będzie nas unosiła jego miłość, jego łaska będzie nas wyprostowywała. Wzniesieni na nowe tory, oczyszczeni, szlachetniejsi, lepsi, będziemy się zbliżali coraz bardziej do cudowności światła i pokrzepieni przez nie, wzniesiemy się do wiecznej jasności.
Dziewczyna, która podeptała chleb
Była ubogim, ale dumnym i pysznym dzieckiem, była zła z natury, jak to powiadają. Gdy była zupełnie mała, największą przyjemność sprawiało jej chwytanie much i wyrywanie im skrzydełek, przez co przemieniały się w stworzenia pełzające. Chrabąszcze i żuki przekłuwała szpilką, podkładała im pod łapki zielony listek lub kawałek papieru i biedne stworzenie trzymało mocno w łapkach ów skrawek i obracało nim w kółko, aby uwolnić się od szpilki.
– Chrabąszcz czyta! – mówiła mała Inger – Patrzcie no, jak obraca listek! W miarę jak rosła, stawała się gorsza, nie lepsza. Była ładna i to stało się jej nieszczęściem, inaczej świat byłby dla niej surowszy i nie wydarzyłoby się to, o czym będzie mowa.
– Należy