drzwi, umiejscowione wśród skośnych ścian stanowiących fragmenty dachu, wyłożonych szklaną watą, mocowaną za pomocą sznurków i taśmy klejącej, jakby budowniczymi domu były malutkie dzieci, wyposażone jedynie w prowizoryczne materiały. Pomyślał, że lada chwila, jeśli tylko któreś z tych drzwi uchylą się, by uratować kogoś z mieszkańców, ogień wypadnie zza nich i zaatakuje ocieplinę, belki, sznurki, drewniane słupy i deski. Chciał zawrócić. Jak zawsze w tym miejscu. Jak zawsze w tym momencie. Odetchnął. I wtedy przypomniał sobie, że tutaj zawsze oddycha i zaczyna się bać, bo powietrze jest gorące i czuć je rozpaloną blachą. Miał ochotę położyć się na ziemi, by zanurzyć twarz w chłodnej strudze dymu, pełznącej i zabierającej go ze sobą w stronę swego źródła. Ukląkł i na czworakach ruszył w stronę, skąd słyszał, a może tylko mu się zdawało, że słyszy, wezwanie.