Filozofia religii. Отсутствует. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Отсутствует
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Социология
Год издания: 0
isbn: 978-83-01-20454-9
Скачать книгу
wyobrażać sobie, co się wokół nas dzieje, mimo że tego w żaden sposób nie będziemy doświadczać. Postępując w ten sposób, będziemy albo trafiać na prawdę dotyczącą naszego otoczenia, albo nie. Jeśli będziemy trafiać na prawdę, to snując domysły, zgadując, wyobrażając coś sobie, a nawet udając ducha, możemy mieć prawdziwe przekonania. Nie możemy tylko mieć wiedzy na temat świata. Jak wielokrotnie pisano w filozofii – głównie przy okazji omawiania paradoksu Gettiera – wiedza nie polega wyłącznie na posiadaniu prawdziwych sądów – wiedzą są prawdziwe sądy dobrze uzasadnione. Gdy rodzice dorastających dzieci wyobrażają sobie ich przyszłość, często trafnie zgadują, co stanie się z ich dziećmi. Co oczywiście nie znaczy, że to, co myślą o przyszłości swych dzieci, jest wiedzą. Czasem zgadują, jak potoczy się ich los, czasem wyciągają poprawne wnioski, konfrontując marzenia swych dzieci z trzeźwą oceną szans ich realizacji, czasem coś przewidują na podstawie przypuszczalnych ofert pracy, jakie ich dzieciom uda się otrzymać, czasem wyprowadzają analogie z własnej młodości.

      Takie ograniczenia poznawcze muszą też jakoś dotyczyć wszechobecnego ducha, jeśli się nie chce przyjąć założenia, że duch nieustannie czyni cuda na samym sobie, poznając świat. Jeśli zatem uznajemy, że Bóg jest duchem, który jest wszędzie, wie wszystko i nie czyni cały czas cudów, to powinniśmy przyjąć, że jego wiedza jest dobrze uzasadnionym przekonaniem zgodnym z rzeczywistością, a nie tylko trafnym obrazem świata. Wiedza o tym, co się dzieje na świecie, musi polegać na stwierdzaniu faktów. Jeśli Bóg nie stwierdza faktów, tylko nieomylnie odgaduje, co się dzieje w świecie, to ma werydyczne halucynacje na temat świata, ale nie wiedzę o świecie. Poznanie wymaga czegoś więcej niż trafności sądu. Musi zaczynać się od przyjęcia jakiegoś kodu zapisywania informacji na temat badanego przedmiotu; musi też istnieć jakiś zapis – cyfrowy, analogowy, wizualny, dźwiękowy itp. – pozwalający, by informacja opisująca jakiś fragment świata została wyrażona w ciągu symboli, np. w cyfrach, impulsach elektrycznych, symbolach ASCII. Żeby wiedzieć, co się dzieje w świecie, duch musi być zdolny do rejestrowania tych symboli i do odczytywania ich wedle jakiegoś klucza. Inaczej nie będzie nic wiedzieć, tylko będzie zgadywać, choćby nawet zawsze zgadywał trafnie. Gdy idę na mecz piłki nożnej, to jestem w stanie zarejestrować to, co się dzieje na boisku, tylko dlatego, że gracze biegnący po trawie odbijają promienie świetlne, te promienie trafiają na siatkówkę moich oczu, skąd jako przetworzone sygnały neuronowe dochodzą do potylicznej części mojego mózgu, gdzie w sposób na razie słabo zbadany przemieniają się w sygnały odczytywane przez mój umysł jako obraz świata przede mną. Jest chyba oczywiste, że żaden duch nie może działać w ten sposób. Nie ma bowiem oczu, nerwów, potylicy itd. Jak więc postrzega? Św. Anzelm znalazł odpowiedź, która w różnych wersjach przytaczana jest do dzisiaj. Bóg nie postrzega zmysłami, tylko bezpośrednio stwarza w swym umyśle obrazy, które u człowieka powstają w wyniku używania zmysłów. Tak jak my wprost posługujemy się rękami i nogami, uaktywniając je postanowieniem lub nawykiem, i nie potrzebujemy żadnych urządzeń pośrednich do posługiwania się kończynami poza sygnałami nerwowymi, podobnie, według Anzelma, Bóg wprost uaktywnia w sobie obrazy świata, nie posługuje się żadnymi urządzeniami pośredniczącymi.

      Ale jeśli czymś lepszym jest być wrażliwym na doznania zmysłowe, wszechmocnym, miłosiernym, niepodległym cierpieniom, aniżeli takim nie być, to w jaki sposób jesteś wrażliwy, jeżeli nie jesteś ciałem? […] Jeżeli jednak postrzeżenie zmysłowe nie jest niczym innym jak poznaniem albo czymś, co się odnosi do poznania […] to nie bez słuszności mówi się, że jeśli ktoś postrzega zmysłowo, to poznaje. A więc, Panie, chociaż nie jesteś ciałem, to jednak naprawdę jesteś w najwyższym stopniu wrażliwy na doznania zmysłowe w taki sposób, w jaki ty wszystko w najwyższym stopniu poznajesz, a nie w taki, w jaki poznaje zwierzę cielesnym organem zmysłowym (Anzelm z Canterbury 1992, s. 149).

      To wyjaśnienie można przyjąć, ale trzeba wtedy przyznać, że tak opisane widzenie świata nie jest poznaniem świata, lecz werydyczną halucynacją na jego temat. Jeśli leży przede mną czerwony pomidor, to ja, żeby go zobaczyć, muszę otworzyć oczy, skupić na nim wzrok i pozwolić, żeby obraz pomidora zwykłą drogą dotarł do mojego mózgu. Gdy koncentruję swą uwagę na pomidorze, to jednocześnie obraz pomidora, zakodowany neurofizjologicznie jako zbiór pobudzeń w komórkach nerwowych, wytwarza wrażenie, że widzę pomidor. Dzieje się to stale i bez wysiłku, choć w szczegółach nie wiadomo jak. Tymczasem duch wszystkowiedzący ma widzieć leżący gdzieś pomidor wcale na niego nie patrząc i nie mając systemu nerwowego. Ma mieć obraz pomidora, choć nie będzie go czerpać ze świata realnego. Ma nawet widzieć go rzekomo wyraźniej, niż ja go widzę, choć nie patrzy na niego z żadnego wyróżnionego punktu widzenia, a może nawet jednocześnie ze wszystkich stron, i zarazem od zewnątrz i od wewnątrz. Lub weźmy inny przykład. Czy jest możliwe, by duch bezcielesny postrzegał świat tak, jak ja go widzę, gdy jadę pociągiem? Siedząc przy oknie, odnoszę wrażenie, że drzewa przy torze uciekają w tył bardzo szybko, domy stojące nieco dalej cofają się powoli, a las na horyzoncie niemal stoi w miejscu. Czy Bóg, gdyby chciał widzieć świat z wagonu kolejowego, też widziałby wszystko tak jak ja, czy raczej nawet patrząc z mojego punktu widzenia widziałby wszystko jednocześnie z bliska i z daleka, z góry i z dołu i ze wszystkich stron? Gdyby tak się stało, że widziałby jak ja, to jego postrzeżenia musiałby się opierać na jakichś prawach optyki analogicznych do tych, którym ja podlegam. By mieć własne percepcje, Bóg musiałby zbierać doznania fenomenalne pojawiające się w takim porządku, w jakim one powstają w mojej świadomości, gdy skupiam uwagę na trójwymiarowym świecie fizycznym. Założenie, że duchy postrzegają zgodnie z prawami optyki, pociąga za sobą twierdzenie, że istnieją duchowe gałki oczne, duchowe obrazy odwrócone na siatkówce i duchowe neurony. Takie konkluzje nie są obciążone żadnym przerażającym błędem teoretycznym, ale są bardzo arbitralne i zakładają olbrzymią rozrzutność metafizyczną, przeciw której od stuleci protestuje Ockham.

      Wobec tej perspektywy chyba lepiej przyjąć, że widzenie świata przez Boga nie polega na rejestrowaniu informacji na temat stanów świata realnego lub quasi-fizycznego, tylko na obejmowaniu świata boskim umysłem tak, jakby świat tkwił wprost w boskim umyśle. „Wszystko gołe i otwarte jest dla jego wzroku”, pisze Swinburne za św. Tomaszem (Swinburne 1995, s. 153). Jeśli ktoś przyjmuje jednak to rozwiązanie, to musi przyznać, że jest ono bardziej platońskie niż arystotelesowskie, że taka wersja świata oddala teologię od nauki i jest czymś trudniejszym do zaakceptowania dla realistycznie nastawionego umysłu niż starotestamentowa koncepcja Boga przypominającego gniewnego i zazdrosnego władcę, który widzi oczami, słyszy uszami i przemawia do wybranych jak krzepki starzec. Wątpię zatem, by judaizm, islam lub chrześcijaństwo zgodziły się na to, że świat realny jest tylko obrazem świata istniejącym w umyśle boskim, i że taka wizja rzeczywistości to część ich prawdziwych przekonań religijnych. Kto zatem mógłby zaakceptować takie wyjaśnienie? Z pewnością berkeleiści, może też gnostycy lub neoplatońscy członkowie renesansowej Akademii Florenckiej. To nie jest audytorium, do którego teizm kieruje swoją naukę.

      Swinburne oddala te zastrzeżenia, przekonując, że dość łatwo możemy wyobrazić sobie, iż sami wpadamy w stan pełnego panowania nad otaczającym nas światem, czyli że jesteśmy wszechmocnym duchem, który swą wolą obejmuje świat (Swinburne 1995, s. 155). Wystarczy, że wyobrażamy sobie, że wypowiadamy jakieś słowa, a one grzmią ponad całym światem i wszyscy drżą na ich dźwięk. Potem wyobrażamy sobie, że nie mamy żadnych pragnień, ale gdybyśmy czegoś zapragnęli, to bez trudu spełniłyby się nasze nadzieje. Następnie przedstawiamy sobie w wyobraźni, że potrafimy poruszać innymi ludźmi jak kukiełkami, i oni nie mają nic przeciwko temu. A wreszcie, że sterujemy ludzkimi myślami, a ludzie posłusznie uznają podsunięte im myśli za własne. I co dalej? Gdy już zdobędziemy tak olbrzymią moc – argumentuje Swinburne – i zdamy sobie sprawę, że nikt nie jest w stanie