Czy auto-filmoterapia rodziny Koszałków się powiodła? Przyglądając się filmowi Jakoś to będzie – późniejszej o pięć lat kontynuacji Takiego pięknego syna urodziłam – można zauważyć pewne zmiany w zachowaniu bohaterów. Zmiany te niewątpliwie wynikają już chociażby z prostego faktu, że bohater i twórca tego filmu nie mieszka już z rodzicami. Założył własną rodzinę, znamy też doskonale jego drogę, którą przeszedł jako filmowiec. „Dzięki kamerze Koszałka wyrósł z »wałkonia« na czołowego polskiego operatora” – pisze Sobolewski84. Jednak reżyser nie zrealizował tego filmu po to, żeby udowodnić matce, jak bardzo się myliła („ty zasrany operatorze z bożej łaski, ty miernoto bez wyobraźni!” – krzyczała na niego w pierwszym utworze). Zdecydował się na ciąg dalszy, żeby zadać pytanie o naznaczenie rodzinnym piętnem: czy to, co wynosimy z domu rodzinnego, przenosimy do swoich własnych rodzin? Widzów natomiast chyba najbardziej interesowało, czy i jak zmienili się bohaterowie od czasu Takiego pięknego syna urodziłam i czy obraz ten rzeczywiście okazał się dla nich terapeutyczny?
Tadeusz Lubelski, analizując Jakoś to będzie, stawia tezę, że kontrowersyjny debiut Koszałki wszystkim dobrze zrobił – i samym bohaterom, i widowni: „Prawda jest zawsze piękna, choćby wydawała się kompromitująca; więc i ujawnianie prawdy o relacjach rodzinnych może służyć ich uzdrowieniu. Takie utwory jak film Koszałki dowodzą, że zasada ta dotyczy także dokumentów, choć ich materia wprowadza przecież delikatny problem »ochrony wizerunku«”85. Rzeczywiście, film będący kontynuacją debiutu okazał się dziełem wysoce przemyślanym, wypełnionym subtelną nadzieją. Przede wszystkim jednak udowodnił i potwierdził sens utworu zrealizowanego pięć lat wcześniej. Wprawdzie odkrywanie prawdy o sobie może być ogromnie trudne, ale można się zmienić; porozumienie jest możliwe.
W pierwszym filmie Koszałki między jego rodzicami a nim nie było żadnej komunikacji – matka nie słuchała nikogo poza sobą, ojciec od czasu do czasu coś burknął, syn milczał. Natomiast w Jakoś to będzie reżyser nawiązuje kontakt z ojcem – waga ich rozmowy podczas wspólnego spaceru nad Wisłą zostaje zaznaczona w tytule filmu. Z kolei matka wydaje się nie tylko łagodniejsza, ale niezwykle mocno przeżywa fakt, że jej syn kłóci się z żoną w obecności córeczki, mimowolnie powielając wzory wyniesione z domu. Próbuje ich uspokoić, wygłasza życzliwym tonem rady: „Marcinku, powiedziałeś, że ty masz spokojny dom, że byłeś wychowywany w awanturze… a teraz patrzcie, co się dzieje z waszym dzieckiem… chcecie mieć takie znerwicowane dziecko? […] Matko Boska, dajcie dzieci spokój, mi jest tak strasznie przykro, że się kłócicie, Boże drogi. I dziecko jest świadkiem! A ty mi mówiłeś, że ja się z ojcem kłóciłam i dlatego jesteś nerwowy… To ty chcesz, żeby twoje dziecko też było takie nerwowe? […] Marcin, jaką radę ci mogę dać? Że w małżeństwie trzeba iść sobie na kompromis. A jak wy sobie do oczu skaczecie po dwóch latach, to dziecko też to słyszy i widzi. Najważniejsza dla ciebie jest przyszłość, żeby była zgodna rodzina, żebyście się z żoną szanowali, żebyście się kochali, żeby dziecko, proszę ciebie, się zdrowo chowało…”. Ten moment jest wyjątkowo poruszający – matka nie tylko uświadamia sobie, że syn przenosi do swojej rodziny najgorsze wzory wyniesione z domu rodzinnego, ale – co ważne – za wszelką cenę próbuje temu zapobiec, zaradzić i uspokoić kłócącą się parę.
Sam reżyser chętnie mówi o tym, że po doświadczeniu związanym z jego pierwszym filmem matka stała się bardziej powściągliwa, wrażliwa, otwarta i – co ciekawe – zainteresowała się sztuką filmową: „Najważniejsze, że doceniła mój zawód, bo to mi najbardziej doskwierało. Teraz chwali się synem, wycina artykuły z gazet, zabiera do sanatorium i pokazuje ludziom: »Patrzcie, to jest mój syn«. Zainteresowała się filmem, szczególnie dokumentalnym, jest stałą bywalczynią festiwalu w Krakowie”86. Z perspektywy widza najważniejsze wydaje się natomiast to, że znowu Koszałkom wierzymy. Los bohaterów nas dotyka, ponieważ oni nie grają, nie próbują budować swojego wizerunku na użytek kamery. Widzimy rozmazaną od płaczu żonę Koszałki i słyszymy z offu jego nieporadne i przejmujące tłumaczenie, że „nie chce być zły”.
Reżyser kontynuuje rozliczanie się z rodzinną traumą filmem Ucieknijmy od niej. Dotyka w nim jednocześnie swojego drugiego koronnego tematu – śmierci. Temat ten Koszałka oswajał i „obchodził” wcześniej z wielu różnych stron. Oglądał i filmował śmierć z bardzo bliska, mając nadzieję, że być może w ten sposób przełamie swój nieustanny lęk przed nią. Filmując krematorium w Śmierci z ludzką twarzą czy prosektorium w Martwym ciele, oswajał przy okazji te szczególne miejsca również dla widzów. Z każdym kolejnym filmem o śmierci zbliżał się do niej coraz bardziej, ale i coraz bardziej ją obłaskawiał. W przepięknym wizualnie Istnieniu opowiedział o nieuchronności śmierci z perspektywy życia i o godzeniu się z przemijaniem. Pokazał przede wszystkim życie i codzienną, godną egzystencję – stąd tytuł. Istnienie stało się dla Koszałki ważniejsze od lęku przed śmiercią. W późniejszym o trzy lata dokumencie – Deklaracji nieśmiertelności – ponownie wrócił do swoich lęków przed śmiercią, starzeniem się i bezsilnością, odnajdując je w bohaterze filmu – Piotrze Korczaku. Z kolei kręcąc Ucieknijmy od niej, reżyser zrozumiał, że jego obsesyjny lęk nie wynika z tego, że umrze, ale z tego, że umrze w samotności. W ten sposób powrócił do tematu bliskości, relacji rodzinnych i międzyludzkich. Film ten nie jest więc jedynie próbą rozprawienia się z odejściem własnych rodziców. Najbardziej dojrzały obraz z całej trylogii rodzinnej skupia w sobie wszystkie wcześniejsze wątki i nienachalnie stawia pytania o rzeczy najważniejsze: o miłość, codzienne relacje, tęsknoty, szczęście, cierpienie i poczucie winy.
Autor