Otoczeni przez idiotów. Thomas Erikson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Thomas Erikson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Учебная литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8032-195-3
Скачать книгу
razu nie będzie. I zakończy stwierdzeniem, że prawdopodobieństwo jest raczej niskie, nie wyższe niż 5,74 procent.

      Dobra, chłopaki, wystarczy. Facet po prostu prowadzi tabelki. Nie robi szumu, ale sposób, w jaki przedstawia sprawy, nie pozwala kwestionować jego stwierdzeń. Wie, skąd czerpie dane, a jeśli trzeba, skoczy po książkę i pokaże stronę.

      Tak działają Niebiescy. Zwykle dokładnie sprawdzą wszystkie fakty, zanim w ogóle otworzą usta. Poczytają w Google, przewertują podręcznik i opanują instrukcję obsługi, a dopiero później sporządzą pełny raport.

      Ale uwaga, to ważne! Jeśli nie pojawią się żadne wątpliwości, Niebieski może wcale się nie odezwać, ponieważ nie czuje potrzeby, by udowadniać innym swą nieomylność. Oczywiście Niebieski nie jest alfą i omegą – nikt nie jest. Ale na bank wie, co mówi.

      Zauważyliście coś? Pewnie tak. Tym razem wymieniłem ich cechy w kolejności alfabetycznej. Niebieski by to docenił. Mój kłopot polega na tym, że nie komentuję tego na następnych stronach. Każdemu Niebieskiemu, który to czyta – i który pewnie zanotował na marginesie, żeby sprawdzić w sieci, skąd wziąłem te błędne stwierdzenia – oświadczam, że nie chcę wyrządzić większej szkody niż muszę.

      Skąd to wziąłem? Szczegóły? Proszę bardzo:

      TO NIC WIELKIEGO, PO PROSTU ROBIŁEM SWOJE

      Jak człowiek, który zawsze wie lepiej, może być skromny? To oczywiście opinia innych, ale z pewnością niepodkreślanie tego, że zna się odpowiedzi na prawie wszystkie pytania, świadczy o bezpretensjonalności.

      Rzadko zdarza się, by Niebieski czuł potrzebę stawania na barykadach albo walenia w bęben – czy we własną pierś – żeby świat się dowiedział, kto jest prawdziwym ekspertem. Zwykle wystarczy, że sam Niebieski ma świadomość, kto wie najlepiej.

      Nie uważam, że to wyłącznie pozytywna cecha. Nie raz starałem się wspólnie z grupą rozwiązać jakiś problem. Kiedyś po dwóch godzinach dyskusji Niebieski powiedział, co i jak trzeba zrobić. W ogóle nie pojmował, w czym problem. Wiedział to i owo, a ponieważ Niebiescy często nie dostrzegają pełnego obrazu, nie zawsze szybko reagują. Zastanawiałem się, czemu nie odezwał się wcześniej, skoro słyszał, że szukamy wyjścia. A on zareagował jak typowy Niebieski: przecież nikt go nie spytał.

      Taka opinia może zdenerwować. Ale ja go rozumiem. Mój problem, nie jego, że nie zaprosiłem go do dyskusji. On wiedział, że zna rozwiązanie i to mu wystarczyło.

      Nie ma powodu, by gratulować Niebieskiemu, oklaskiwać go i wzywać na podium, kiedy w zadziwiający sposób dokona czegoś doniosłego. Pewnie, pochwały nie zaszkodzą. Niebieski skinie głową, przyjmie gratulacje i czek, a potem wróci za biurko i dalej będzie pracował nad nowym projektem. Może się nawet zastanawiać, o co ten cały szum, przecież po prostu zrobił swoje.

      PRZEPRASZAM, ALE GDZIE TO WYCZYTAŁEŚ? W KTÓRYM WYDANIU?

      Niebieski rzadko uważa, że zgromadził zbyt wiele danych albo sporządził za dużo tabelek. Ktoś kiedyś powiedział, że diabeł tkwi w szczegółach. Pewnie jakiś Niebieski.

      Nie ma nieistotnych detali. Droga na skróty nie jest dla Niebieskiego.

      Zatrzymajmy się na chwilę. Można powiedzieć, że pomijanie drobiazgów nie jest drogą na skróty. Ale Niebieski uzna, że jest. Skoro nie ma pełnej kontroli nad wszystkim, to nie ma żadnej kontroli. Co zyskujemy, idąc na skróty? Jak to usprawiedliwić?

      Nie z Niebieskim takie numery. Jeśli Niebieski usłyszy, że może sobie odpuścić trzydzieści ostatnich paragrafów umowy, bo nie ma w nich nic szczególnego, popatrzy na mówiącego jak na kogoś niespełna rozumu. Pewnie powstrzyma się od komentarzy, zignoruje uwagę. I całą noc będzie ślęczał nad papierami, sprawdzając każdy drobiazg.

      Kilka lat temu chciałem wdrożyć program dla liderów w firmie zajmującej się pakowaniem produktów. Poszedłem do prezesa. Od razu zauważyłem, że trafiłem na Niebieskiego. Pisał rozwlekłe i suche maile, na nasze spotkanie przeznaczył pięćdziesiąt minut. Nie godzinę, nie trzy kwadranse, lecz dokładnie pięćdziesiąt minut. (Powód: po rozmowie udawał się na lunch, przejście do jadalni zajmowało mu sześć minut, po drodze dwie minuty na obowiązkowe siusiu, czas miał wymierzony).

      Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, posadził mnie na wyznaczonym krześle w wyznaczonym miejscu, przy biureczku dla gości. Nie spytał, czy miałem kłopoty z trafieniem – a miałem, bo siedziba mieściła się w jakimś miejscu nieznanym mapie – nie zaproponował ani kawy, ani herbaty. Nie uśmiechnął się na powitanie. Za to oddał się lekturze mojej wizytówki.

      Kiedy omówiliśmy potrzeby firmy, wyjaśniłem, że wrócę do siebie i przygotuję pełną ofertę. Siadłem przy własnym biurku i zacząłem płodzić dokument. Zwykle mieściłem się w 10–12 stronach. Ale nie tym razem. To by nie wystarczyło. Ostro wziąłem się do roboty i wysmażyłem 35 stron.

      Wysłałem mu wydrukowane materiały, jako że dla Niebieskiego więcej znaczy to, co może przeczytać na papierze niż to, co słyszy albo widzi na ekranie komputera. Mniej więcej po tygodniu zadzwoniłem. Prezes poinformował, że propozycja wygląda interesująco, chętnie pozna szczegóły. Czy mogę dostarczyć pełną ofertę? Powiedział dokładnie tak:

      – Ma pan więcej materiałów?

      Poskrobałem się w głowę. Moim zdaniem wyczerpująco przedstawiłem program. Każdy etap był rozplanowany, miał jasny cel i uzasadnienie. Dodałem trochę informacji ogólnych, odniesień i cytatów.

      Jako oferent usług nie mogłem się poddać, więc napiąłem się do maksimum – omal nie eksplodowałem z wysiłku. Za drugim razem wypociłem 85 stron. Każdy element rozdzieliłem dwugodzinną przerwą, dolałem jeszcze więcej informacji uzupełniających, dorzuciłem przykładowe ćwiczenia, narzędzia analityczne, szablony, badania. Od tylu szczegółów Żółty by się porzygał.

      Zadowolony z siebie wysłałem cały ten majdan.

      Po kilku tygodniach prezes się odezwał. Spytałem, czy podjął decyzję. Chyba miał już wystarczające podstawy!

      – Ma pan więcej materiałów? – usłyszałem.

      Tym razem to on chciał mnie odwiedzić. Półtorej godziny siedzieliśmy po tej samej stronie stołu w sali konferencyjnej mojego biura i… analizowaliśmy spis treści. Przygotował ustalenia ogólne (czytaj: zrobił wydruk w formacie A1), a przy każdym podpunkcie widniały same znaki zapytania (i notatki). Kiedy skończyliśmy, z beznamiętnym wyrazem twarzy oświadczył, że było to najlepsze spotkanie w jego życiu. Zastanawiał się tylko nad jednym:

      – Czy ma pan więcej materiałów?

      Pożegnałem się z nim, usiadłem i zacząłem myśleć. Więcej materiału? Więc wysłałem mu cały skrypt (wcześniej wykorzystywany do nauki w internecie) – jakieś 300 stron dotyczących poszczególnych piętnastominutowych zajęć rozłożonych na piętnaście dni szkolenia na poszczególnych etapach treningu liderów.

      Był to cały istniejący materiał, zawierał nawet informację o przerwach na kawę i szczegółowe pytania, jakie należy zadawać każdemu z uczestników, wskazówki, jak powinno być umeblowane pomieszczenie, w którym będą się odbywać zajęcia – słowem, wszystko. Mogę przysiąc – nie opuściłem niczego. Pomyślałem, że jeśli to przeczyta i przetrawi, w końcu będzie zadowolony.

      Po miesiącu zapytał, czy mam więcej materiałów.

      Nie miałem.

      Błędnie mniema się, że Niebiescy