Chadży Abrek. Михаил Лермонтов. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Михаил Лермонтов
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7950-295-0
Скачать книгу
лаевич Ге, Лейла и Хаджи Абрек (1852), (licencja public domain), źródło: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Nikolay_Ge_067.jpg

      (This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights).

      Copyright © 2014 by Wydawnictwo „Armoryka”

      Wydawnictwo ARMORYKA

      ul. Krucza 16

      27-600 Sandomierz

      tel +48 15 833 21 41

      e-mail: [email protected]

      http://www.armoryka.pl/

      ISBN 978-83-7950-295-0

      Chadży Abrek

      Abrekiem nazywaja Kabardyńcy górala, który uczynił ślub, że i chwili nie odpocznie dopóki nie zabije oznaczonej przez siebie liczby nieprzyjaciół.

      I

      Auł Dżemata wielki bogaty,

      Nie płaci dani, własną ma wolę;

      Murami jego – ręczne bułaty,

      Meczetem jego – jest bitwy pole.

      A jego wolni dzielni synowie,

      Zahartowani w krwawych walk żarze;

      Ich sławę cały Kaukaz opowie,

      Zna ją i sąsiad i ludy wraże.

      A strzał ich pewny każdy uśmierca.

      Bo nigdy wrogów nie chybił serca.

* * *

      Niebo aż płonie; dzień tak gorący,

      Że ze skał spiekłych para się wije;

      Orzeł na skrzydłach w chmurze wiszący,

      Jak punkt czerniejąc zwolna się kryje.

      Cisza gdzie tylko zwrócisz oczyma,

      W aule tylko spokoju niéma:

      I lud w popłochu zwraca swe kroki,

      Gdzie strumień bije z twardéj opoki.

      Powoli tłum się w krąg jeden splata;

      O czémże radzą męże Dżemata?

      Czyli się w góry chcą puscić znowu

      Dla trzód sąsiednich śmiałéj grabieży?

      A może, chciwy krwi i połowu,

      Z mordem i ogniem wróg wieczny bieży?

      O nie bo tylko smutne spojrzenie

      Rzucają wszyscy dzielni uzdzienie.

      W obcego aułu odziany szaty,

      Siedząc na głazie pomiędzy niemi,

      Siwy Lezginiec, schylony laty,

      Przemawia do nich słowy rzewnemi;

      A z oka które ogniem mu błyska,

      Dokola tęskne spojrzenie ciska.

      Wszyscy współczując starca boleści,

      Słuchali smutnéj jego powieści:

      „Trzech dzielnych synów trzy krasne córy,

      Na stare lata to mój skarb cały;

      Wtém nadciągnęły piorunne chmury,

      Wszystkie gałęzie drzewa złamały:

      I teraz stoję oto jedyny

      Jako pień nagi pośród doliny.

      Niestety dzisiaj już jestem stary,

      A włos mój bielszy niż śnieżne szczyty;

      Lecz czasem pędząc kipiące wary,

      Pod śniegiem strumień bywa ukryty.

      Wzywam was dzielne syny Dżemata!

      Kto mi odwagę swoją pokaże?

      Który z was szacha zna Bej-Bułata,

      Córkę niech wróci, hańbę mą zmaże!

      W niewoli dwoje zwiędło mych dzieci;

      Syny zginęli w walce zaciętéj:

      Dwaj z nich w obczyźnie a przy mnie trzeci,

      Przez wroga w piersi bagnetem pchnięty.

      Konając uśmiech taki miał szczery!

      Bo pewno widział biédny młodzieniec,

      Jak się doń rajska zbliżała Peri,

      Trzymając w ręku tęczowy wieniec.

      Z aułu, nieszczęsnym znękany bojem,

      Uciec musiałem precz na pustynię;

      Z córką jedyném dziécięciem mojém.

      Jam ja czcił, wielbił, jako swiatynię;

      Nic nie ceniłem na świecie po niéj,

      I nic nie wziąłem prócz wiernéj broni.

      Z córką w jaskini dzikiéj się mieszczę,

      Na wszelka biédę była wytrwałą;

      Wtém cios spadł na mnie ostatni jeszcze:

      Miłe mi pisklę precz uleciało!

      Było to w nocy: we śnie me łono

      Tchnęło spokojem śród ciszy błogiéj,

      Tylko szeleścił wicią zieloną

      Siedząc nademną mój anioł drogi.

      Nagle szmer jakiś ze snu mię budzi,

      Słyszę krzyk słaby i tętent konia;

      Biegnę i widzę, со? czy wzrok łudzi?

      Jeździec na koniu pędzi sród błonia,

      W objęciach drogie me dziécię trzyma!

      Zaraz za niemi gońca posłałem,

      Ale broń wierna chybiła strzałem,

      Próżnom ich ścigał klątwą, oczyma;

      Z pragnieniem zemsty w piersi ukrytem,

      Niezdolny pomścić krzywdy со plami,

      Włóczę się odtąd między górami

      Jak wąż, zdeptany końskiém kopytem.

      Odtąd już pokój odbiegł odemnie,

      I dziś go w świecie szukam daremnie.

      Wzywam was dzielne syny Dżemata!

      Kto mi odwagę swoję pokaże?

      Który z was szacha zna Bej-Bułata,

      Niech córkę wróci, hańbę mą zmaże.”

      – „Ja!” – nagle młodzian wrzasł czarnooki,

      Chwytając ręką kindżał szeroki.

      W niemém milczenia tłum zadziwiony,

      Na dwie się przed nim rozstąpił strony.

      – „O! ja znam szacha! ja pomszczę ciebie!

      Za dwa dni będziesz miał wieść odemnie.

      Nieulękniony Chadży zna siebie:

      Na konia nigdy nie siadł daremnie.

      A jeśli na czas tu nie przybędzie,

      Nie sądź, że słowa jego cię zwiodły;

      Lecz przed podróżą pamiętaj wszędzie

      Wznieść do Proroka za nim twe modły.”

      II

      Już wstaje zorza; nikną tumany.

      Na głębi niebios już lazurowéj

      Wstają olbrzymie granitów głowy,

      A każdy