Szpieg z Bejrutu. Joakim Zander. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Joakim Zander
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-834-8
Скачать книгу
żadnego konkretnego zadania. Na szczęście udało mi się znaleźć dla ciebie mieszkanie we wschodnim Bejrucie. Mój znajomy z ambasady Francji wyjeżdża na całą jesień, więc możemy je od niego wynająć. Proponuję, żebyśmy najpierw załatwili wszystkie formalności, a potem znajdziemy ci miejsce w ambasadzie. Kolejne decyzje podejmiemy w następnym tygodniu.

      Załatwienie formalności zabiera sporo czasu. Jacob otrzymuje coś w rodzaju identyfikatora umożliwiającego wejście na teren ambasady. Zanim zdąży się zorientować, Agneta prowadzi go do czarnego volva. Jadą drogą na wschód, przekraczając zieloną linię, o której czytał w czasie letnich wakacji; oddziela muzułmańską część Bejrutu od chrześcijańskiej, w której ma zamieszkać. W czasie wojny domowej przebiegała tędy linia frontu. Teraz jest to tylko zwykła trasa przelotowa.

      W pewnej chwili Agneta prosi kierowcę, żeby zatrzymał się przed Saliba Market.

      – Tutaj będziesz mieszkał – informuje Jacoba. – W Bejrucie system numerowania ulic nie funkcjonuje. Jeśli będziesz podróżował taksówką, wystarczy podać kierowcy adres: Armenia Street koło Saliba Market.

      Agneta otwiera drzwi prowadzące do urządzonego w stylu art déco mieszkania z piękną podłogą z mozaiki. Jest też niewielki balkon wychodzący na ulicę i wykusze. W oddali widać port i morze.

      – Jestem pewna, że sobie poradzisz – mówi Agneta. – Wyglądasz na zaradną osobę.

      Jacob pęka z dumy. Słysząc takie słowa, prawie unosi się nad ziemią. Zaradna osoba. Okazuje się, że mimo swego imponującego nazwiska Agneta jest tylko asystentką. Jeśli jednak ona dostrzegła w nim zalety, to co powiedzą inni?

      21 listopada – Sankt Anna

      Na dworze sypie coraz gęstszy śnieg. Płatki nie są już takie zwiewne i lekkie jak wcześniej, teraz zrobiły się małe i twarde. Nie topią się w chwili zetknięcia z szarą trawą i brudnymi kamieniami ani nawet wtedy, gdy spadną na szare pola rozciągające się wokół starego kościoła pod wezwaniem św. Anny, który stoi na jednej z licznych wysepek szkierowych u wybrzeża Östergötlandu. Stopniowo łączą się w większe płaty, tworząc nieduże zaspy przy pniach drzew, kamiennych ścianach i na otoczonym kamiennym murem dziedzińcu.

      Klara Walldéen kuca i opiera się plecami o ścianę kościoła. Oczy ma zamknięte, głowę uniesioną ku padającemu śniegowi. Płatki topnieją jej na rzęsach i czole, spływają po skroniach, policzkach i szyi, po czym znikają pod kołnierzem granatowego płaszcza i pod czarną sukienką.

      – Twoja babcia powiedziała, że już tu jesteś.

      Klara wzdryga się, otwiera oczy i prawie traci równowagę. Żeby nie przewrócić się na bok, podpiera się ręką o zimną, błotnistą trawę. Przed nią stoi Gabriella. Rude włosy ma splecione w prosty warkocz. Ubrana jest w ciemny płaszcz i ciemne rajstopy. Jak na pogrzeb.

      Klara z trudem się podnosi i staje na nogach. Wciąż czuje na dłoniach dotyk zimnej, zabłoconej trawy.

      – Ależ mnie przestraszyłaś – mówi. – W ogóle cię nie słyszałam.

      Gabriella obejmuje ją i przytula do siebie. Klara czuje bijący od niej zapach piżma, jaśminu i cytrusa.

      „Chcę pachnieć jak ogród nad Nilem” – powiedziała Gabriella, gdy pierwszy raz kupiła te perfumy w sklepie sieci NK w Sztokholmie. Były wtedy studentkami. Klara do dziś pamięta, jak śmiała się na widok ironicznej miny Gabrielli.

      Opuszcza ręce, bo nie jest w stanie ich unieść. Poza tym nie chce pobrudzić Gabrielli zabłoconymi dłońmi. Nie protestuje jednak, gdy przyjaciółka ją obejmuje. Czuje, jak przenika ją jej spokój i ciepło.

      – Bardzo mi przykro – szepcze Gabriella i muska zimnymi wargami ucho Klary. Ta przyciska się do niej i prawie wciska nos między jej policzek a kołnierz płaszcza, po czym zamiera w takiej postawie, z głową na jej miękkiej, ciepłej szyi. Gabriella obejmuje delikatnie jej kark i przyciska ją do siebie.

      Klara wybucha płaczem.

      Dziadek zmarł przed dziesięcioma dniami. Dwa miesiące temu zaprosił ją na swoją łódź. Jak zwykle zabrał termos i sieć. W pewnej chwili wyjął piersiówkę i nalał sobie do kubka trochę nalewki własnej roboty, nalegając, żeby Klara zrobiła to samo.

      – Tylko ten jeden raz – przekonywał. – Wiem, że przestałaś pić, ale tym razem musimy napić się razem.

      Kiedy zimą i wiosną przyjeżdżała do dziadków z wizytą, zauważyła, że patrzą na siebie porozumiewawczo. Jej uwadze nie uszło też to, że dziadek zaczął tracić na wadze i miał zapadnięte policzki. Często wspominał, że był z babcią w Norrköping albo w Linköping, żeby załatwić ważne „sprawy”. Nigdy nie pytała jakie, bo nie chciała zauważyć coraz bardziej wyraźnych sygnałów i złożyć ich w całość. Z łatwością wtopiła się w londyński tłum i pogrążyła w nowych wyzwaniach, jakie czekały na nią na uniwersytecie. Chciała się skupić wyłącznie na pracy, wrócić do normalnego życia, przestać pić. Kiedy jednak dziadkowie poprosili ją we wrześniu, żeby do nich przyjechała, zaczęła w końcu rozumieć.

      W tamten sobotni poranek na morzu utrzymywała się bezwietrzna pogoda. Wokół nich panowała zupełna cisza. Klara sączyła kawę z wódką, krzywiła się, aż w końcu opróżniła kubek jednym haustem, parząc sobie język i podniebienie. Czuła nie tylko alkohol, który przepływał przez jej ciało jak morska fala, ale także spojrzenie dziadka na sobie.

      – Ile ci zostało? – spytała.

      Nie płakała. Nawet wtedy, gdy pojawiły się przerzuty i potwierdziło się, że to złośliwa postać raka. Lekarze zbyt późno go zdiagnozowali, ale pewnie nie miało to żadnego znaczenia, bo choroba i tak musiałaby się tak skończyć. Nie płakała także wtedy, gdy dziadek się przyznał, że nie wyraził zgody na żadne zabiegi, bo nie miałoby to sensu. Dzięki chemioterapii mógłby zyskać najwyżej kilka dodatkowych miesięcy życia wypełnionych bólem, zawrotami głowy i wymiotami. Nie rozpłakała się nawet wtedy, gdy usiadł koło niej w łódce i siedział tak blisko jak dawniej, gdy była młodsza. Robił tak przez cały okres jej młodości, którą spędziła nad morzem.

      – Przyszedł mój czas, ale nie zamierzam się na nic skarżyć – powiedział. – Całe życie spędziłem z twoją babcią. Kiedy zmarła twoja mama, zostałaś nam ty. Tak to w życiu bywa. Radości przeplatają się ze smutkami.

      Dziadek ujął ją za brodę i spojrzał na nią jasnoniebieskimi oczami.

      – Pamiętaj, że nie wolno się bać ani radości, ani smutku. Musisz się tego nauczyć, skarbie. Obiecujesz?

      Wtedy jeszcze nie wiedziała, co te słowa znaczą, bo jego głos z trudem do niej docierał. Ich sensu domyśliła się później, gdy stała w śniegu w objęciach swojej najlepszej przyjaciółki.

      – Nie wolno się ukrywać – szepnęła. – Nie wolno.

      I znowu wybuchła płaczem. Pustym, prawie bezdźwięcznym. Sama nie wiedziała, jak długo tak łkała w zupełnej ciszy i padającym śniegu.

      – Powinnam przyjechać wcześniej – szepcze Gabriella. – Wciąż nie mogę w to uwierzyć… Przecież się u nich wychowywałaś. A teraz go nie ma. To…

      – Ciii… – mówi Klara i wysuwa się z jej objęć. Kładzie palec na wargach Gabrielli i głaska ją po policzku czubkami palców drugiej dłoni, która nadal jest brudna od zimnej, stwardniałej mazi. – Przecież przyjechałaś, jesteś tutaj… Zawsze tu jesteś, nawet wtedy, gdy cię tu nie ma.

      Gabriella patrzy na nią ze współczuciem.

      – Był