Tytuł oryginalny: Vannen
Copyright © Joakim Zander 2017
Published by agreement with Ahlander Agency
Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2019 for the Polish translation by Wojciech Łygaś (under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński / Szara Sowa
Zdjęcie autora: © Sofia Runarsdotter
Redakcja: Grzegorz Krzymianowski
Korekta: Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz
ISBN: 978-83-8110-834-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2019
Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta
Do not ever be afraid to tell me who you are.
I am going to find out eventually1.
1
5 sierpnia – Bejrut
Niektóre sprawy dzieją się zbyt szybko… Kiedy Jacob Seger ląduje w Bejrucie, z początku czuje się trochę zagubiony. Spał w samolocie i chyba nadal jest na wpół zaspany, gdy wraz z tłumem pasażerów kieruje się do punktu kontroli paszportowej, gdzie czekają uzbrojeni po zęby policjanci albo żołnierze… Trudno to określić. W każdym razie pytają go, po co przyleciał do Bejrutu, jak długo planuje tu zostać i dlaczego nie ma paszportu dyplomatycznego, skoro zamierza pracować w szwedzkiej ambasadzie.
– Jestem praktykantem, nie dyplomatą – odpowiada Jacob.
Na razie, dodaje w myślach.
Najpierw musi zrobić pierwszy krok: zdać egzamin z politologii na Uniwersytecie w Uppsali. Wcześniej powinien się uporać z zaległym egzaminem ze statystyki, odbębnić praktykę w Bejrucie i potem zabrać się do pisania pracy dyplomowej. Dopiero później będzie się mógł w pełni zaangażować w pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. To jego cel. Marzył o tym przez cztery lata. W szkole średniej zaprenumerował tygodnik „The Economist”, wkuwał dane dotyczące szwedzkiego eksportu, obkuł się z laureatów Nagrody Nobla i nauczył nazwisk premierów rządów w mało znanych azjatyckich państwach. Wszystko po to, żeby zdać egzamin wstępny na uczelnię. Przez cały czas miał przed oczami niebieski paszport dyplomatyczny i teczki z cielęcej skóry. Musi się też podciągnąć z francuskiego i arabskiego.
Podchodzi do okienka i czuje, jak oblewa go dobrze mu znana fala strachu. Umundurowany urzędnik mierzy go obojętnym, zmęczonym wzrokiem. Jacob wie, że języki obce to jego pięta achillesowa, ale zdaje sobie sprawę, że ich znajomość to podstawa kariery dyplomatycznej. Na samą jednak myśl, że będzie musiał siedzieć w sali wykładowej i ćwiczyć wymowę, robiło mu się niedobrze. Nie pomogło nawet to, że jego nauczyciel języka arabskiego, Hassan Aziz, ponadsześćdziesięcioletni Irakijczyk z gęstą siwą brodą i w szydełkowym krawacie, zaoferował mu prywatne lekcje arabskiego w swoim mieszkaniu pod Sztokholmem.
– Widzę, że się starasz, ale musisz ćwiczyć także w domu – mawiał zrezygnowanym tonem po zajęciach na Uniwersytecie w Uppsali. – Jeśli chcesz, możesz do mnie wpaść raz na tydzień, poćwiczymy razem.
Ale na samą myśl o tym, że będzie musiał ćwiczyć w domu, Jacob odczuwał fizyczny ból. Nie miał też ochoty marnować czasu w pociągu albo w metrze, żeby dostać się do dzielnicy, w której mieszkał Hassan. Nie był w stanie walczyć, marzył, żeby wszystko przyszło samo, jak w Matrixie. I know Kung Fu.
W końcu otrząsa się z takich myśli. To wszystko nieważne. Weźmie się do nauki, opanuje i francuski, i arabski. Nie może się potknąć na językach, byłoby to niesprawiedliwe. Przecież jest przeznaczony do takiego życia. Do podróży samolotami i ważnych zadań.
Kiedy policjant (a może żołnierz?) zwraca mu paszport, czuje, że jego oczekiwania i nadzieje wracają. Przechodzi przez punkt kontrolny i zgodnie z kierunkiem, który pokazują zielone tabliczki, idzie do wyjścia.
Halę przylotów wypełnia typowe dla położonych nad Morzem Śródziemnym krajów wilgotne, duszące powietrze. Czuć w nim dym papierosowy i zapach spalin. W hali czekają kierowcy taksówek z tabliczkami, na których arabskimi literami wypisane są nazwiska osób albo nazwy firm. Powinien je zrozumieć, bo przecież przez pół roku uczęszczał na kursy arabskiego. Niestety, ma z tym kłopot, co tylko go dobija.
Nagle nachodzi go niepokój. Co, jeśli w ambasadzie ktoś sprawdzi jego znajomość arabskiego? Aplikując na stanowisko praktykanta, musiał wypełnić odpowiednią ankietę. W rubryce „Znajomość arabskiego” zakreślił opcję „Upper intermediate”. Skłamał? To raczej kwestia definicji.
Ludzie potrącają się i przepychają, idąc w kierunku parkingów i kolejek pasażerów czekających na taksówki. Jacob zatrzymuje się i rozgląda wokół siebie.
Ambasada poinformowała go, że z lotniska odbierze go któryś z pracowników placówki. Miał więc nadzieję, że po przylocie od razu zobaczy tabliczkę z napisem „Seger”. Kolejny raz przesuwa wzrokiem po taksówkarzach czekających w hali przylotów na klientów. Wyobrażał sobie, że przyjedzie po niego volvo albo czarny mercedes, a na tylnym siedzeniu będzie mu towarzyszył zastępca ambasadora, który przedstawi mu aktualną sytuację w kraju i opowie o zadaniach, które pan ambasador zamierza mu zlecić. Liczył na udział w ważnych negocjacjach albo w spotkaniu z rządem Libanu. Może zostanie wysłany na fact finding mission do któregoś z obozów dla uchodźców albo na koktajl do ambasady francuskiej? Wiedział jednak, że to naiwne mrzonki. Jest tu pierwszy dzień, więc będzie musiał poczekać. Liczy jednak na jakiś znak, że tak właśnie będzie, że dostanie ważne zlecenie, dzięki któremu udowodni, że się nadaje, że rokuje nadzieje na przyszłość, że warto go zapamiętać i na niego postawić.
Niestety, nikt na niego nie czeka. Nie widzi tabliczki ze swoim nazwiskiem i nie rzuca mu się w oczy nikt o europejskim wyglądzie i podenerwowanym, rozbieganym spojrzeniu.
Wyjmuje telefon. Przed wyjazdem zadbał o to, żeby po przylocie do Libanu jego karta działała. To jeden ze szczegółów, o których nie mógł zapomnieć podczas przygotowań. Wie, że rozmowy telefoniczne są tu drogie, a on nie ma zbyt dużo pieniędzy. Mimo to wyjmuje z kieszeni aparat i szuka w nim numeru do Agnety Adelheim.
Zależy