Przygody Huck'a. Марк Твен. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Марк Твен
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Приключения: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-270-1692-8
Скачать книгу
piórem 80, 000 funtów szterlingów.

      Twain jednak umiał zdobywać nietylko złoto, lecz, co więcej znaczy, miłość ludzi. "Jest on kochany — mówi historyk Wright — ("American men of Letters") i w domu i po za domem, gdyż dzięki swemu charakterowi zdobywa wszędzie przyjaciół. " "Niech nam Twain żyje jak najdłużej — tak kończy swą pracę o nim Robert Ford ("American Humourists recent and living"), gdyż swojem piórem daje współziomkom więcej zdrowia i szczęścia, niżeli cała armia doktorów ze skalpelami i apteką. " Dodajmy wreszcie, że od paru lat Mark Twain przebywa w Kaltenleutgeben, pod Wiedniem, ze swą rodziną i że tam właśnie utalentowany rodak nasz H. Rauchinger zrobił kredką wyborny portret Twaina, który właśnie, podług fotografii wiedeńskiej, czytelnikom naszym podajemy.

      J. A. Święcicki

      ROZDZIAŁ I.

      ROZDZIAŁ I.

      Cywilizowanie Huck'a. — Mojżesz w trzcinach. — Miss Watson, — Tomek Sawyer czeka na mnie.

      Muszę państwu powiedzieć, że ja i Tomek Sawyer, mój przyjaciel, znaleźliśmy pieniądze, które rabusie ukryli byli w jaskini, i to nas zbogaciło. Dostaliśmy każdy po sześć tysięcy talarów, samem złotem. Otóż sędzia Thalecher wziął je i oddał na procent, co nam przynosiło każdemu po dolarze dziennie, przez rok cały. Wdowa Douglas'owa wzięła mnie do siebie za syna i obiecała, że mnie ucywilizuje; ciężko jednak było wytrwać w tym domu, tak okropnie porządną i przyzwoitą była wdowa i wszystkie jej postępki. To też ile razy nie mogłem wytrzymać, wymykałem się, włożywszy na siebie stare łachmany i kapelusz od głowy cukru; czułem się całkiem swobodny. Tomek Sawyer zawsze mi obiecywał, że zebrawszy bandę rozbójników i stanąwszy na jej czele, przyłączy mnie do niej, bylebym tylko pozostał u wdowy i porządne wiódł życie. Wracałem też do niej.

      Wdowa płakała nademną, nazywając mnie biedną owieczką zbłąkaną i różne inne dając mi przezwiska, któremi zresztą nie chciała mnie krzywdzić. Sprawiła mi też nowe ubranie, w którem się strasznie pociłem, bo było ciasne. Gdy wdowa zadzwoniła na wieczerzę, trzeba było zaraz przychodzić i czekać, aż ona, spuściwszy głowę, pomruczy trochę nad jedzeniem, które, prawdę rzekłszy, było niczego.

      Po wieczerzy wdowa wydobywała księgę i uczyła mnie o Mojżeszu i o trzcinach. Aż poty na mnie bity, tak pragnąłem dowiedzieć się wszystkiego o Mojżeszu, ale gdy się pokazało, że on już oddawna nie żyje, przestałem dbać o niego, bo co mnie tam obchodzą umarli.

      Dość wcześnie uczuwszy pociąg do tytoniu, prosiłem wdowy, żeby mi palić pozwoliła; otrzymałem jednak odpowiedź, że to brzydki nałóg, że z tego w domu nieporządek, że więc palić nie powinienem. Są widać osoby przyzwyczajone do powstawania na to, o czem nie mają pojęcia. Wdowa zawracała mi głowę Mojżeszem, który jej ani brat, ani swat, i nikogo nie obchodzi skoro już umarł i broniła mi palić, a sama zażywała tabakę, uważając to, ma się rozumieć, za dobre — ponieważ to ona robiła.

      Siostra jej, miss Watson, przychuda nieco stara panna, z puklami w obwarzanek zwiniętemi na skroni, zamieszkawszy z nią, gnębiła mnie elementarzem, znęcając się nademną codzień przez pół godziny. Nie mógłbym wytrzymać dlużej! Potem z dobrą godzinę bywało śmiertelnie nudno, więc też zaczynałem się kręcić. Wtedy miss Watson mawiała:

      — Huckleberry, po co kładziesz tu nogi?" — albo: Nie garb się tak, siedź prosto.

      W parę minut znów zrzędziła:

      — Nie otwieraj ust, nie przeciągaj się tak; dlaczego nie siedzisz przyzwoicie — i opowiadała mi o tem miejscu, gdzie duszę idą za karę. Gdy rzekłem, że chciałbym się tam dostać, aż oniemiała ze zgrozy, choć nie miałem zamiaru powiedzieć nic złego. Poprostu pilno mi było pójść sobie gdzieindziej, pragnąłem zmiany, nie będąc wcale wybredny w wyborze miejsca. Miss Watson twierdziła, że to grzech tak mówić i że ona za nic w świecie nie powiedziałaby tego, albowiem pragnie się dostać do miejsca wiecznej szczęśliwości. Nie widząc żadnej dla siebie korzyści w przebywaniu gdziekolwiek z nią razem, postanowiłem nie starać się o to. Tego jednak nie powiedziałem, bo byłaby nowa historya, a pożytku żadnego, Górę tedy wziąwszy nademną, poczęła opowiadać wszystko, co tylko jej było wiadomo o miejscu onej szczęśliwości. Mówiła, że człowiek, nic tam nie robiąc, będzie tylko siedział z harfą i śpiewał. Jakoś mi się to nie zdawało, alem nie pisnął ani słówka. Spytałem tylko, czy Tomek Sawyer tam pójdzie? A ona: Nie! daleko mu do tego! Bardzom się tedy ucieszył, chciałem bowiem, żebyśmy zawsze byli razem.

      Ale miss Watson ciągle cierpiała coś do mnie, aż mi się to w końcu uprzykrzyło. Niezadługo potem zaczęła sprowadzać wszystkich murzynów na pacierz, a po pacierzu iść musiał każdy do łóżka. Ja więc poszedłem do swego pokoju z kawałkiem świecy, a postawiwszy ją na stole, sam siadłem na krześle przy oknie i próbowałem myśleć o czemś wesołem, ale napróżno. Czułem się taki sam i taki smutny, żem prawie śmierci już pragnął. Gwiazdy świeciły na niebie, w poblizkim lesie posępnie jakoś szumiały liście; w oddali odzywała się sowa, zawodząc po kimś, kto już umarł; przy domu pies i puszczyk, wzajemnie sobie wtórując, zapowiadały śmierć komuś; wiatr usiłował coś mi powiedzieć, coś do ucha szepnąć, a ja nie mogłem zrozumieć, o co idzie i aż mnie dreszcze przejęły. Zapragnąłem jakiegoś towarzystwa. Aż oto pająk zaczął mi leźć po ramieniu. Strąciłem go tak silnie, że wpadł w płomień; zanim zdążyłem dobiedz do stołu, już był nieżywy. Nie wątpiłem, że to zły znak i że śmierć pająka pewno mi smutek przyniesie, to też przestraszony, zacząłem z siebie zrywać ubranie. Po trzech obrotach w kółko, przy żegnaniu się za każdym razem, wziąłem promień swych włosów i szczelnie obwiązałem go nitką, aby oddalić od siebie czarownice, które urzec mnie mogły. Lecz to mi spokoju nie przywróciło. Drżąc ze strachu, wydobyłem fajeczkę, aby się trochę zaciągnąć, pewny, że mnie teraz wdowa nie złapie. Siedząc tak, słyszę, że w poblizkiem mieście zaczyna bić zegar. Bum! bum! bum! dwanaście razy uderzył — potem znów cisza. Wtem, na dole, pośród drzew, gałązka trzeszczy złamana... coś się tam rusza Prawie tłumiąc oddech, słuchałem. Po chwili zaledwiem dosłyszał na dole: "Mia-u! Mi-a-u-u!" Doskonale! Więc ja też: "Mia-u! Mi-a-u-u!" jak najciszej... Zdmuchnąwszy świecę, wyszedłem przez okno na gzems, biegnący wokoło domu. Ztamtąd zsunąłem się na ziemię i podpełzłem pomiędzy drzewami w głąb ogrodu, gdzie, ma się rozumieć, czekał na mnie... Któżby inny, jak nie Tomek Sawyer!

      ROZDZIAŁ II.

      ROZDZIAŁ II.

      CHŁOPCY WYMYKAJĄ SIĘ JIM'OWI. — BANDA ROZBÓJNICZA. PLANY GŁĘBOKO OBMYŚLANE.

      Szliśmy na palcach ścieżyną, która, wijąc się wśród drzew, wiodła na skraj ogrodu. Idąc, musieliśmy pochylać się, żeby gałęzie nie podrapały nam twarzy. Nagle w ciemności potknąłem się o korzeń tuż przy kuchni. Narobiwszy hałasu, musieliśmy przycupnąć do ziemi i leżeć cicho. Jim, ogromny murzyn, należący do miss Watson, siedział w otwartych drzwiach kuchni, widzieliśmy go jak najwyraźniej, przed światłem. Usłyszawszy hałas, wstał, wyciągnął szyję i nasłuchiwał przez parę minut.

      — Kto tam? — zapytał.

      Znów nasłuchuje, a wreszcie wszedłszy do ogrodu, tak stanął między nami dwoma, że każdy z nas mógł był dotknąć go ręką. Jak na złość zaczęto mnie swędzić kolano, potem ucho, następnie plecy, pomiędzy samemi łopatkami. Zdawało mi się, że umrę, jeżeli się nie podrapię. Już ja to nieraz zauważyłem, że gdy jesteś w przyzwoitem towarzystwie, albo na pogrzebie, albo leżeć musisz, nie mogąc spać wogóle, wówczas, gdy ci się drapać nie wypada, to odrazu w kilkunastu miejscach poczujesz swędzenie. Po chwili Jim się odzywa:

      —