– Miło mi, nazywam się Devi – powiedziała uprzejmie nienaganną angielszczyzną młoda kobieta o pełnych kształtach, sądząc po rysach twarzy hinduskiego pochodzenia i lekko się ukłoniła. – Ostatnie, co zapamiętałam z poprzedniego życia. Bo teraz to już jest nowe życie, podarowane nam przez pana Krisznę, to… – zawiesiła głos i jękliwie dokończyła: – poderżnięcie mi gardła w piramidalnym namiocie… – Przeniosła wzrok na górującą w pobliżu monstrualną piramidę, a potem oglądała z zaciekawieniem swoje kompletne palce u dłoni. W odpowiedzi Zahira wywróciła oczy do góry i syknęła:
– Czy mamy w naszym zacnym gronie więcej fanatyków religijnych, którzy łaskawie będą nam tłumaczyć, do jakiego nieba akurat trafiliśmy rzekomo po naszej śmierci? Te, Arab, może ty? – Kobieta wbiła spojrzenie w śniadego mężczyznę z bujną, czarną brodą. Ten stał dłuższy czas bez żadnej reakcji, aż zgrzytliwie oświadczył:
– Byłem w okolicy piramidy w Luwrze i… – Spojrzał na swoje ciało, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową.
– I co?! – krzyknęła do niego pani archeolog. – No przyznaj się, ktoś ty taki. Mianowicie turysta, czy też raczej terrorysta, w tym Luwrze, hę?
– Zachowuj się, kobieto – warknął wyniośle Arab i rozejrzał się po pozostałych, jakby oczekując wsparcia. A wobec napotkanej obojętności, jedynie niepewnie dodał: – Nazywam się Abdul i…
– I…? – naciskała Zahira.
– I chyba zginąłem… – powiedział ciągle z niedowierzaniem w głosie mężczyzna arabskiego pochodzenia. Na co pani archeolog uśmiechnęła się drwiąco.
– Czyli stawiam wszystkie wody Nilu, że nasz brodaty bohater wysadził się przy piramidzie w Luwrze, jako sam pomazaniec boży, wojownik świętego proroka. Gratulujemy debilizmu, abstrahując czy był nabyty, czy wrodzony. W tej chwili to nieistotne dla sprawy szczegóły, ale być może do tego wrócimy. Tak więc podsumujmy: przypominam, iż osobiście zaliczyłam prawdopodobny zgon w piramidzie Cheopsa. Nasza hinduska bogini, Devi, tak?
– Tak… – przytaknęła wywołana z imienia osoba.
– Otóż Devi doczekała się zaszczytu w postaci sztyletu w swym boskim gardziołku. Co miało miejsce również w swoistej piramidzie! Choć jedynie będącej namiotem. Zatem zapytuję, czy ktoś jeszcze z tu obecnych zrobił sobie jakieś kuku w bliskim kontakcie z ostrosłupem foremnym, hę? – Ponownie zapadła cisza, co znowu rozsierdziło krewką panią archeolog: – Noż, wszyscy pozostali tacy wstydliwi? Czyżbyście gzili się ze sobą w trójkącie bermudzkim do tego w trójkątach miłosnych? W mordę, ja za was nie przemówię!
– Nazywam się pan Takashi, a to pani Sakura – oznajmił w nad wyraz opanowany sposób stojący tu Japończyk, wskazując na kobietę tego samego pochodzenia, co on. – Byliśmy obiektami nietypowych zabiegów klinicznych w pomieszczeniu o kształcie piramidy i… chyba zdarzył się wypadek – dodał bezemocjonalnym tonem.
– Króliki doświadczalne? – zainteresowała się Zahira, po czym machnęła niedbale ręką i dopytała: – Ostatnie przebłyski świadomości macie z piramidy, tak?
Japońska para popatrzyła po sobie i jak jedna osoba równocześnie lekko skinęli głowami na potwierdzenie.
– Umarłem. Ja także umarłem w namiocie w kształcie piramidy. – Wyrwał się naraz drobny mężczyzna z wyglądu przypominający Hindusa. Spojrzał kątem oka na zaciekawioną Devi i zawstydzony błyskawicznie wbił wzrok w złocisty piasek. Następnie smętnie i dość chaotycznie kontynuował: – Zobaczyłem w jednym z namiotów walczącą ze sobą parę, kobietę oraz mężczyznę… Miałem akurat broń, nóż, to jest pistolet, strzelałem, a potem zostałem zastrzelony… to jest ugodzony nożem…
– Ja zaraz klęknę… Kłamiesz tak, jakbyś się bał, że słowa prawdy staną ci ością w gardle i zadławią na śmierć. – Pani archeolog pokiwała z niesmakiem głową i gniewnie ryknęła: – Ale niech ci tam będzie! Zatem do kompletu mamy kolejny zgon, jeszcze jedną piramidę, barwo, kto następny?!
– Potwierdzam, ostatni przebłysk świadomości zawitał do mnie na piramidalnej asteroidzie. I temu przebłyskowi towarzyszyła śmierć zaglądająca mi w oczy – rzucił obojętnie Henen.
– Aha… no i świetnie… – mruknęła Zahira i zogniskowała wzrok na przedostatniej osobie z obecnej tu dziewiątki, jaką była Nadia. Ona wobec padających tu dziwacznych deklaracji o potencjalnej śmierci naraz zupełnie straciła i tak nikłą do tej pory pewność siebie, przez co całkiem zamilkła. Jednak pod nienawistnym wzrokiem pani archeolog, spalającym ją niczym żar egipskiego słońca, w końcu niepewnie wydukała:
– Hajsam… Doktor Hajsam… – Dziewczyna załamała ręce. – Wykopaliska pod Sfinksem…
– Wystarczy, nie męcz się dłużej moje ty dziecko pustyni i popracuj nad dykcją – ucięła cierpko Zahira. – Z tego, co mi wiadomo, wszyscy desperaci wyprawiający się pod Sfinksa zginęli, więc ty także. Gratuluję zgonu w arcyciekawych okolicznościach – wyjaśniła z obojętnością w głosie kobieta i przeniosła pytające spojrzenie na łysego mężczyznę, jedynego, który dotąd nie zabrał głosu. – Halo, tu Ziemia do łysego, odbiór! – rzuciła ponaglająco do osoby pozbawionej włosów na głowie i dumna ze swego kosmicznego żargonu puściła oko do Henena.
Ten chciał już coś odpowiedzieć, kiedy to łysy mężczyzna ruszył do przodu i zatrzymał się przed prostokątną skrzynią w centrum kręgu zebranych na pustyni osób. Rozejrzał się po nich z powagą i z pewnym mozołem odsunął wieko pojemnika, które opadło głucho na piasek.
Wszyscy poza Nadią i Kavim poszli zajrzeć do wnętrza, po czym z podziwem przemówiła Zahira:
– W sarkofagu, zamiast gnijącej mumii, co za rozczarowanie, jest tylko anchacha, nemes, oraz heka. Czyli mówiąc po ludzku, insygnia władzy faraona, jak berło, bicz i chusta w pasy będąca nakryciem głowy. Zaś na chuście jest napis… – Pani archeolog mrużyła dłuższy czas oczy, zupełnie jakby patrzyła przez okulary, zmieniając dodatkowo odległość skupienia soczewek, aż przeczytała: – „Oko Horusa wskaże ci drogę”… – Bardzo oryginalna sentencja, nie powiem – skwitowała z dezaprobatą w głosie kobieta, wyprostowała się i rozejrzała wokół. A zaraz syknęła: – Gdzie łysy? – Jego jednak nigdzie już nie było, zupełnie jakby rozpłynął się w gorącym, pustynnym powietrzu. Za to w miejscu, gdzie uprzednio przebywał, pojawiło się coś innego.
– To czarne skorpiony – rzucił odkrywczo Henen i zaczął dźgać piętą otaczającą jego oraz innych chmarę jadowitych insektów.
VI. BOGOWIE CZY GRACZE
Patrzcie dzieci i podziwiajcie oto kapitan Henen jest znowu w centrum akcji! Zatem jedźcie więcej lukrowanych płatków, siedźcie przed swymi konsolami i wpieprzajcie jeszcze więcej sojowej śruty – błądził tak myślami kapitan, atakując zawzięcie powierzchnię ziemi aż poczerniałą od skorpionów. Plan był prosty – zdobyć kawałek wolnego pola, rozgniatając na nim pajęczaki i ze zdobytego przyczółku wystrzeliwać wroga kopniakami byle dalej od siebie i innych, rzecz jasna.
Oczywiście naprędce stworzony plan nie zakładał pokąsania nóg kolcami jadowymi, co było więcej niż prawdopodobne i w prostej linii mogło się przyczynić do szybkiego zgonu w nowym ciele. Co