Szczególnie zważywszy na to, że Sh’daar, podróżujący w czasie kosmici z dalekiej przeszłości, chcąc powstrzymać ludzi przed osiągnięciem osobliwości technologicznej, zawsze czyhali gdzieś w tle. Zgodzili się na zawieszenie broni, ale jak długo to potrwa? Ich dalekosiężne motywy wciąż nie były jasne.
W cieniu czterech ochroniarzy Koenigowi udało się dotrzeć do jednego z kilku barów w powoli obracającym się pomieszczeniu. Jego obstawa poruszała się z płynnością zdradzającą istotny fakt: obecnie ochranianiem prezydenta zajmowały się roboty, szybsze i silniejsze niż cokolwiek z krwi i kości. Mogły ledwie uchodzić za ludzi, choć ich celowo androginiczne cechy sprawiały, że wyglądały nieco niesamowicie. Widać było, że nieustannie obserwują wszystkich w pomieszczeniu, poza osobą, którą chronią.
Koenig zamówił jovian sunspot u robota obsługującego bar. Spojrzał na jednego ze swoich elektronicznych ochroniarzy i uniósł brew.
– Spokojnie, to jeden z waszych.
– Oczywiście, panie prezydencie – odparł android, ale i tak dokończył skan. Procedury bezpieczeństwa były dużo dokładniejsze i bardziej zautomatyzowane od czasu konfederacyjnego ataku na Columbus.
Nie żeby na to narzekał.
– Panie prezydencie – usłyszał za plecami kobiecy głos. – Nie miałam okazji powitać pana w Waszyngtonie.
Koenig obrócił się i stanął twarzą w twarz z Shay Ashton – teraz gubernator Shay Ashton. Dawniej była świetną pilotką myśliwców USNA, zaś na wojskowej emeryturze wróciła w swoje rodzinne okolice i dowodziła obroną ruin, gdy Konfederacja próbowała zagarnąć część rzekomo porzuconych amerykańskich Peryferii. W czasie reintegracji Waszyngtonu z resztą kraju pełniła obowiązki gubernatora, a obecnie została formalnie wybrana na to stanowisko. Chodziły plotki, że planuje zostać reprezentantką dawnego Dystryktu Columbia w Kongresie w przyszłorocznych wyborach, chociaż nie ogłosiła jeszcze formalnie kandydatury.
Koenig uśmiechnął się.
– Pani gubernator! Miło panią znów widzieć.
Dwa z chroniących go androidów przeskanowały ją bardzo dokładnie, sprawdzając, czy nie ma przy sobie broni, ładunków wybuchowych lub czegokolwiek, co mogłoby zagrażać głowie państwa. Trudno by jednak było jej cokolwiek schować, zważywszy, że miała na sobie jedynie otoczkę z falującego, zielononiebieskiego światła i lśniący na piersi obraz wstęgi Gwiazdy Wolności. Na prawym policzku Ashton łopotał skrzydłami animowany tatuaż jaskrawozielonego motyla.
Uśmiechnęła się słodko do jednego z robotów.
– Czyżby coś ci się podobało?
– Starczy tego – Koenig odezwał się do ochroniarzy. – Znam panią Ashton od dawna i jeśli jest zagrożeniem, to raczej dla naszych wrogów.
– Oczywiście, panie prezydencie – odparł jeden ze strażników, ale i tak dokończył skan, podobnie jak w przypadku robota barowego.
– Maszyny – westchnęła Shay. – Wciąż nie mogę się do nich przyzwyczaić.
– W pełni panią rozumiem – odparł Koenig, choć pomyślał, że w zasadzie to nie rozumie. Nie mógłby zrozumieć. Shay dorastała poza zaawansowanym technologicznie bąbelkiem USNA, w miejscu, gdzie ludzie musieli uprawiać rolę i łowić ryby, żeby przeżyć. Oczywiście zdobyła doświadczenie z nowoczesnym sprzętem – z robotami, protezami genetycznymi, sztucznymi inteligencjami i nanotechnologicznymi implantami mózgowymi – podczas służby w Marynarce, ale żeby się do tego naprawdę przyzwyczaić, trzeba było dorastać z tą technologią. Nawet teraz miliony ludzi w całym kraju były prymami – wychowanymi na Peryferiach prymitywami, którzy nie mieli dostępu do nowoczesnej technologii albo uzyskali go dopiero w dorosłym życiu.
Jej wyraz twarzy zdradzał, że go przejrzała.
– Przepraszam. – Wzruszył ramionami.
– W porządku, panie prezydencie. – Prawym palcem wskazującym dotknęła czoła, a lewym klatki piersiowej. – Niewiele panu brakuje. Trzydziestu centymetrów.
Uśmiechnął się i skinął głową. Trzydzieści centymetrów – odległość między mózgiem a sercem. Wiedzieć a czuć to dwie różne rzeczy.
Koenig lekko ścisnął swój jovian sunspot, tak że wieczko rozsunęło się, wypuszczając małą, gęstą chmurę zielonkawego gazu. Wciągnął ją nosem, delektując się mrowieniem idącym aż do mózgu. Uśmiechnął się do Ashton.
– Może też chce pani jednego? Są niezłe…
– Nie, dziękuję. Prymowie miewają problemy ze stymulantami mózgowymi. Źle na mnie działają.
Zielona chmura składała się z mikroskopijnych nanobotów, zaprogramowanych do wysyłania przyjemnych doznań bezpośrednio do mózgu za pośrednictwem opuszki węchowej. Zmysł węchu był jedynym połączonym bezpośrednio z mózgiem. Zamiast iść przez długi łańcuch nerwów, stymulanty mózgowe dawały przyjemne uczucie euforycznego rauszu bez przytępienia czy kaca. Ludzie, którym wszczepiono implanty mózgowe jako dorosłym, a nie dzieciom, mieli jednak problem z tą burzą doznań. Mogli stracić równowagę, a nawet przytomność.
– Oczywiście.
– Czyli to się dzieje, panie prezydencie? Ten nowy sojusz?
– Wygląda na to, że to najlepsze, co możemy zrobić dla Ziemi.
– O ile będziemy mogli im zaufać. – Skinęła głową w stronę generała Kurza, dyskutującego z Armitage’em.
– Cóż… tak.
– Niektórzy z nich chcieli sprzedać nas Sh’daarom.
– Zdaję sobie z tego sprawę, pani Ashton. I w pewnym stopniu się z panią zgadzam. Ale Konstantin twierdzi, że nie przetrwamy kolejnego spotkania ze Sh’daar bez współpracy z Konfederacją… Nie mówiąc już o Obcych z Rozety. Zjednoczymy się lub zginiemy. Nie ma innego wyjścia.
– Konstantin – skrzywiła się. – Kolejna maszyna.
– Maszyna tysiące razy inteligentniejsza i miliony razy szybsza niż jakikolwiek organiczny mózg, jaki znamy.
– No tak. Inteligentniejsza… Na tyle, że nie mamy pojęcia, co tak naprawdę myśli. Ani co planuje.
Uśmiechnął się.
– Może chciałaby pani wziąć udział w najbliższym zebraniu mojego gabinetu.
Wyraźnie była w szoku.
– Och, przepraszam! Nie chciałam sugerować…
Machnął ręką.
– Nie, nie. W porządku. Po prostu wyobrażam sobie, jak kłóci się pani z Sarą Taylor, sekretarzem spraw obcych. Albo z Philem Caldwellem. To byłoby ciekawe doświadczenie.
Podszedł do nich admirał USNA w mundurze galowym.
– Czy potrzebuje pan ratunku, panie prezydencie?
– Skądże, Vince. Pani gubernator jedynie kwestionowała pewne państwowe decyzje.
Admirał Vincent Lodge uśmiechnął się do Ashton.
– Może to panią trzeba ratować?
– Daję sobie radę, panie admirale.
– To dobrze. – Lodge spojrzał na Koeniga już bez uśmiechu. – Panie prezydencie, czy mogę na słówko?
– Muszę