Magia ukryta w kamieniu. Katarzyna Grabowska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Grabowska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-7835-661-5
Скачать книгу
Stróża?

      ‒ Stróżowie to najstarsza rodzina w naszej wsi. Od niepamiętnych czasów las należał właśnie do nich. Dobre byli ludziska, spokojne, życzliwe, jeno zawsze trochę na uboczu się trzymali. Jak pójdziesz na spacer tą drogą, to przed samym lasem, na zupełnym pustkowiu, stoi ich zagroda. Teraz to już właściwie dom Mateusza, bo tylko on jeden się ostał. We wojnę prawie całą rodzinę Niemce rozstrzelali. Niby za to, że pomagali partyzantom. Ale czy to wina Stróżów, że Niemce do lasu łazili, chociaż im ludziska mówili, coby nie leźli? Mogli słuchać. Ale oni takie już niedowiarki. Weszli i nie wyszli. No to uznano, że to robota partyzantów. A później winnych szukali, by ich przykładnie ukarać i na Stróżów padło. Wyciągnęli ich z domu, zawlekli pod las… Nawet małych dzieciątek nie oszczędzili. – Wzdrygnęła się, tak jakby była naocznym świadkiem tamtych okropieństw. – Jeno Mateusz ostał. Moja mama opowiadała, że szczęście miał w nieszczęściu, bo tego dnia akurat w domu go nie było. Gdzie łaził, licho go tam wie. W każdym razie, gdy wrócił, to już sierotą był. Ludziska chcieli go przygarnąć, bo lat miał wtedy niewiele, chyba z jedenaście, ale się nie dał. Sam w domu pod lasem zamieszkał. Tu wszyscy życzliwi i pomocni, więc mu jedzenie zanosili, wspierać chcieli, ale on ich pomoc odrzucał. Stronił od innych. Pewnie ciągle miał wyrzuty sumienia, że jako jedyny ocalał, że tamtego dnia go tu nie było. Zresztą ludzie, jak to ludzie, widząc jego opór przed jakąkolwiek pomocą, gadać zaczęli, jakoby to on rodzinę Niemcom wydał, że niby tyle złości w nim siedziało. Niesprawiedliwe to było, ale na ludzkie gadanie nic się nie poradzi. W końcu Mateusz stał się najbardziej znienawidzoną osobą w okolicy, wszyscy omijali go z daleka.

      Babcia umilkła i sięgnęła po kubeczek z herbatą. Upiła łyk, po czym, zanim odstawiła naczynko, przez dłuższą chwilę obracała je w dłoniach. Zrozumiałam, że zbiera myśli, aby opowiedzieć mi ciąg dalszy historii Mateusza.

      ‒ Kiedy ja go poznałam, to on już dorosłym mężczyzną był. Przystojny jak mało kto, tylko z taką zawziętością w oczach… Ale co mu się dziwić, jak go ludzie obgadywali, a dzieciaki i kamieniem potrafiły rzucić, kiedy szedł przez wieś. Nie reagował nigdy. Usta tylko zaciskał i kroku nie zwalniał. Tak jakby to nie do niego było. Żył cicho i spokojnie. Nie wadził nikomu, zawsze usuwał się w bok, gdy ludzi przypadkowo na drodze spotykał. Całe dnie w lesie spędzał, rodzinie w miejscu kaźni kapliczkę własnoręcznie postawił. Ja dzieckiem wtedy byłam, a dzieciaki – wiadomo – jak co zakazane, to je do tego bardziej ciągnie. Matula mówiła, cobym omijała Mateusza z daleka, ale gdzieżbym tam jej słuchała. Wymykałam się z domu i biegłam na przełaj przez pola, pod las. Skradałam się w krzakach i podglądałam, jak Mateusz buduje kapliczkę. Jak krzyż stawia. Patrzyłam na niego i widziałam innego człowieka. Już nie był taki zawzięty, obcy. Uśmiechał się podczas tej pracy, przemawiał do kamienia, do drzew. Lubiłam tam chodzić i obserwować. Myślałam, że Mateusz mnie nie widzi, ale on chyba od samego początku był świadomy, że ma towarzystwo, chociaż się z tym nie zdradzał. Kiedyś jednak, gdy dzień był wyjątkowo gorący, a ja siedziałam w tych krzakach dobre dwie godziny bez picia, wstał i wziąwszy do ręki dzban, podszedł w pobliże kępy, za którą się ukrywałam. „Zimna woda” – powiedział, stawiając naczynie na ziemi i wracając na swoje miejsce. Nie chciałam się ujawniać, ale pragnienie było tak silne… Wygramoliłam się z krzaków i wzięłam dzban. Nie patrzył w moją stronę. „Dziękuję” – powiedziałam, gdy wreszcie ugasiłam pragnienie. Niepewnie, krok za krokiem, podeszłam do niego bliżej. „Gdzie postawić dzbanek?”. „Gdziekolwiek – odpowiedział, wreszcie odwracając się w moim kierunku. – Byle nie na słońcu, bo się za szybko nagrzeje. No, chyba że wypiłaś wszystko”. „Nie” – zaprzeczyłam, stawiając dzbanek pod drzewem. „Ty jesteś córką Rocha? – zapytał, a gdy przytaknęłam, ciągnął dalej: – Od dawna tu przychodzisz, widziałem cię. Nie masz innych, ciekawszych zajęć?”. W milczeniu pokręciłam głową. „Cicha z ciebie dziewczynka, nie znałem żadnej takiej. Zazwyczaj dziewczyny są głośne. – Roześmiał się. – To jak masz na imię, milcząca panienko? Bo mnie zwą Mateusz”. „Tosia” – wydukałam z trudem. „Tosia, czyli Antonina. Ładnie. A ile masz lat? Ja mam dziewiętnaście”. Stał na wprost mnie, taki wysoki, przystojny. Jego czarne włosy miękko opadały na ramiona, lekko skręcając się na końcach. „Dziewięć”. Przykucnął przy mnie i teraz nasze oczy znalazły się na tej samej wysokości. Miał bardzo ładne brązowe tęczówki. „Miło cię poznać, Tosiu”. Podał mi rękę, a ja z ociąganiem ją uścisnęłam. Jego dłoń była duża, silna i naznaczona ciężką pracą. Od tego dnia nawiązała się między nami szczególna przyjaźń. Już nie musiałam się ukrywać. Moi rodzice nie wiedzieli, gdzie spędzam całe dnie, a ja stałam się jedyną towarzyszką Mateusza.

      ‒ Nie bałaś się, babciu? – Ta opowieść zaintrygowała mnie na dobre. Nigdy nie słyszałam o tym etapie jej życia. – On był od ciebie starszy i w ogóle…

      ‒ A czego miałam się bać? Mateusz okazał się bardzo miłym człowiekiem. Pokazał mi najlepsze polanki, gdzie rosły maliny, wskazał sekretne miejsca pełne grzybów. A ja w zamian uczyłam go pisać i czytać, bo nigdy nie skończył żadnej szkoły. To, co ludzie gadali, nie było prawdą. Lata mijały, a my nadal się przyjaźniliśmy. To była szczególna więź. Myślę nawet, że to mogło być coś więcej…

      ‒ Zakochałaś się w nim? – Aż mi dech zaparło z wrażenia. Ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla dziadka Henia?

      ‒ Pewnie się zakochałam. – Babcia przymknęła oczy. – A może kochałam go przez cały czas. Dziś już trudno mi to sobie przypomnieć.

      ‒ To dlaczego nie wyszłaś za niego, tylko za dziadka Henia?

      ‒ Dobre pytanie. – Zadumała się na moment i wreszcie oderwała wzrok od lasu, za którym słońce zdążyło się już skryć.

      Ponownie przytknęła kubek do warg. Piła małymi łykami, rozkoszując się aromatem i smakiem napoju.

      ‒ Bo ja kochałam go tak bardziej duszą – mówiła, nadal wolno obracając naczynie w pomarszczonych dłoniach. – Ale on pewnie myślał inaczej… Miałam wtedy siedemnaście lat i od roku spotykałam się z Heńkiem, przy aprobacie rodziców. Mateusz wiedział o tym i coraz rzadziej się uśmiechał. W jego oczach widoczny był smutek, ale ja, głupia, zupełnie tego nie rozumiałam. Teraz, na starość, wszystko widzę wyraźniej. Tamtego dnia czekał na mnie, gdy wracałam od koleżanki. Zapytał, czy może mnie odprowadzić kawałek. Zgodziłam się, więc szliśmy obok siebie w milczeniu. I wtedy przystanął. „Tosiu, nie jesteś już tą małą dziewczynką, która zakradała się pod las, aby popatrzeć, jak buduję kapliczkę”. „Każdy dorasta…” – jakaż ja byłam wtedy niefrasobliwa! „Jesteś śliczną dziewczyną. – Ujął moją dłoń, a ja poczułam, że serce zaczyna mi szybciej bić. – Czy myślałaś kiedyś, że mógłbym stać się dla ciebie kimś więcej niż tylko przyjacielem?”. „Ja…” – pragnęłam zapaść się pod ziemię. Patrzył mi prosto w oczy, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. „Co byś powiedziała, gdybym poprosił cię o rękę? Nie jestem bogaty, ale mam las. Potrafię pracować i nigdy nie bałem się roboty. Wiem, że ludziska we wsi różnie o mnie gadają, ale przecież ty znasz prawdę, wiesz jaki jestem. Nie wierzysz w te kłamstwa. Jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie i…”. „Spotykam się z Heńkiem”. Opuściłam głowę, nie miałam siły znieść jego spojrzenia. „Czy to znaczy, że…”. „Ja naprawdę cię lubię. Ja…”. „Tak, wiem, Tosiu. – Puścił moją dłoń. – Życzę ci dużo szczęścia. Henio to dobry człowiek, wykształcony. W mieście do szkoły chodzi. Nie to co ja”. „Mateuszu, to nie tak…”. „Bądź szczęśliwa” –