Magia ukryta w kamieniu. Katarzyna Grabowska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Grabowska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-7835-661-5
Скачать книгу
aby ktokolwiek odkrył, iż podsłuchiwałam.

      ‒ Wybacz, ale nie będę mogła towarzystwa ci dotrzymać. Dwórki się tobą zajmą. – Lavena zajrzała tylko do sypialni. – Balduria mnie wzywa, a że ona dla mnie prawie jak siostra, nie mogę jej w potrzebie zostawić.

      ‒ Oczywiście, nie ma sprawy. – Uśmiechnęłam się do niej. – Mną się nie przejmuj. To całkiem zrozumiałe, że chcesz być przy… – Zająknęłam się, gdyż o mały włos nie zdradziłam tego, iż podsłuchałam rozmowę Laveny z Weylinem. Nie miałam przecież prawa wiedzieć, że Balduria rodzi i pojawiły się komplikacje. – Przy swojej przyjaciółce, gdy ta cię potrzebuje – dokończyłam.

      ‒ A ty potrzebujesz czegoś jeszcze ode mnie? – spytała nerwowo, pragnąc pewnie jak najszybciej podążyć do komnat Baldurii.

      ‒ Nie, nic, tylko… – Zawahałam się, zastanawiając, czy jeszcze zawracać jej głowę, czy przełożyć tę rozmowę na później, jednak moja głupia ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. – Książę często urządza uczty?

      To niby proste pytanie chyba ją zaskoczyło, bo otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

      ‒ Skąd takie przypuszczenie?

      ‒ Wczoraj uczta, dziś uczta… pewnie jutro także. Mocną głowę muszą mieć wasi rycerze. Ja po jednej ledwo żyję.

      ‒ Dzisiejsza uczta jest ostatnią – powiedziała dobitnie, akcentując słowo „ostatnią”. – Akurat teraz jest czas łowów.

      ‒ Łowów?

      ‒ Raz na trzy lata organizowane są łowy. Najznamienitsi rycerze biorą w nich udział. Z całego księstwa się zjeżdżają. To ważny moment. Przed łowami wszyscy panowie przez sześć wieczorów ucztują, a siódmego dnia rankiem jadą na polowanie. Dziś właśnie pora na tę ostatnią, szóstą biesiadę.

      ‒ Każda okazja jest dobra do świętowania. Tydzień balangi, a później dzikie łowy niewinnych zwierzątek. To się nazywa rzeź! – wykrzyknęłam oburzona.

      W głowie nie mieściło mi się coś równie okropnego. W tej epoce, w której się znalazłam i którą uważałam za średniowiecze, niezłe życie mieli rycerze. Albo ucztowali, albo polowali. No pewnie były jeszcze jakieś wojny czy coś takiego, ale na razie jeszcze nikt nic o nich nie wspomniał, wnioskowałam więc, że trafiłam na okres pokoju.

      ‒ Nie mów tak! – Szybko pokonała dzielącą nas odległość. Najwyraźniej moje wystąpienie wyprowadziło ją z równowagi, gdyż dłonie jej drżały, a w oczach pojawiły się łzy. – Nie każdy z nich wróci do domu… Niektórzy ucztują ostatni raz w życiu.

      ‒ Co? – Z wrażenia mnie zatkało. – Dlaczego?

      ‒ Przecież to łowy. – Dla niej było to zupełnie oczywiste, dla mnie stanowiło niezrozumiałą, całkiem abstrakcyjną sytuację.

      ‒ Nie rozumiem… Faceci piją, bawią się w najlepsze, a później, aby podbudować swoje męskie ego, jadą na polowanie, zabijając przy tym niewinne stworzenia. Dla mnie to obrzydliwość. I dlaczego mówisz, że część tych dzielnych wojaków nie wraca już do domów? Czyżby po takiej imprezie nie potrafili utrzymać się w siodle i spadając, skręcali sobie karki? – Roześmiałam się, ubawiona własnym dowcipem, jednak Lavena nie wyglądała na rozweseloną.

      ‒ Jak możesz tak mówić? – Dumnie uniosła głowę, zadzierając odrobinę brodę.

      Miała ładny profil z regularnymi rysami. Jej jasne włosy, teraz nieskrępowane siateczką, luźno opadały na plecy, układając się w lekko skręcone loki.

      ‒ No a po co są takie polowania? Aby faceci mogli zaspokoić swoją żądzę mordu! Wcześniej ucztują, piją i napychają sobie brzuchy, a później…

      Na wspomnienie jedzenia mój żołądek mocno skręcił się z głodu, domagając się strawy. Jedynym pocieszeniem było to, iż Lavena poleciła przynieść obiad, było więc pewne, że jej życzenie wkrótce zostanie spełnione. Ból głowy minął całkowicie i obecnie nie miałam już żadnych objawów przedawkowania alkoholu. Zioła Dewina czyniły cuda, nawet jeśli ich twórca sam był mało przyjemnym typkiem.

      ‒ Obrażasz tych dzielnych rycerzy, w tym i mojego brata. Łowy to poważna sprawa. Oni ryzykują dla nas swoim życiem, a ty takie rzeczy wygadujesz. Wybaczam ci tylko dlatego, że z daleka pochodzisz.

      ‒ Przepraszam, Laveno!

      Wyraz jej oczu mnie przestraszył. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowałam, to utrata przychylności siostry Weylina. Byłam tu zaledwie dobę, a już zdążyłam dorobić się całej armii wrogów. Jak tak dalej pójdzie, moje życie w tej dziwnej krainie stanie pod znakiem zapytania.

      Gwałtownie uklękłam w pościeli i złożyłam dłonie jak do modlitwy.

      ‒ Wybacz mi moją ignorancję. Masz rację, nie wiem nic o waszym życiu, więc niepotrzebnie się wypowiadam. To wszystko wina tego, że kraj, z którego pochodzę, jest zupełnie inny niż wasz. Jeśli opowiesz mi, wyjaśnisz, to ja wszystko zrozumiem. O co chodzi z tym polowaniem?

      Byłam pewna, że wreszcie otrzymam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie, jednak zanim Lavena zdążyła cokolwiek powiedzieć, powróciła służąca, niosąc dużą tacę, zastawioną srebrnymi naczyniami. Zapach potraw mile połechtał mój nos.

      ‒ Nie mnie z tobą o tym rozmawiać, zresztą nie mam czasu. Moja przyjaciółka mnie potrzebuje. – Lavena skorzystała z nadarzającej się okazji. Odwróciła wzrok, tak jakby nie miała ochoty zaszczycić mnie więcej swoim spojrzeniem. – Nie znam cię, nie wiem, kim jesteś. Weylin kazał się tobą zająć, ale nie wiem, czy mogę zdradzać nasze sekrety. Jak będziesz szła z nim na ucztę, to go zapytaj. Jeśli zechce, to ci opowie, jeśli nie, to już nie moja sprawa. – Wyminąwszy dwórkę, wyszła z pomieszczenia.

      IX. ROK SIÓDMYCH ŁOWÓW

      Obiad był pyszny. Pieczony drób smakował wybornie, zaś placuszki nadziewane owocami wprost rozpływały się w ustach. Pokrzepiona tak obfitym posiłkiem, nabrałam sił i chęci do życia. Po kacu nie został nawet ślad. Ach, gdyby w naszych czasach lekarze znali tak rewelacyjne środki na problemy wynikłe z nadużycia alkoholu. Może dopytam o recepturę i gdy wrócę, opatentuję ten specyfik, zbijając na nim fortunę? Pomysł był świetny, tylko… Czy ja kiedykolwiek wrócę do domu? Czy zobaczę jeszcze babcię? Biedna, pewnie od zmysłów odchodzi, martwiąc się o mnie.

      Naszły mnie okropne, wręcz monstrualne wyrzuty sumienia. Gdyby nie moja głupota i ciekawość, nadal spokojnie żyłabym w Kamienisku, zajmując się schorowaną staruszką. Jednak w przysłowiu „Ciekawość to pierwszy stopień do piekła” jest wiele racji.

      Wstałam z łóżka. Kamienna posadzka ziębiła bose stopy. Chłód zdawał się wyzierać z każdego zakamarka pomieszczenia. Grube mury nie przepuszczały słonecznego ciepła, a zresztą wcale tego słońca nie widziałam. Pogoda cały czas była paskudna, wręcz jesienna. Wzdrygnęłam się, obejmując ramionami, aby chociaż trochę się rozgrzać. Długa lniana koszula nocna nie chroniła zbyt dobrze przed chłodem. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czegoś do ubrania.

      Pomieszczenie było obszerne, prawie puste, nie licząc ogromnego łoża z baldachimem, stojącego pod jedną z węższych ścian, dwóch zasłanych skórami kufrów oraz drewnianej, solidnej ławy, ustawionej w pobliżu wygaszonego kominka. Na ścianie nad ławą wisiały trzy ręcznie tkane kilimy z motywem roślinnym, zaś nad kominkiem znajdowała się połyskująca tarcza z wygrawerowanym na niej dziwnym stworem – ni to ptakiem, ni to smokiem, stojącym na dwóch tylnych łapach z przednimi uniesionymi jakby do ciosu i z rozpostartymi