Świetlany mrok. Krzysztof Bonk. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Krzysztof Bonk
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-7853-439-6
Скачать книгу
podłoże.

      Danen zeskoczył z konia i ruszył ku ostatniej przeciwniczce, która ustawiła się w pozycji bojowej z wyciągniętą włócznią. Gdy mężczyzna znalazł się w jej zasięgu, kobieta wykonała ku niemu dwa szybkie pchnięcia. Jedno na wysokości głowy, drugie tułowia, oba minimalnie niecelne. Kolejne pchnięcie drzewcową bronią Danen sparował mieczem. Włócznia strażniczki odskoczyła w bok, a mężczyzna kontratakował. Jego ostrze ze zgrzytem prześlizgnęło się po napierśniku kobiety, by z następnym ciosem przejechać po jej gardle. Głowa strażniczki odskoczyła do tyłu, niemal odcięta od reszty ciała.

      Danen zastygł w bezruchu. Uważnie wodził wzrokiem po okolicy i nasłuchiwał. Trzy zakonniczki leżały na moście w kałużach krwi, nie stanowiąc już zagrożenia. Przy zakonnych posterunkach często jednak kręciły się niewidoczne niemal varekai. Potrafiły podkraść się niezauważenie do człowieka i wyszarpać mu z ciała kawał mięsa, tak ostre miały szpony, nie wspominając o przypominających sztylety zębach. Również Magi nerwowo rozglądała się po bokach. Naraz rzuciła pospiesznie do Danena:

      – Wrzuć ciała do rzeki i odjedźmy stąd jak najszybciej.

      Mężczyzna schował miecz i zajął się leżącymi na moście strażniczkami. Kiedy podszedł do ostatniej z nich, zauważył, że jeszcze tliło się w niej życie. Ich wzrok się spotkał. Kobieta patrzyła na niego przerażonymi, a zarazem pełnymi smutku oczyma. Danen nie wytrzymał jej spojrzenia. Uniósł ją i przerzucił za balustradę mostu prosto do wody. Popatrzył w dół. Na powierzchni rzeki, niczym wielkie kłody drewna, unosiły się krokodyle cielska. Gdy rozległ się donośny plusk, gady przebudziły się z letargu i zakotłowały wokół rzuconej im ofiary. Danen pomyślał, że strażniczka mogła jeszcze w tym momencie żyć. Dał jej złą śmierć, o ile w ogóle jakaś śmierć mogła być dobra.

      „Sari umarła. Ta kobieta zniszczona przez los nigdy nie istniała poza moim umysłem. Jestem Kati. Zawsze nią byłam. Musiałam być. Z pewnością z czasem wszystko sobie przypomnę”.

      *

      – A oto i przedmieścia Altris, stolicy księstwa Aria. Niedługo dotrzemy do okazałego dworku państwa de Szon – oświadczył zmęczonym głosem woźnica, wodząc wzrokiem po wiejskich zabudowaniach. – Przypominasz sobie, kotku, te włości?

      – Tak, sądzę, że tak… – skłamała bezwstydnie Kati, która odczuwała coraz większą tremę na myśl o rychłym spotkaniu swojej rodziny. – Czy możemy jeszcze raz porozmawiać o moich najbliższych? – zapytała skonsternowana.

      – Znowu…? – westchnął woźnica. – Dobrze, niech będzie… Posłucham, co sobie damulka o nich przypomniała, i ewentualnie skoryguję drobne potknięcia.

      Kati nie przypominała sobie absolutnie nic, a nic. Jednak woźnica okazał się osobą z otoczenia jej rodziny i przez ostatnie cykle snu, Kati wypytywała go o członków rodu de Szon, jego wspomnienia, czyniąc własnymi. Po chwili zaczęła wymieniać opisywane jej uprzednio osoby:

      – Mój syn Albi… skończył pięć lat. Ma psa… Kastora…

      – Wykastrowanego Astora… – poprawił woźnica.

      – Astora… Jego ulubionym daniem są wieprzowe polędwiczki…

      – Nie znosi ich. Ma po nich sraczkę. To ulubione danie pani męża, który nazywa się…?

      – Kegen…

      – Doskonale, wręcz wybornie – drwił woźnica. – Rodzeństwo pana Kegena to?

      – Starsza siostra, księżna Elea, oraz młodsza, najwyższa kapłanka Palis…

      – Mam, kurwa, dość. – Zrezygnowany woźnica pokręcił głową, po czym bezradnie ją zwiesił. Niestety Kati miała spore problemy z właściwym zapamiętaniem imion bliskich i powiązaniem ich ze sprawowanymi przez nich funkcjami. Czuła się przez to momentami głupia, niczym Sari.

      Jej dialog z woźnicą trwał jeszcze jakiś czas, dopóki na horyzoncie nie pojawił się zbliżający się do nich jeździec. Kati zorientowała się, że nie był to strażnik, którego wysłano przodem, by uprzedzić domowników o jej szczęśliwym powrocie.

      – Kto to jest? – zwróciła się do woźnicy, dyskretnie zasłaniając ręką usta, a drugą pokazując galopującego jeźdźca.

      – To, zdaje się… tak, to Dren. Przyjaciel rodziny de Szon, zubożały szlachcic.

      – Znam go? – zdążyła jeszcze zapytać Kati, zanim jeździec zrównał się z jadącym wozem.

      – Bardzo dobrze – odparł ściszonym głosem woźnica i gromko powtórzył: – Bardzo dobrze znowu cię widzieć, Dren! Oto i nasza zguba, cała i zdrowa, tylko zobacz! – wskazał na Kati.

      Przybyły mężczyzna i siedząca w powozie kobieta przyjrzeli się sobie uważnie. Kati uznała, że Dren był około czterdziestki. Jego rysy twarzy nadawały mu wyraz pewnej surowości i głębokiej powagi, potęgowane przez rząd poziomych zmarszczek na czole. Włosy miał ciemnobrązowe, krótko ostrzyżone. Był szczupły i wydał się Kati całkiem przystojny. Przywitał się z nią uprzejmie, nisko się kłaniając:

      – Pani Kati, wszyscy jesteśmy wielce radzi, że wraca pani do domu. To dla nas wszystkich wielkie szczęście.

      Kobieta speszyła się na te słowa i opuściła wzrok na podłogę powozu. Wciąż prześladował ją, niczym złowrogi cień, umysł Sari, a ta była wiecznie lekceważona. Nie przywykła do miłych słów pod swoim adresem i zwyczajnie nie wiedziała, jak się zachować. Krępującą ciszę przerwał woźnica:

      – Pani Kati będzie potrzebowała trochę czasu, aby dojść całkiem do siebie.

      – To znaczy? – zapytał Dren.

      – Ma coś z głową – wypalił woźnica.

      – Ale… ja… – Kobieta zrobiła zakłopotaną minę.

      – Ślicznotka poza cnotą – tłumaczył woźnica, wskazując na wypukły brzuch kobiety – straciła też pamięć.

      Ponownie zapadła cisza, którą tym razem przerwał Dren:

      – To zapewne przejściowe problemy – zwrócił się do Kati. – Niech się pani o nic nie niepokoi. We wszystkim proszę polegać na mnie. Będę blisko i postaram się, aby wszystko pani sobie przypomniała. Proszę mi zaufać.

      – A mój… mąż…?

      Dren spojrzał w bok i patrząc gdzieś w bezkresny horyzont, z zadumą odpowiedział:

      – Kegen pisał, że otrzymał przepustkę i zjawi się, by osobiście powitać żonę. Lecz ciągle się nie pojawił. Coś go musiało widocznie zatrzymać.

      – Widocznie tak – potwierdził woźnica, zupełnie jakby brak pana domu był najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem. – A co z moją zapłatą? – dodał łapczywie.

      Dren sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnął z niej bransoletkę z niebieskimi koralami irium.

      – Dziewięć, zgodnie z umową. – Wręczył woźnicy zapłatę.

      Obdarowany nic nie odpowiedział. Przeniósł wzrok z Drena na Kati. Potem znów na niego.

      – W porządku… Jeszcze drugie dziewięć, dobrze się spisałeś… Po otrzymaniu dodatkowej zapłaty woźnica uśmiechnął się z satysfakcją i przez resztę krótkiej podróży milczał. Podobnie Dren, który raz po raz obdarzał Kati uspokajającymi spojrzeniami.

      Niebawem powóz zatrzymał się na podwórzu przed malowniczym dworkiem. Dom był ceglany, dwupiętrowy, w białym kolorze. Zdobiły go drewniane wykończenia poręczy na werandzie i wokół okien oraz spadzisty drewniany