Jednak po ostatniej bitwie o Haydena nikt już nie mówił „Walkiria” ironicznym tonem, nie chrząkał przy tym znacząco. Nadine i jej oficerowie przyjęli tę nazwę i nosili ją z dumą. Zasłużyli na nią, płacąc krwią, a kto nie okazywał szacunku tym, którzy zginęli, nosząc ten przydomek, miał do czynienia osobiście z admirał Nadine Brookes.
Po prostu.
Admirał skupiła się ponownie na okrętach, odganiając myśli, które wymagały prywatności, czasu i przemyconej whiskey, aby wznieść toast za poległych.
Nowe tak zwane „Walkirie” były funkcjonalnie identyczne jak klasa Terra: długie cylindryczne kadłuby otaczające żelazowo-niklowy rdzeń mieszczący potężny napęd VASIMR, jak w każdym okręcie ludzkim. W odróżnieniu od starych jednostek klasy Los Angeles Terra i Walkiria posiadały trzy duże pokłady obserwacyjne. Mogły być użyte jako pomocniczy mostek, zwykły punkt obserwacyjny i na wiele innych sposobów.
Największą różnicą było paskudne zgrubienie przy dziobie okrętu, sprawiające, że każda jednostka wyglądała jak wąż, który połknął jabłko. To, w połączeniu z masywniejszym dziobem, sprawiało, że okręty miały wyraźnie inną, mniej smukłą sylwetkę niż jednostki starszych typów.
Był to typowy przykład myślenia wojskowego, poświęcającego urodę dla funkcjonalności. A tej owym zgrubieniom z całą pewnością nie można było odmówić.
– Jakie jest jego maksymalne przyspieszenie? – cicho spytała admirał.
– W naszej czasoprzestrzeni? – wzruszył ramionami komodor. – Symulacje mówią, że będą one nieco szybsze niż terry, ma’am. Prawie osiemset g, ale jeśli wszystko będzie bardzo dokładnie podopinane, można wycisnąć więcej. Proszę tylko pamiętać, że kiedy przekroczy pani czerwoną linię na napędzie, straci pani kompensację grawitacyjną i załoga będzie odczuwać dokładnie to samo, co na los angeles i cheyenne.
– Rozumiem. – Pokiwała głową. – To zadziwiające, że udało się wam to wszystko upchnąć w sekcji dziobowej. W jaki, u diabła, sposób zdołaliście rozgryźć technikę grawitacyjną obcych tak szybko?
– To tajne – odparł, nie patrząc w jej stronę. – Nawet dla pani.
Nadine lekko się skrzywiła, ale skinęła głową.
– Rozumiem. Kiedy TF5 zostanie w nie wyposażona?
– Za kilka tygodni – odpowiedział komodor zadowolony ze zmiany tematu. – Mamy w drodze kolejny tuzin kadłubów. Kiedy tylko znajdą się u nas, wyposażymy je w panele ceramiczne, elektronikę kontrolną, nowy reaktor, zdecydowanie lepszy niż cokolwiek, z czym miała pani do czynienia, i całą resztę sprzętu wojskowego. Mam najlepszą załogę, ma’am, ale nawet oni potrzebują czasu na zmontowanie okrętów.
Nadine nie odpowiedziała, bo i po co? Budowa okrętów była czasochłonna i koniec. Los angeles i cheyenne dobrze służyły, ale nie wytrzymywały porównania z okrętami obcych. Sukcesy w dotychczasowych starciach wzięły się z tego, że odbywały się one w pobliżu planety, gdzie można było wykorzystać także jej system obrony.
Ograniczało to także prędkość, której ogromną przewagę posiadali obcy. Ale nie można było na tym polegać zawsze. Jeśli ludzie pozostaną tylko w roli defensywnej, obcy przejmą inicjatywę, a to nie wróżyłoby Ziemi nic dobrego. Ziemianie potrzebowali okrętów, które mogły przechwycić i związać walką przeciwnika w głębokiej przestrzeni, z dala od planet.
Nadine miała nadzieję, że nowe okręty są rozwiązaniem tego problemu. W innym przypadku przyszłość nie rysowała się różowo.
Restauracja nad brzegiem rzeki Hudson
Stony Point, NY
To był maleńka restauracyjka, w której Sorilla jeszcze nie była, ale Ton najwyraźniej czuł się jak u siebie. Złożył zamówienie dla nich obojga, upewniwszy się jednak, że ona się na to zgadza. Sorilla była tym jednocześnie lekko zdziwiona i bardzo miło zaskoczona. Jak dotąd, spotykała się z mężczyznami, którzy w stosunku do niej przesadzali w jedną bądź w drugą stronę. Ton miał przynajmniej na tyle rozumu, by sprawdzić, czy jego staroświeckie podejście było akceptowane, a przynajmniej tolerowane.
W oczekiwaniu na zamówienie dwójka operatorów wymieniała uprzejmości, których należało się spodziewać po kolegach z pracy na wycieczce za miastem. Może trochę więcej niż kolegach. Był to rodzaj konwersacji bez znaczenia, której Sorilla nauczyła się, wybierając cele dla swoich operacji.
W rzeczywistości była to tylko przykrywka dla serii subwokalnych transmisji pomiędzy implantami rozmawiających, które zawierały więcej informacji niż jakakolwiek rozmowa.
Wymagało to swoistej podzielności uwagi, której szybko nabywali żołnierze wyposażeni w cybernetykę na wysokim poziomie. Implanty podporucznik były daleko bardziej zaawansowane niż te, którymi dysponował kapitan, ale to nie stanowiło problemu. Większość sprzętu komunikacyjnego nie zmieniła się aż tak bardzo.
Oficerowie wymienili się mapami rejonów, w których Sorilla starła się z przeciwnikami. Ton już je posiadał, ale jej wersje były dokładniejsze. Rozmawiając o pogodzie i widoku, Sorilla subwokalizowała kilka komentarzy, uzupełniając je fragmentami zapisów swoich misji, a Ton odpowiadał pytaniami.
Była to szybka forma komunikacji naprzemiennej, pozwalająca na błyskawiczną wymianę informacji. Oboje przeszli trening szybkiego czytania, choć w tym przypadku bardziej chodziło o natychmiastowe wdrukowywanie danych w formie graficznej, bez szczegółowego analizowania każdego obrazu. Tego typu komunikacja nie współgrała jednak dobrze z emocjami i gdy doszli do pewnego punktu, Ton, mimo usilnych starań, nie mógł powstrzymać się od wybuchu śmiechu.
Sorilla zmarszczyła brwi, rozpoznając moment, który wywołał jego wesołość.
– To nie było takie śmieszne – powiedziała na głos.
– To jest kurewsko nie w porządku! – zacytował marine śmiesznym falsetem.
Sorilla także się uśmiechnęła.
– Powiedziałam to na głos?
– Subwokalizowałaś – odparł z uśmiechem – a twoje implanty to wychwyciły.
– Pięknie...
Prawdę mówiąc, niewiele było rzeczy, których jej implanty nie przechwytywały. Skalibrowane zostały tak, aby zapisywać wszystko, co zobaczyła lub usłyszała, a nawet to, co wyczuła węchem lub smakiem przy hiperspektralnych możliwościach wyposażenia. Jej zdaniem, zmysł dotyku pozostawał jeszcze nieco w tyle, ale stanowił jedyny wyjątek, a jej wcale nie zależało tak bardzo na zmianie tej sytuacji.
Takie „ulepszenie” organizmu wiązało się z poważnym ograniczeniem prywatności, ale na to zdecydowała się, już wstępując do wojska. Wiele rzeczy, które dla cywilów wydawały się nie do pomyślenia, dla niej i jej kolegów były powszedniością. Zapewne działało to w obie strony.
– Tak czy inaczej – westchnęła – ci goście nie są tacy sami jak Ghule. Nie ma co do tego wątpliwości. Charlie wiedzą, jak walczyć, i mogą przyjąć trafienie z karabinu szturmowego bez utraty sprawności bojowej.
– Zauważyłem to w zapisach – powiedział Ton – nie wspominając o moim krótkim spotkaniu z nimi.
Sorilla kiwnęła głową. Ton prawie zginął, próbując wyciągnąć porucznika Crowa z zasadzki na Haydenie. Pojawienie się obcych typu Charlie było złą wiadomością.
–