Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan Currie. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-64030-98-7
Скачать книгу
sobie sprawę z tego, że przyjaciele i przełożeni martwili się o nią. Wiedziała nawet dlaczego i nie mogła odmówić im racji. Coś działo się w jej głowie.

      Nie wiedziała jednak, czy ma ochotę to zmienić. Nie miała pojęcia, czy chce tam wracać i tracić więcej ludzi. Ledwie znała tych, którzy ginęli obok niej, i wydawało jej się to odrażające. Zbyt wiele śmierci, zbyt wiele anonimowych twarzy i nazwisk bez twarzy pojawiających się w jej snach.

      Zbyt wiele porażek.

      Sorilla wrzuciła ręcznik do kubła i założyła koszulkę. Nie wiedziała, co będzie robić przez resztę dnia, i chyba po raz pierwszy w życiu czuła się tak zagubiona. Jej najdawniejsze wspomnienia ukazywały ojca w mundurze i obietnice, że ona także kiedyś będzie taka jak on.

      A teraz, po tym wszystkim, czuła się po prostu zagubiona.

      Nie znała wcześniej tego uczucia.

      Bywała w środku dżungli, na obcych planetach i czuła się tam bardziej u siebie niż teraz na stacji orbitalnej pełnej ludzi, których znała i których los ją obchodził. Pytanie, co dalej robić ze swoim życiem, nigdy wcześniej nie przychodziło jej do głowy. Teraz jednak pojawiało się bardzo często. Zaczynała nawet rozważać powrót na Ziemię, zakup jakiegoś kawałka ziemi niedaleko rancza ojca i zajęcie się farmerką. Jemu bardzo to służyło po przejściu na emeryturę.

      Sorilla odrzuciła te myśli, wytarła się i wyszła z małej salki treningowej.

      Poszła do swojej kwatery, by się wykąpać, przebrać i wyjść gdzieś. Nawet ona wiedziała, że zbyt wiele czasu siedziała ostatnio w pokoju, nie licząc chwil, które spędzała z Aleksiejem. Ale na to nie miała powodu narzekać.

      Tara i Jerry zostawili jej kilka wiadomości, lecz zignorowała je – mała nieuprzejmość, która z czasem urosła do rangi dużego problemu. Sorilla westchnęła i skierowała się do części wypoczynkowej, w nadziei, że natknie się na któreś z nich. Nie chciała się spotykać w kwaterach, bo to mogło prowadzić do pytań osobistych i dyskusji, których wolała raczej uniknąć.

      Świetlica była pełna ludzi tłoczących się przy punkcie obserwacyjnym. Tu właśnie znajdowały się największe okna, otwierające widok na planetę i – co dla tłumu było chyba ważniejsze – na okręt obcych dryfujący w oddali.

      Od momentu, kiedy obcy wysłali na Haydena dyplomatów, Sorilla nie widziała ich ani razu. To oczywiście nie powinno dziwić, jako że nie była typem osoby, którą rząd wysyła do dyplomatów, chyba żeby potrzebowali oni militarnej ewakuacji. Sami obcy nie czuli się na tyle bezpiecznie, by samodzielnie przechadzać się wśród ludzi na Haydenie.

      Na Ziemi prawdopodobnie byłoby inaczej, ale nie istniały szanse, by Solari dopuściła ich na rodzimą planetę. Tu był Hayden. Zbyt wielu ludzi straciło życie podczas wojny, a większość z nich zginęła albo na tym globie, albo w otaczającej go przestrzeni.

      Takie wspomnienia nie bledną zbyt szybko.

      Sorilla starała się, by jej nie wypaliły, jako że ta wojna miała dla niej szczególnie osobisty wymiar. Znała ludzi, którzy do wojny podchodzili osobiście – każdy znał kogoś takiego – ale kończyli oni źle. To była reguła bez wyjątków.

      – Sorilla!

      Wyrwana z zamyślenia, przykleiła na twarz uśmiech, który na szczęście był tylko częściowo fałszywy, kiedy rozpoznała, kto się do niej zbliża.

      – Kim – powiedziała. – Co tam u ciebie?

      – Raz lepiej, raz gorzej – odparła przybyła, śmiejąc się. – Wiesz, jak to jest.

      Sorilla pokiwała głową, odczytując nawiązanie do jej pierwszej misji na Haydenie. Kim znalazła się w grupie uchodźców z obozu, do którego Aida trafiła po swoim spektakularnym upadku z nieba. To były ciężkie czasy. Zdarzały się miłe chwile, ale zazwyczaj brakowało jedzenia i panował powszechny strach przed obcymi.

      – Tak, wiem.

      – Nie wiedziałam, że nadal tu jesteś – powiedziała Kim. – Myśleliśmy, że kilka miesięcy temu wróciłaś na Ziemię.

      – Nie rozpowiadałam tego – odpowiedziała Sorilla zgodnie z prawdą. Nie chciała rozmawiać na ten temat ani teraz, ani kiedykolwiek.

      – Przypuszczam, że gdy oni są tutaj – Kim wskazała wzrokiem okręt widoczny przez okno – armia chce cię mieć w pobliżu.

      Major udało się nie okazać zdziwienia na myśl, że mogłaby być aż tak ważna.

      – Jestem na urlopie – powiedziała – nie chce mi się jednak lecieć na Ziemię.

      – Wiele osób będzie bardzo zadowolonych, wiedząc, że jesteś pod ręką.

      Sorilla mruknęła coś uprzejmego, nie chcąc w żadnym razie kontynuować tej kwestii. Otrzymała już dużo więcej wyrazów zainteresowania od haydeńskich kolonistów, niż była przyzwyczajona. Większość misji, które wykonywała wcześniej, odbywała się na małą skalę, polegała na wyszkoleniu niewielkiej grupy żołnierzy i rozpłynięciu się w cieniu.

      Na Haydenie wszystko było inaczej. Po pierwsze, jej zespół został zniszczony już na samym początku i to na jej barkach spoczęła cała odpowiedzialność. Zwykle to jej dowódca, major Barnes był twarzą zespołu. Ona pozostawała w cieniu, podobnie jak wszyscy operatorzy Wojsk Specjalnych, których znała. Tak byli dobierani, aby móc wtopić się w tłum ludzi najróżniejszego pokroju.

      Bez majora wszystko musiała robić sama. Prowadzić szkolenie, planować misje, przeprowadzać rozpoznanie i wykonywać mnóstwo innych zadań. Trochę dziwiła się, że stała się twarzą ruchu oporu Haydena. W tym czasie sypiała po dwie godziny na dobę i łapała drzemki, kiedy tylko mogła, ale dla Haydeńczyków była kimś w rodzaju superbohatera.

      Prawdę mówiąc, przez czas misji uzależniła się zarówno od medycznych, jak i elektronicznych stymulantów, ale z miejscowych wiedziała o tym tylko Tara. Wojsko także posiadało odpowiednie informacje, implanty zapisywały wszystko i nie istniała możliwość, by te zapisy zafałszować, ale dowództwo zdawało się nie zwracać na to uwagi, przynajmniej dopóki było to przejściowe. Gdyby jednak pozostała w nałogu po wykonaniu zadania, sytuacja na pewno uległaby zmianie.

      – Nie wiem naprawdę, co sobie myśli Solari, pozwalając im parkować okręt w tym miejscu – mówiła Kim, a Sorilla uświadomiła sobie, że nie słyszała początku wypowiedzi. Szarpnęła głową, skupiając się na rozmówczyni.

      – Zgadzasz się z tym?

      Sorilla musiała odtworzyć pierwsze słowa dziewczyny, ale zajęło to tylko sekundę, którą zamaskowała kaszlnięciem.

      – Dyplomacja jest lepsza niż strzelanie do siebie, Kim – powiedziała. – Szczególnie kiedy przeciwnik dysponuje bronią, która niszczy planety.

      – To właśnie mam na myśli. Jak można pozwalać im przebywać tak blisko Haydena?

      – To krążownik parithaliański – wyjaśniła major, wpatrując się w jednostkę. – Podczas wojny nazywaliśmy ich Delta. Nie zdarzyło się nigdy, aby użyli broni masowego rażenia przeciw celom cywilnym, wydaje się także, że w ogóle nie używają broni grawitacyjnej, takiej jak Alfy… Przepraszam, Ross.

      Kim nie wydawała się przekonana.

      – No cóż, jeśli tak twierdzisz… – powiedziała w końcu.

      Sorilla znalazła jakiś pretekst i przerwała rozmowę, co do której sama miała mieszane uczucia. Z obcymi należało rozmawiać, w tym względzie nie było wątpliwości. Prowadzenie takich rozmów w pobliżu zamieszkałej planety także miało wiele korzyści, ale ona sama czuła się silnie związana z Haydenem. Jej zespół