Słodkim zauroczeniom i powoli rozpalającym się uczuciom
PROLOG
Niektórzy faceci myślą kroczem.
Znacie ten typ. Wygadani, których oczy nieustannie poszukują ładnych nóg, pełnych cycków i jędrnej dupci czy po prostu kobiet, za którymi mogliby się uganiać.
Inni zaś zbyt mocno wykorzystują mózgi. Również wiecie, o kim mowa. Irytujący, ostrożni, powolni w działaniu, ciągle analizujący własne słowa, jakby z góry zakładali, że cokolwiek powiedzą, odbije im się czkawką.
Nie jestem żadnym z nich.
Zawsze kieruję się przeczuciem. Działam, gdy intuicja podpowiada, i się nie waham. Kiedy daje o sobie znać i męczy, zatrzymuję się i ponownie oceniam sytuację. Kiedy się skręca i wije, mam pewność, że dałem ciała po całości.
Przeczucie jest moim najlepszym przyjacielem, sumieniem, zabójczym atutem. I nigdy mnie nie zawiodło.
To właśnie ono wiedzie mnie do jej drzwi. Nakazuje stanąć i zapukać. Podsuwa słowa – błagalne, pełne skruchy, nieznane dotąd słowa, które z chęcią wypowiem, by to wszystko naprawić.
Aby ją odzyskać.
Mimo że moje przeczucia są zawsze trafne, czasami potrafię być prawdziwym pieprzonym idiotą.
Wczoraj tak się właśnie stało.
– Ellie. To ja. Otwórz. Musimy porozmawiać.
Wyczuwam ruch po drugiej stronie ciężkich dębowych drzwi – nie słyszę dźwięku, nie widzę przesuwającego się cienia w szparze pod nimi, ale to raczej ogólne wrażenie. Czuję obecność dziewczyny. Stoi blisko i nasłuchuje.
– Odejdź.
Jej głos jest podniesiony, bardziej piskliwy. Jest wkurzona.
– Proszę, Ellie. Wiem, że zachowałem się jak ciapa… – Nie pragnę żebrać na korytarzu, ale jeśli tego wymaga sytuacja… – Przepraszam. Wpuść mnie.
Ellie trudno wyprowadzić z równowagi, dziewczyna szybko wybacza i nie jest pamiętliwa, więc jej kolejne słowa tną jak topór – trafiając w nogi i powalając mnie.
– Nie, miałeś rację. Związek siostry księżnej i ochroniarza pochodzącego z East Amboy nie ma sensu i nigdy by nie przetrwał.
Naprawdę tak do niej powiedziałem? Co jest ze mną nie tak? Moje uczucia do niej są jedyną sensowną rzeczą w moim życiu. Tylko one się dla mnie liczą.
Ale nigdy jej tego nie wyznałem.
Zamiast tego… Zamiast tego nagadałem bzdur.
Kładę dłoń na gładkim drewnie, pochylając się, pragnąc być tak blisko niej, jak to tylko możliwe.
– Ellie…
– Zmieniłam zdanie, Logan. – Gdyby zwłoki mogły mówić, brzmiałyby dokładnie tak jak moja Ellie. Płasko, bez życia. – Chcę bajki. Chcę tego, co ma Olivia… zamków i powozów… a ty nigdy nie będziesz w stanie mi tego dać. Będąc z tobą, nie byłabym usatysfakcjonowana. Nigdy nie potrafiłbyś mnie uszczęśliwić.
Nie mówi poważnie. To moje słowa pełne niepewności, którymi ją zaraziłem i które właśnie rzuca mi w twarz. Ale, Boże, jak to boli. Fizycznie wbijają mi się w brzuch, miażdżą klatkę piersiową, łamią kości. Z mocnym przekonaniem zapewniłem ją, że poświęciłbym dla niej życie… W tej chwili czuję, jakbym właśnie to robił.
Chwytam klamkę, by wejść do środka. Chcę zobaczyć jej twarz, aby zobaczyć, że nie mówiła poważnie.
– Ellie…
– Nie wchodź! – piszczy jak nigdy wcześniej. – Nie chcę cię widzieć! Odejdź. Z nami koniec, Logan. Po prostu odejdź!
Oddycham z trudem – tak właśnie się dzieje, gdy niszczy cię ból. Przełykam gorycz, prostuję się, odwracam i odchodzę. Przemierzam korytarz, by znaleźć się z dala od niej, jak tego chciała, jak o to prosiła. Jak to wykrzyczała.
Umysł podpowiada, bym szedł szybciej – wyniósł się stąd, podwinął ogon i wylizał rany. A moje serce? Jezu, ten biedny gnojek jest zbyt sponiewierany i zraniony, by cokolwiek wyrazić.
Ale wtedy, w połowie korytarza, zwalniam, aż całkowicie się zatrzymuję. Ponieważ przez ból przebija się przeczucie. Buntuje się. Wrzeszczy, że ta sytuacja jest pokręcona. Że to do Ellie niepodobne. Że coś jest z nią nie tak.
I, co ważniejsze… że coś z całą tą sytuacją jest bardzo, bardzo nie w porządku.
Unoszę głowę i rozglądam się po cichym korytarzu – w zasięgu wzroku nie ma ochrony ani służby. Spoglądam do tyłu na drzwi, które są zamknięte, nieruchome, ciche.
Odwracam się i maszeruję wprost do nich. Nie pukam, nie czekam, nie proszę o pozwolenie.
Jednym płynnym ruchem przekręcam gałkę i wchodzę.
Natychmiast zatrzymuję się na widok, który zastaję w środku.
Wszystkiego się spodziewałem, ale nie, kurwa, tego.
Wcale…
ROZDZIAŁ 1
Pięć lat wcześniej…
– Chciałeś mnie widzieć, Wasza Książęca Mość?
Coś wam powiem: kiedy zwierzchnicy zaoferowali mi stanowisko w królewskiej ochronie, nie byłem zainteresowany. Pomysł podążania za jakimiś samozwańczymi arystokratami, którzy zakochani byli w dźwięku własnego głosu i zapachu własnych tyłków, jakoś do mnie nie przemawiał. Postrzegałem to tak, że ochroniarze w hierarchii byli jedynie stopień nad służącymi, a ja nie zamierzałem być niczyim sługusem.
Pragnąłem działania. Blasku chwały. Celu. Chciałem być częścią czegoś, co byłoby znamienite. Szlachetne i trwałe.
– Tak, Logan. Usiądź – odpowiada książę Nicholas.
Dość szybko zacząłem wyróżniać się w wojsku, a Winston – szef pałacowej ochrony – dowiedział się o tym. Powiedział, że do osobistej ochrony księcia Nicholasa szukano chłopaków o szczególnych cechach. Młodych, którzy szybko by reagowali, lojalnych i brutalnych, gdyby zaszła taka konieczność. Takich, którzy byliby gotowi iść z nożem na strzelaninę, bo nie potrzebowaliby pieprzonego sztyletu czy pistoletu, by wygrać.
Zaledwie po kilku tygodniach jednak zmieniłem podejście do propozycji. Odczułem ją jako wezwanie, obowiązek. Ważni ludzie podejmują kluczowe decyzje, załatwiają sprawy i mają władzę potrzebną do zmiany życia mniej wpływowych osób.
Ja ich strzegę, by mogli to robić.
A młody książę, siedzący naprzeciw mnie za biurkiem w bibliotece swojego luksusowego apartamentu, jest ważny.
– Ile masz lat, Logan?
– W moich dokumentach jest podane, że dwadzieścia pięć.
Jeśli Święty Piotr był rybakiem ludzi, ja jestem ich czytelnikiem. To umiejętność niezbędna w mojej profesji – potrafię wyczuć intencje innych osób. Mam zdolność czytania z oczu i mowy ciała, która pozwala mi domyślić się, do czego ktoś jest zdolny oraz jakiego typu jest człowiekiem.
Nicholas Pembrook jest dobry. Na wskroś.
A to rzadkość.
Ważni ludzie najczęściej są pierwszorzędnymi draniami.
Jego wargi drgają.
– Wiem, co mówią twoje dokumenty. Nie o to pytałem. – Nie jest głupcem, wielokrotnie go okłamywano, więc wyrobił sobie zdolność do wykrywania nieprawdy.
– Ile naprawdę masz lat?
Patrzę mu w oczy, zastanawiając się, do czego zmierza.
– Dwadzieścia dwa.
Kiwa powoli głową, rozmyślając i pocierając kciukiem drugą dłoń.
– Zgłosiłeś się więc do wojska w wieku… piętnastu lat?