My nie wahając poszliśmy z tym godnym patriotą. Gdyśmy weszli do chałupy leśnego, Starowolski kazał żonie leśniczego zagrzać mleka i usmażyć jajecznicę. Gdyśmy jedli, on nas pytał, skąd jesteśmy i jak się nazywamy. Powiedziałem, że my wszyscy jesteśmy z miasta Międzyborza z Podola. Ja nazywam się Leon Drewnicki, drugi Konstanty Chabowicz, trzeci Michał Radek, czwarty Mikołaj Kisilewski, piąty Józef Jackiewicz, szósty Hilary Jackiewicz, siódmy Michał Gregoracki, ósmy Stanisław Jarema. Starowolski zapisał nasze nazwiska i powiedział: „Biorę wasze nazwiska ma pamiątkę, bo ja biorę od wszystkich tych, co za Bug przeprawiam. Pamiętajcie, moje dziatki: jak wypędzicie Austriaków, przyjdźcie za Bug do wypędzenia od nas Mongołów. Odwiedźcie mnie, a znajdziecie imiona wasze zapisane w mojej książce”.
Odchodząc powiedział, że po zachodzie słońca przybędzie do nas. My podjadłszy wleźliśmy na górę, spaliśmy i leżeli, czekając wieczora. Starowolski przyjechał bryczką. Przywiózł wódki, piwa, pieczeni i nas dobrze nakarmił. Potem z leśniczym szedł lasem, my za nimi.
Wyszliśmy nad obszerne jezioro i długo szliśmy brzegiem. Doszliśmy do jednej strugi, wychodzącej z jeziora wpadającej do Bugu. Tam rybak z synem czekali na nas. My kolejno całowaliśmy ręce patrioty, dziękując za jego dobroć. Wsiedliśmy do łodzi i popłynęli, szczęśliwie Bug przepłynęli, wysiedliśmy na brzeg Sławatycz. O jakże byliśmy kontenci, że już jesteśmy na wolnym kawałku polskiej ziemi. Chcieliśmy płacić rybakowi za przewóz, on nie przyjął zapłaty, mówiąc: „Jeżeli macie pieniądze, to za nie kupcie broń, proch i kule na Niemców, Austriaków, a jak ich wybijecie, wróćcie nad Bug. Ja was darmo przewiozę przez rzekę, do wypędzenia od nas tych psów Kozaków”. Uściskaliśmy rybaka i syna, na całą noc puściliśmy się drogą do Warszawy.
Przechodziliśmy wsie i miasta i gdyśmy przyszli do Warszawy, pytałem o ulicę Nowy Świat, a przyszedłszy tam znalazłem Gadomskiego. Powiedziałem, kto jestem i kto moi towarzysze. On nas całował jeden po drugim, bo znał naszych rodziców. Dał nam mieszkanie u siebie. Działo się to przed bitwą raszyńską na trzy dni. Gadomski zaprowadził nas do puszkarza Junga. Tam kupiliśmy dubeltówki, kul i prochu. I gdy młodzież warszawska biegła pod Raszyn, my z nimi udaliśmy się razem. Tam zginął nasz kolega Konstanty Chabowicz i Michał Radek. Ja dostałem od kuli armatniej kontuzji w prawą nogę i z rannymi przywieziony do Warszawy. Trzy miesiące leżałem u Gadomskiego, cierpiąc ból okropny. Gdym już zaczął chodzić, chciałem zaciągnąć się do wojska, ale nie przyjęto, bom kulał na nogę. Gadomski umieścił mnie w handlu win i korzeni, u Greka Tankowicza, w domu Pijarskim na Długiej ulicy. Tam była szkoła kadetów. Jak miałem czas, to z nimi uczyłem się musztry wojskowej. Pyłem u Tankowicza do r. 1812. Przez ten czas korespondowałem z moją rodziną, donosząc o swoim życiu, i odbierałem wiadomości o ich życiu, drogim dla mnie.
ROK 1812. WOJNA NAPOLEONA I Z ALEKSANDREM I CAREM MOSKWY
W 1812 r. Napoleon sprowadził wielką siłę do Polski i razem z Polakami uderzył na dzicz mongolską. Pędził, tę dzicz aż do miasta Moskwy i gdyby nie mocna zima w tym roku, co dużo Francuzów wymarzło, Napoleon byłby zniszczył panowanie cara Aleksandra i połączyłby prowincje polskie, które podła szlachta z jezuitami zaprzedała Mongołom i Austriakom. Ja mając w pamięci słowa ojca mojego: „Lepiej nam było za polskich czasów, jak teraz za tych psów Moskali. Dalej, i synu! Idź bić Niemców, Austriaków. Jak ich wypędzicie, wracaj na Podole, ale z Polakami, do wypędzenia dzikich Mongołów i uwolnienia nas z poddaństwa i niewoli podłej i zmoskwiczonej szlachty”, dnia 11 lipca 1812 r. wyszedłem z handlu Tankowicza, zaciągnąłem się do 16 pułku piechoty. Pułkownikiem był książę Konstanty Czartoryski. Kosztem własnym się umundurowałem. Pułk poszedł do Rosji. Ja zostałem w Modlinie w rezerwie pod komendą kapitana Biernackiego (z kaliskiego). Poczciwy i dobry Polak, mój kapitan, każdej niedzieli wysyłał mnie do Warszawy na werbunek. Za każdym razem sprowadzałem zwerbowanych kilku – a czasem kilkunastu – kupczyków, krawczyków, szewczyków itd. Kompania nasza była mocna, 266 ludzi. Ja awansowałam na sierżanta. Podły Branicki i Szczęsny Potocki uformowali dwa pułki Kozaków ukraińskich przeciw Polakom, i Francuzom, i gdy Napoleon i książę J. Poniatowski rejterowali od Moskwy do Litwy, ci zdrajcy i wielu innych łotrów im podobnych wsiedli na koń i wspólnie z Kozakami dońskimi wpadli do miasta Międzyrzeca w chęci zabrania Warszawy i zajęcia tyłów armii polskiej i francuskiej, jeszcze będącej w Litwie.
WYJŚCIE DO MIĘDZYRZECA Z WARSZAWY Z JENERAŁEM KOSIŃSKIM
Gdy wiadomość przyszła do Warszawy, że Kozacy już są o 16 mil w Międzyrzecu, gen. Kosiński zebrał wszystkie rezerwy, piechoty kawalerii i artylerii. 3000 było piechoty, 1000 konnicy, 2 działa, 2 granatniki. Dnia 29 listopada 1812 r. wyszliśmy z Warszawy. Tego dnia zrobiliśmy 10 mil do Siedlec, a odpocząwszy trochę na całą noc kampania nasza w awangardzie wysłana była do Międzyrzeca i oficer z 25 ułanami. Ułani przed nami jechali i przede dniem wjechali do miasta; my już byliśmy na wpół grobli. (Kozacy nie spodziewając się naszego przybycia nie obstawili się pikietami. Jedni spali po domach, drudzy opodal biwakowali w dworskim parku i tam ogień palili i spali.) Ułani zastukali w okno do Żyda, aby napić się wódki. Żyd wyszedł na dwór, a poznawszy, że to Polacy, pytał się: „Co, panowie, tu robicie? Was mało, a tu pełne miasto Kozaków i u mnie, pełna stajnia. Uciekajcie, bo was pokłują”.
Ułani galopem do nas wrócili. My ich przepuścili i sami uformowaliśmy się na grobli; po obu stronach były szerokie rowy błotniste, co nam służyły za obronę. Ułani dali znać Kosińskiemu, że Kozacy są w mieście. Rano Kozacy nas otoczyli i szarżowali na nas, ale my ich przywitali nieźle, bo kilkadziesiąt ich z koni spadło. Już szarży nie robili, tylko z dala kwiczeli jak świnie i wołali: „Poddajtesia Lachi”, ale my im kulami odpowiadali. Oni nam ubili z janczarek kilku i kilku ranili; trzymali nas w oblężeniu więcej dwie godzin.
Podły Branicki i Potocki ciągle wrzeszczeli: „Poddajcie się, bo my was wykłujemy”! Myśląc, że naszych nie ma więcej, tylko tyle, co widzieli – aż zza góry wypada nasza kawaleria i galopem wpada na Kozaków. Tam trzeba było widzieć, z jaką śmiałością naszych tysiąc koni, różnej broni, wpadło na 4000 Kozaków. Kłuli i rąbali tę czeredę, wpędzili w bagna tych hajdamaków, drugich przyparli do rzeki i dużo potopili. Więcej 600 z końmi zabrali do niewoli, reszta uciekła do Białej, potem do Brześcia Litewskiego i gdyśmy się tam zbliżyli, uciekli do pińskich lasów i już więcej tych zbójów nie widzieliśmy.
Ja znając język ruski i polski, gen. Kosińśki z Brześcia do Grodna wysłał mnie z papierami do jenerała francuskiego Brune. Przyjechałem do Grodna, papiery oddałem Jabłońskiemu, adiutantowi jenerała; on mnie dał bilet do burmistrza, aby mi dał (kwaterę i kazał mnie zameldować, gdzie będę kwaterować, a potem zaczekać na odpowiedź. Dni piętnaście czekałem, szesnastego dano mi papiery i podwodę; jechałem do Brześcia. Powróciwszy, papiery oddałem Cichockiemu, adiutantowi Kosińskiego. (Ten Cichocki został szambelanem;