Kocham Adama. Charlene Sands. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Charlene Sands
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-2103-0
Скачать книгу
pełna podziwu dla twoich zdolności.

      Nigdy nie powiedziała wprost, że jest z niego dumna. Ale nie mógł jej winić. Kiedyś zawiódł ją fatalnie i przysporzył rodzinie bezmiernego smutku.

      – Rozmawiałeś już z bratem?

      Był pewien, że o to zapyta.

      – Jeszcze nie, ale zrobię to w tym tygodniu.

      – Mam nadzieję, że się dogadacie i znów zaczniecie się zachowywać jak bracia.

      Z pewnością tę samą prośbę kierowała do Brandona. Zależało jej, by rodzina znów mogła na siebie liczyć.

      – Dzwoniłem do niego kilka razy i czekam, żeby oddzwonił.

      – Jest w San Francisco, wraca dziś wieczorem.

      Brandon mieszkał i pracował w Newport Beach. Był pilotem i właścicielem czarteru samolotów. Bracia byli różni jak noc i dzień, Brandon, wolny duch, niefrasobliwy i niewybredny, i Adam, powściągliwy i pełen rezerwy. Czy to dlatego Jacqueline, była dziewczyna Adama, związała się z Brandonem? Adam uważał, że brat zwyczajnie mu ją odbił.

      – Na pewno z nim pogadam. I obaj będziemy na twoim przyjęciu urodzinowym.

      – Tak bym chciała, żebyście znów byli sobie bliscy.

      Adam jakoś nie mógł sobie tego wyobrazić. I wolał niczego nie obiecywać, bo między nim a bratem stało zbyt wiele dawnego bólu i rozczarowań.

      – Pożegnam cię teraz. Jutro idziemy z Ginny do Getty Museum. Nie byłam tam już dobrych kilka lat.

      – Jak tam Ginny? Nie działa ci na nerwy?

      W odpowiedzi roześmiała się ciepło.

      – No, bywa różnie. Potrafi być nieznośna. Ale jest moją najlepszą przyjaciółką i najbliższą sąsiadką, no i tak dobrze się rozumiemy…

      – To świetnie. W takim razie bawcie się dobrze.

      – Dziękuję, kochanie.

      – Zadzwonię.

      Odłożył słuchawkę, wyobrażając sobie osiedle Sunny Beach, zamieszkałe przez aktywnych emerytów, oddalone od Moonlight Beach o zaledwie kilkanaście kilometrów. Na szczęście, po śmierci ojca matka zdecydowała pozostać w Oklahomie. Adam kupił jej dom, a doskonałe maniery i wdzięk przysporzyły jej wielu przyjaciół. On sam widywał się z nią raz lub dwa w miesiącu.

      Na progu gabinetu stanęła Mary.

      – Pora na kolację. Jesteś głodny?

      – Chętnie coś zjem.

      – Na werandzie czy w kuchni?

      – W kuchni będzie dobrze.

      Zadawała mu te pytania co wieczór i zawsze odpowiadał tak samo, ale może któregoś dnia zmieni zdanie. Zechce usiąść na dworze i popatrzeć na zachód słońca nad oceanem, posłuchać odległego śmiechu i muzyki. Może któregoś dnia zrezygnuje z samotnych posiłków przed telewizorem.

      – Mary, weź sobie jutro wolne i ciesz się długim weekendem.

      Zazwyczaj miała wolne soboty i niedziele. Adam radził sobie bez pomocy, jeżeli tylko nic mu nie wypadło. W mieście miał biuro, w którym spotykał się z klientami i personelem, a nad projektami często pracował w domu. Gabinet był wyposażony we wszystko, czego potrzebował.

      – Bardzo ci dziękuję. Czy to ma jakiś związek z tą śliczną dziewczyną, którą spotkałeś w tym tygodniu?

      Mary pracowała u niego, jeszcze zanim zamieszkał w tym domu. Niektórzy nazwaliby ją wścibską, ale Adam miał do niej sentyment. Była szczera i ufał jej może bardziej, niż niektórzy ufają własnej rodzinie. Była młodsza od jego mamy, ale wystarczająco dojrzała, by wiedzieć pewne rzeczy.

      – Jeżeli ci powiem, nie będziesz więcej wypytywać?

      Niebieskie oczy rozświetlił błysk nadziei.

      – Randka?

      Oczywiste, że zechce się dowiedzieć więcej.

      – Niezupełnie. Obiecała mi coś ugotować. Przyniesie składniki. W podziękowaniu za pomoc.

      – Randka – potwierdziła Mary z uśmiechem. – Zadbam, żeby kuchnia była dobrze zaopatrzona.

      – Zawsze taka jest, więc niczym się nie przejmuj.

      – Bawcie się dobrze. Pójdę nakryć do obiadu.

      Adam uśmiechnął się szeroko. Śliczna Mia przygotuje dla niego kolację. Na wspomnienie jej niezwykłej urody krew zaczęła mu szybciej krążyć w żyłach. A to nie zdarzyło się już od bardzo dawna.

      Mia spacerowała z Rose na rękach. Maleństwo było wierną kopią matki, a jej słodka twarzyczka we śnie bardzo spokojna.

      – Nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym jej nie widywać – powiedziała. – Nie oddam jej nikomu.

      Babcia Tess siedziała w swoim ulubionym żółto-niebieskim fotelu.

      – Jest też nasza – powiedziała z uśmiechem, a delikatne zmarszczki wokół jej oczu pogłębiły się. – Nie oddałybyśmy jej zupełnie. Jestem przekonana, że jej ojciec pozwoliłby ci się z nią widywać.

      – Pozwolił? – Mia zmarszczyła brwi.

      Opiekowała się Rose od urodzenia i były ze sobą bardzo związane. A teraz ktoś obcy miałby decydować o ich spotkaniach?

      – Zresztą nie wiemy, czy to na pewno on jest ojcem.

      – Chyba tak. Rose ma po nim oczy. I kolor włosów. Nie jest taka ciemna jak my.

      – W takim razie spotkaj się z nim, a małą zostaw tutaj. Damy sobie radę.

      – Wiem i kocham cię, babciu. – Do oczu napłynęły jej łzy.

      Było jej naprawdę ciężko na duszy i wcale nie miała ochoty na spotkanie z Adamem. Najchętniej zostałaby w domu z Rosą i babcią Tess. Obtarła łzy i westchnęła.

      – Nie wrócę późno. A gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń.

      Włożyła dziecko do kojca. W różowym pajacyku mała wyglądała bardzo słodko. Mia pogładziła ją po główce i szepnęła:

      – Dobranoc, kochanie. Słodkich snów.

      Potem ucałowała babcię.

      – Nie wstawaj. Zamknę za sobą.

      – Dobrze, kochanie. Nie zapomnij zakupów.

      Po drodze do drzwi zerknęła na swoje odbicie w lustrze w holu. Miała na sobie koralową sukienkę na ramiączkach sięgającą przed kolano. Stopa wydobrzała już na tyle, że mogła włożyć niebieskie sandałki pasujące kolorem do wisiorka i kolczyków. Rozpuszczone włosy falami spływały na kark.

      – Bardzo ci w tym ładnie.

      – Dzięki, babciu.

      Dojazd do Adama zajął jej niecałe dwadzieścia minut. Spięta, wjechała na podjazd i wcisnęła guzik otwierający bramę.

      – Mia? – Dobiegło z głośnika.

      – Cześć… Już jestem.

      Wjechała na teren posiadłości przez bramę z kutego żelaza, choć najchętniej zawróciłaby na miejscu i uciekła, wymazując spotkanie z Adamem z pamięci. Gdyby tylko miała na to dość odwagi… Nigdy by się nie dowiedział, że ma dziecko. Czy jednak córka nie pytałaby o ojca? Nie próbowała go odnaleźć?

      W głębi