I dobrze widział, że na niego patrzyła.
Wejście do metra znajdowało się po przeciwnej stronie ulicy. Czas jakby stanął na moment, zagadkowo i niewytłumaczalnie, ona zaś wiedziała, że powinna skręcić w lewo i przejść przez ulicę, odwracając się plecami do tego, co mogło nastąpić, a jednak nie postąpiła tak i czekała.
Lunął rzęsisty deszcz i przechodnie przyspieszyli kroku albo przystawali, żeby rozłożyć parasole. Mężczyzna w długim płaszczu kroczył miarowo, nie spuszczając z niej oczu, w których widać było determinację. Z ukłuciem żalu przyznała w duchu, że to bezcelowe. Gdyby nawet nawiązał z nią rozmowę, zaprosił ją na kawę lub kolację, gdyby okazał się równie fascynującym rozmówcą jak pięknym mężczyzną, i tak na dłuższą metę czekało go rozczarowanie.
Misja bezcelowa, uświadomiła sobie Felicity, otrząsając się z chwilowego transu. Przeszła przez ulicę w kierunku wejścia do metra.
Z pobliskiej kawiarni wyłonił się Liam z babeczką w dłoni. Wszyscy wracali do dawnego życia, i ona również powinna to zrobić. Nacisnęła przycisk przy przejściu dla pieszych, zastanawiając się, jaką życiową szansę przepuściła, bo przecież nie zamieniła z cudownie męskim zjawiskiem ani słowa.
Samochody, taksówki, rowery i autobusy zwalniały przed światłami; za moment zapali się zielone. Zapragnęła poczuć na ramieniu dłoń zagadkowego mężczyzny, który przywołałby ją w ten sposób do swojego świata.
To nie dłoń na ramieniu, ale instynkt samozachowawczy nakazał jej się cofnąć. Felicity pociągnęła też do tyłu jakąś starszą panią, zobaczyła bowiem, że jeden samochód nie zwalnia przed pasami, a nawet przyspiesza. W ułamku sekundy Felicity zobaczyła wszystko. Pojazdem kierowała kobieta, z głową odchyloną do tyłu szarpała kierownicę, samochód wpadł w poślizg na skrzyżowaniu, silnik zawył na wysokich obrotach. Auto zachowywało się jak przypadkowo wystrzelony pocisk. Mogło wjechać na zatłoczony chodnik albo do pełnej ludzi kawiarni. Wszystko dokoła zamarło. Potem rozległ się zgrzyt metalu o metal i huk, gdy mały pojazd uderzył w autobus i przewrócił się na dach. Koła nie przestawały się obracać, silnik nadal wył.
Wtedy ludzie się poruszyli.
Zaraz nastąpi wybuch.
Tłum się rozpierzchł, kilka osób – wśród nich hotelowy portier i Liam – podbiegło do autobusu, żeby otworzyć drzwi i wypuścić pasażerów. Nieznajomy w płaszczu także biegł; do samochodu, podobnie jak ona.
– Miała atak! – zawołała doń Felicity. Mężczyzna dopadł auta przed nią, więc uświadomiła sobie, że jej nie usłyszał. – Miała atak! – wrzasnęła, przekrzykując ryk silnika.
Wyłączył go, ale sytuacja nadal była niebezpieczna.
– Cofnij się, może nastąpić wybuch.
Po raz pierwszy usłyszała jego głos. Był niski, naznaczony silnym akcentem, rozkazujący. Liam pomagał wysiadać pasażerom z autobusu, krzycząc do niej, żeby uciekała.
Spod maski pojazdu wydobywał się gęsty dym. Z oddali dobiegało zawodzenie syren. Na zatłoczonych ulicach Londynu pomoc przychodziła szybko, tyle że teraz dojazd blokowały samochody.
– Uciekaj! – Mężczyzna nie odwrócił się do niej; podtrzymywał głowę kobiety, która oddychała, ale była nieprzytomna. – Cofnij się! Natychmiast!
Posłuchała go niechętnie. Skoro chciał ryzykować swoim życiem, to był jego wybór. Wtem usłyszała płacz noworodka, w którym nie było strachu, lecz ból zranionego zwierzątka. Nie mogła teraz odejść, równie dobrze mógłby jej kazać pofrunąć.
Liam wrzeszczał, żeby się nie wygłupiała, ale musiała go zignorować. Piękny nieznajomy nie kwestionował jej decyzji; nadal podtrzymując ranną, rozglądał się, skąd dochodzą przeraźliwe krzyki noworodka.
Felicity z trudem uchyliła drzwi na tyle, by wsunąć głowę do środka.
– Dziecko krwawi. – Noworodek był owinięty niebieskim kocykiem, ale białe śpioszki były ciemne od krwi. Dostrzegła ostry fragment metalu, sterczący z ramionka dziecka. Choć upływ krwi nie był duży, dla niemowlęcia było to niebezpieczne.
– Kawałek metalu przebił ramię…
– Felicity. – Zdziwiła się, że on zna jej imię. – Jestem Karim. Czy możesz wsunąć tu ramię? Dosięgniesz?
To właśnie robiła, bo tylko ona mogła dosięgnąć rannego dziecka.
– Nie mogę!
– Okej. – Mówił spokojnie i miarowo. – Odwróć się i wsuń ramię w tej pozycji. Wtedy dosięgniesz.
– Ale nic nie widzę!
– Będę ci mówił, co masz robić. – Miał piękny głos, soczysty, choć naznaczony akcentem.
Ten głos dodawał jej spokoju i pewności siebie. Musiała go usłuchać. Po raz ostatni popatrzyła na dziecko; plama krwi na ramionku się rozszerzała. Widziała sterczący metal, który chyba nie da się łatwo usunąć.
Odwróciła głowę i uniosła ją do góry, deszcz padał jej za kołnierz. Mogła teraz sięgnąć znacznie dalej w głąb auta.
– Opuść rękę – polecił Karim. – To podstawa kołyski.
Kołyski? Siedzenia dla dziecka, przetłumaczyła sobie Felicity.
Nie wypuszczając z rąk głowy rannej kobiety, wsuwał i wysuwał swoją z auta, stając się oczami Felicity i kierując jej rękami. Zgodnie z jego wskazówkami przesuwała palce cal po calu.
– W prawo. Dotykasz kocyka? To prawa strona. Przesuń rękę wyżej.
Niemowlę było ranne w lewe ramię. Felicity powoli przesuwała dłoń. Dziecko przestało płakać i tylko cichutko kwiliło, co było jeszcze bardziej niepokojące. Zlokalizowała klatkę piersiową i szyję, starając się przesunąć rękę w lewo.
– Nie mogę dosięgnąć – sapnęła. – Nie dam rady.
– Jeszcze odrobinę – odrzekł Karim. – Ostrożnie – ostrzegł, ale pamiętała, gdzie tkwi metal. Popchnęła ramię dziecka w górę.
– Wystarczy?
– Nie wiem – przyznał Karim. – Pchaj dalej.
Trwało to chyba całą wieczność.
Nadjechała karetka i ratownicy otworzyli nieco szerzej drzwi auta. Mogła teraz włożyć głowę do środka. Ponieważ nie była w stanie się poruszyć, Karim wpełzł do auta i nakrył kocem niemowlę, gdy strażak rozbijał tylną szybę. Ratownicy wyciągnęli ranną matkę.
– Odwróć głowę i nie ruszaj się – polecił Karim, podczas gdy strażacy usiłowali dostać się do dziecka przez tylną szybę.
Karim został wraz z nią w namiocie z koca.
Mówił do niej, a ona, cała odrętwiała, zastanawiała się tylko, czy dziecku udało się przeżyć.
– Strażacy zabezpieczyli oba silniki – uspokoił ją. – To już nie potrwa długo.
– Marzną mi nogi – poskarżyła się Felicity.
– Zaraz będzie po wszystkim. – Popatrzył na nią ognistymi czarnymi oczami i to pomogło. Słyszała pomieszane głosy strażaków i ratowników, ale słuchała tylko Karima, który był jej oczami. – Podali dziecku tlen. Zanim je odwiozą, podłączą je pod kroplówkę. Wytrzymasz jeszcze trochę?
Jej ramię i bark były nie tylko odrętwiałe, lecz