– A skąd ty wiesz, że nie?
Karolina przygryzła wargi w zakłopotaniu.
– Mam przeczucie, że ten jest inny. Że ma ideały – wyznała.
– No właśnie: masz przeczucie – podchwyciła sarkastycznie jej rozmówczyni. – A tymczasem obie wiemy, jaka jest rzeczywistość. Ja też chciałabym studiować, tak samo jak ty; czytać, poszerzać wiedzę… Mojej bogatej kuzynce rodzice zafundowali studia w Paryżu, a mnie pewnie niedługo wydadzą za tego zgrzybiałego starucha. Jeśli to się stanie, pozostanie mi już tylko Biblia i książki kucharskie.
– Komu jak komu – zareplikowała Karolina. – Ja nie zamierzam rezygnować z nauki tylko dlatego, że mamy nieludzkie prawo. Będę się kształcić, będę chodzić na odczyty, a nawet, jeśli zajdzie taka potrzeba, uciekać z domu, żeby w nich uczestniczyć.
– Nawet kiedy wyjdziesz za mąż?
– Nie wyjdę – zadeklarowała. – Małżeństwo to strata czasu. Wolę być wolna i badać moje owady.
Sąsiadka westchnęła.
Tymczasem tuż za plecami dziewcząt rozległ się lekki szmer, a po chwili cała sala ucichła, jakby rażona gromem. Profesor Hildebrand założył okulary i umieścił swe zadbane dłonie na krawędziach pulpitu.
– Potem ci pożyczę – szepnęła Karolina, odbierając koleżance książkę. – Po wykładzie podejdę do profesora i postaram się zdobyć dedykację.
– Pewnie, że pożyczysz! Tak jak tę poprzednią, o ptakach drapieżnych… Doprosić się nie mogę!
– Cicho! – odezwał się ktoś z tyłu.
Karolina położyła sobie palec na wargach. W odpowiedzi, jej znajoma teatralnie przewróciła oczyma. Obie stłumiły spontaniczny wybuch śmiechu.
Tymczasem profesor Hildebrand zawiesił na tablicy dużych rozmiarów planszę, na której widniała powiększona fotografia egzotycznego pająka o odnóżach nieproporcjonalnie cienkich do tłustego odwłoka.
– Ale ohyda!
Wilkówna uśmiechnęła się do siebie, widząc, jak siedząca z jej drugiej strony starsza kobieta wzdryga się z odrazą.
– Latrodectus mactans, popularnie zwany czarną wdową – zaczął prelegent z wyczuwalnym obcym akcentem. – Oto pierwszy bohater albo raczej bohaterka naszego dzisiejszego spotkania. Bohaterka, gdyż tematem owego spotkania są trucizny i antidota, a u pająków to samice ze wszech miar przewyższają swych partnerów.
„Dlaczego nie urodziłam się pająkiem?” – przemknęło Karolinie przez myśl. – „Dlaczego mama nie urodziła się wielkim, żarłocznym pająkiem?”. Akurat w tej samej chwili chłodny wzrok profesora Hildebranda padł właśnie na nią. Poczuła, że pieką ją policzki. Mocno ścisnęła w dłoniach książkę, starając się zapanować nad zdenerwowaniem. Uczony tymczasem zwrócił głowę w stronę swej planszy.
– Tu, gdzie widzą państwo jaśniejszą plamę w kształcie klepsydry – powiedział – znajduje się jeden ze znaków rozpoznawczych. W naturze jest on barwy żywo czerwonej.
Po tych słowach, wciąż mówiąc do publiczności, znów przelotnie spojrzał na Karolinę. Odniosła wrażenie, że po jego surowej, wręcz ascetycznym obliczu nagle przemknął cień uśmiechu. Pieczenie policzków minęło, przeradzając się w lodowaty chłód towarzyszący gwałtownemu odpływowi krwi z całej twarzy. Płynących z katedry wywodów słuchała jak w transie, chłonąc i starając się zapamiętać każdy wyraz.
Gdy odczyt, a następnie wieńcząca go owacja dobiegły końca, złapała przyjaciółkę za nadgarstek, komunikując w ten sposób, iż ma na nią zaczekać, sama zaś wmieszała się w tłum oczekujących na autograf. Gdy nadeszła jej kolej, profesor Hildebrand znów się uśmiechnął. Pospiesznie otworzyła książkę na stronie tytułowej, po czym wręczyła mu ją, wpatrując się weń z przesadną powagą.
– Słuchała pani z wielkim zainteresowaniem – zauważył, jednocześnie sięgając do stojącego na biurku kałamarza.
Dopiero teraz Karolina trochę ochłonęła i zdobyła się na odwzajemnienie jego uśmiechu.
– Tak, czekałam na ten wykład. Niestety dowiedziałam się o nich zbyt późno…
– Rozumiem, że opuściła pani dwa pozostałe.
Karolina skinęła głową.
– Niestety tak – potwierdziła. – I bardzo tego żałuję.
– Nie ma czego. Znajdziemy na to sposób – uspokoił profesor Hildebrand, starannie kaligrafując dedykację i podpis. – Zapraszam panią na prywatne spotkanie.
Przybrał taki sam ton, jakiego użył dzień wcześniej wobec Othilii von Redlich, dokładnie w tym samym kontekście. Wypowiadając ostatni wyraz, postawił kropkę nad swym nazwiskiem. Obserwując jego dłoń, dziewczyna przypomniała sobie wspomnienie sprzed lat, kiedy siedząc obok ojca, przyglądała się, jak sprawdza prace swych uczniów. Zauważyła, że Hildebrand trzyma pióro w podobny sposób.
– Prywatne spotkanie? – zapytała, nie kryjąc zdumienia.
– Tak – potwierdził profesor z przyjaznym, lecz chłodnym uśmiechem. – U mnie w domu.
– U pana…
– Podjadę po panią, o ile zechce pani zdradzić mi swój adres.
Karolinie natychmiast stanęła przed oczyma antypatyczna, groteskowo wykrzywiona twarz byłego kaprala, Tadeusza Targońskiego. Na samą myśl, że ojczym mógłby powitać jej nowego znajomego, ogarnęła ją zgroza.
– Mieszkam przy św. Jana. Możemy się spotkać w podcieniach Collegium Novum, a potem pojedziemy do pana – zaproponowała.
– Niech tak będzie – zgodził się naukowiec.
– Pańskie zaproszenie to dla mnie zaszczyt – odparła.
Profesor Hildebrand zawiesił wzrok na obwolucie z tłoczonego papieru, w którą panna Wilkówna starannie oprawiła jego monografię.
– A dla mnie to przyjemność poznać kogoś takiego jak pani – wyjawił z lekką emfazą, jednak w granicach właściwej sobie powściągliwości. – Od kiedy interesuje się pani historią naturalną?
– Od dziecka. Mój ojciec uczył przyrody w liceum.
– A więc to ojciec zaszczepił pani tę pasję? Jest przyrodnikiem?
– Był… – poprawiła Karolina. – Mój ojciec nie żyje.
Profesor Hildebrand spoważniał.
– Najmocniej przepraszam. Nie chciałem… – powiedział.
– Nic się nie stało. Ojciec zmarł dziesięć lat temu – odrzekła. – Niestety, nie urodziłam się chłopcem, więc jedyne, co mi pozostaje, to samodzielne zgłębianie wiedzy poprzez lekturę i chodzenie na publiczne odczyty.
– Od teraz będzie pani mogła również zgłębiać wiedzę w o wiele bardziej skuteczny sposób.
Dziewczyna pytająco spojrzała na swego rozmówcę.
– Nie przeskoczymy prawa, ale można je łatwo obejść – wyjaśnił dość enigmatycznie Hildebrand. – Co prawda nie mają panie wstępu na studia, ale przecież nikt jeszcze nie zakazał profesorom posiadania prywatnych uczniów ani przekazywania wiedzy zdolnym młodym ludziom poza murami uniwersytetu. Nikt nie zakazał nam też rozmów z inteligentnymi kobietami.
Karolina