Po tym, jak Kinga odbierała Miłosza ze szkoły i Leona od babci, wspólnie pędzili na dodatkowe zajęcia któregoś z synów. Wprawdzie młodszy chodził tylko na angielski, bo miał dopiero cztery lata, ale starszy oprócz zajęć językowych miał jeszcze sportowe i muzyczne. Grafik był naprawdę napięty. Dzieci często zasypiały w samochodzie w drodze powrotnej do domu, ale nie było jej ich żal. Wiedziała, że tak trzeba. Chciała przygotować synów na wymagania, jakie stawia współczesny świat. Musieli być silni. I idealni, tak jak matka i ojciec.
– Mamusiu, jesteś zła? – zapytał Miłosz, z zainteresowaniem przypatrując się matce. – Kiedy będziemy w domu? Jestem głodny.
– Zaraz będziemy na miejscu, nie jęcz! – zirytowała się.
Rzadko zdarzało jej się krzyczeć na dzieci, ale dziś miała naprawdę okropny dzień. Konkurencja sprzątnęła jej sprzed nosa specjalistę, którego planowała zatrudnić, a na dodatek miała paskudną migrenę. Chciała już tylko znaleźć się w domu, położyć dzieci do łóżek i może poczytać książkę, ale od kilku minut wlokła się za srebrną fiestą, która blokowała lewy pas.
– Nie krzycz na mnie – bąknął pod nosem Miłosz.
– Przepraszam – westchnęła z rezygnacją Kinga. – Leon śpi?
– Tak, śpi – potwierdził synek. – A, mamo, zapomniałem… Na jutro mamy przynieść do szkoły pastele olejne.
– Niech to szlag! – Kinga uderzyła dłonią w kierownicę. – I dopiero teraz mi o tym mówisz?! Będziemy musieli jeszcze podjechać do sklepu… Albo czekaj, zadzwonię do taty i poproszę, żeby on to załatwił.
Zaczęła wybierać numer Tomka, co chwila zerkając na toczącą się przed nią fiestę. Nie ufała kobiecie, która prowadziła samochód, i bardzo słusznie, gdyż po chwili ostro zahamowała. Kinga uważała, że dobrego kierowcę poznaje się po tym, jak zachowuje się w niezbyt sprzyjających warunkach atmosferycznych. Każdy głupi potrafi prowadzić, kiedy nawierzchnia jest sucha, a śnieg, deszcz czy gęsta mgła nie utrudniają widoczności. Zima weryfikuje umiejętności kierowców.
Na prawym pasie w końcu się rozluźniło, dlatego Kinga zdecydowała się na wykonanie manewru wyprzedzania. Kiedy zrównała się z kobietą w fieście, zatrąbiła, posłała jej nienawistne spojrzenie i wcisnęła pedał gazu.
Kiedy wybrała numer męża, natychmiast odezwała się poczta głosowa: „Dzień dobry, tu Tomasz Smoliński. Nie mogę teraz odebrać telefonu, proszę zostawić wiadomość”. Rozłączyła się i ze złością cisnęła telefon na miejsce pasażera.
– Cóż, chyba jednak będziemy musieli podjechać do sklepu sami… Potrzebujesz czegoś oprócz tych pasteli olejnych? – Zmusiła się do sztucznego uśmiechu i złapała w lusterku spojrzenie syna.
– Nie, wszystko inne mam – zapewnił.
Załatwienie sprawunków zajęło jej niewiele ponad kwadrans, co można było uznać za duże osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że zakupy robiła w towarzystwie dwojga dzieci, z których młodsze miało wyraźne pretensje o to, że zostało wyrwane ze snu.
Kinga czasem łapała się na myśli, że jej codzienność to prawdziwy dzień świra, ale tłumaczyła sobie, że nie jest w tym sama. Liczba jej obowiązków dowodziła tego, że jest dobrą mamą dla swoich synów. Nie zaniedbywała ich, nie pozwalała zbyt długo bezproduktywnie biegać po placu zabaw, tak jak inne matki, które godzinami przesiadywały w parkach. Za bardzo kochała swoich synów, żeby im na to pozwolić. Zależało jej, żeby byli kimś, żeby coś w życiu osiągnęli, a przecież charakter kształtuje się od najmłodszych lat.
Ona sama często musiała walczyć ze swoimi słabościami. Dobrze wspominała dzieciństwo, uważała, że ma wspaniałych rodziców, ale w głębi serca czuła żal. Można było zrobić więcej. Matka i ojciec nie zadbali o jej edukację, nie wysyłali jej na lekcje angielskiego, przez co już jako dorosła kobieta miała kompleksy i starała się szybko nadrabiać zaległości. Rzeczywiście, angielskiego nauczyła się niemal perfekcyjnie, co podobno nie było takie łatwe w jej wieku, ale udało się. Wypracowała sobie nawyki zdrowego odżywiania, wciąż walczyła z wrodzonym lenistwem z całkiem niezłym skutkiem. Było dobrze, ale uważała, że mogłoby być lepiej, gdyby rodzice odpowiednio wcześnie zaczęli stymulować jej rozwój.
W domu przywitała ją martwa cisza. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale Tomek ją irytował. Denerwował ją, kiedy pracował za dużo, bo wtedy nie było go z rodziną, ale drażnił ją również wtedy, kiedy za długo siedział w domu, bo przecież musiał zarabiać. Starała się nie okazywać emocji. Ani tych dobrych, ani tych złych.
Zaniosła śpiącego Leona do łóżka. Nawet się nie obudził, kiedy ściągała mu czapkę, rękawiczki, szalik, kurtkę i kolejne warstwy ubrań. Spojrzała na niego i poczuła rozlewającą się po całym ciele falę ciepła. Widok śpiących dzieci, jej dzieci, ją rozczulał. Czasem miała wszystkiego dość, czuła zmęczenie i zniechęcenie, miała ochotę zadzwonić do pracy i oznajmić, że dzisiaj nie przyjdzie, bo nie ma siły, by wstać z łóżka, ale wtedy po cichutku, na palcach, wchodziła do pokoju synów, którzy najczęściej jeszcze spali, i zapominała o wszystkich wątpliwościach. Zerkała na nich i przypominała sobie, dla kogo to wszystko robi. Dla nich. I dla siebie trochę też. Chciała mieć idealne życie. Czy to coś złego?
– Miłoszku, idź się, proszę, kąpać, bo jutro nie wstaniesz – powiedziała do starszego syna.
– Ale mamo… – zaczął niepewnie chłopiec.
– Tak?
– Praca domowa – przypomniał jej.
No tak. Praca domowa.
Spojrzała na zegarek. Dwudziesta piętnaście. Kiedyś o tej porze dopiero zaczynała funkcjonować, ale to było dawno temu, w poprzednim życiu, zanim na świecie pojawiły się dzieci. Teraz najchętniej kończyłaby swój dzień już o dwudziestej.
Tomek wrócił do domu, kiedy już uporali się z Miłoszem z pracą domową i chłopiec brał prysznic. Jako geodeta prowadzący z dwoma kolegami spółkę cywilną Tomasz miał nienormowane godziny pracy. Zdarzało mu się wracać do domu zarówno o czternastej, jak i o dwudziestej drugiej. Kinga przyzwyczaiła się już do trybu pracy męża, chociaż czasem łapała się na myśli, że wolałaby, żeby wracał do rodziny po ośmiu godzinach, jak zwykły człowiek. Szybko jednak się za to rugała. Oni nie byli zwykli.
– Jak w pracy? – zapytała, szorując blat.
Tomek zerknął do kuchni i jęknął, kiedy zrozumiał, że w domu nie ma nic do jedzenia.
– Jestem głodny – rzucił, ignorując jej pytanie.
– To sobie coś zrób – oznajmiła z uśmiechem Kinga.
– Niedawno wróciłam z dziećmi do domu, a musiałam jeszcze odrobić z Miłoszem lekcje. Chyba że… może coś zamówimy? Sama jestem głodna.
– Dobry pomysł. Na co masz ochotę?
Zmarszczyła nos, zastanawiając się przez chwilę.
– Może jakiś makaron? Coś włoskiego? – zasugerowała, ignorując uporczywy głosik w głowie, który podszeptywał, że włoska pasta nie jest najlepszym pomysłem o tak późnej porze.
Tomek skinął głową i wycofał się do salonu, gdzie leżał ich wspólny laptop. Kinga szczyciła się tym, że nie mają przed sobą żadnych tajemnic.
Kiedy kuchnia błyszczała, a Miłosz słodko spał, dołączyła do Tomka, który zdążył