– U nas to jednak nie działa – dodał Kordian. – Wiem, bo sprawdzałem.
Żelazny odsunął krzesło, jakby potrzebował nabrać nieco dystansu, by nie zarazić się chorobą psychiczną, na którą cierpieli jego współpracownicy.
– Możecie drwić sobie do woli i zachowywać się jak para szczeniaków, ale…
Artur urwał, kiedy zza pazuchy jego marynarki dobiegł dzwonek telefonu. Zaklął, a potem sięgnął do kieszeni. Kiedy spojrzał na wyświetlacz, na jego czole pojawiła się głęboka bruzda.
Uniósł rękę do rozmówców, przywodząc na myśl policjanta wstrzymującego ruch, a potem odebrał.
– Tak? – spytał.
Podniósł się szybko, poszedł do okna i stanął tyłem do prawników.
– Mnie też miło ciebie słyszeć – powiedział. – Choć nie spodziewałem się, że… Aha. Oczywiście. Tak, jak najbardziej.
Przez chwilę wyrzucał z siebie półsłówka, siląc się na uprzejmy ton, co świadczyło o tym, że po drugiej stronie linii ma wyjątkowo zamożnego klienta kancelarii.
Chyłka wstała, uznając, że najwyższa pora opuścić gabinet, ale Żelazny natychmiast odwrócił się i powstrzymał ją ruchem ręki.
– Czekaj, są tutaj – rzucił do słuchawki. – Chcesz z nimi rozmawiać?
Najwyraźniej odpowiedź była przecząca, bo Artur znów odwrócił się do okna i przez moment kontynuował, mamrocząc pod nosem. Kiedy skończył, Oryński miał wrażenie, że zmitrężyli stanowczo zbyt wiele czasu.
Mimo że oboje odgrywali swoje role dość dobrze i udawało im się utrzymać lekki ton, w rzeczywistości stawali się coraz bardziej przytłoczeni ciężarem tego, co działo się z małą Darią. Znajdowała się w rękach porywacza przynajmniej przez kilkanaście godzin, a w tym czasie mogło dojść właściwie do wszystkiego.
W końcu Artur odłożył telefon, a potem oparł się plecami o szybę.
– Co tu się, kurwa, dzieje? – spytał.
Na twarzy Joanny pojawił się zamyślony wyraz.
– Przed momentem wylewaliśmy z Zordonem swoje związkowe żale, więc… sama nie wiem. Ty mi powiedz, to jakaś forma terapii?
– Wystarczy tego.
– Też tak sądzę, ale sam widzisz, że talak nie działa.
Żelazny schował telefon do marynarki.
– Dzwonił Awit Szlezyngier – oznajmił. – I zapytał, czy przelew już do nas doszedł.
Chyłka i Oryński wymienili się nierozumiejącymi spojrzeniami.
– Podobno ustaliliście, że to on pokryje rachunek za obronę Klary Kabelis – ciągnął Artur. – Możecie mi wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? I jaki związek ma z tym Awit?
Z tonu głosu imiennego partnera zniknęła pretensja, co w tej sytuacji stanowiło jedyną rzecz, która Kordiana nie dziwiła. Działo się tak zawsze, kiedy na horyzoncie pojawiała się sowita zapłata.
– A co tu wyjaśniać? – odparła Joanna. – Zgodziłam się bronić Kabelis, a Awit zapłacić rachunek.
– Dlaczego miałby to robić?
– Jest jej sponsorem. To znaczy… chodzi o finansowanie wyprawy, gwoli ścisłości.
Mimo że po Chyłce nie było widać zaskoczenia, Oryński przypuszczał, że jest równie zdziwiona jak on. Pokrycie kosztów ekspedycji na Annapurnę to jedno, ale sfinansowanie obsługi prawnej, szczególnie w takiej sytuacji, to zupełnie coś innego.
A jednak magnat branży TSL zdecydował się na to posunięcie. W dodatku z jego punktu widzenia najwyraźniej sprawa była uzgodniona, mimo że nie zamienił słowa ani z Chyłką, ani z jej partnerem.
Czy to on mógł stać za porwaniem? Nie, to nie miałoby sensu. Po sprawie z żoną Szlezyngiera i Sakratem Tatarnikowem Awit mógł być dwójce prawników jedynie wdzięczny. Nie tylko wybronili go od zarzutów i ocalili jego firmę, ale przede wszystkim sprawili, że jego córka się odnalazła.
Poza tym nie musiałby uciekać się do porwania, by nakłonić Żelaznego lub Williama do zajęcia się sprawą. Wystarczyłoby trochę umiejętnego przekonywania i suta zapłata, którą Szlezyngier bez trudu mógłby uiścić.
Coś tu jednak nie grało. Wizerunkowo dla Awita była to sprawa równie niekorzystna, co dla kancelarii. W przypadku kogokolwiek innego Oryński mógłby podejrzewać, że w grę wchodzi coś więcej – ale Szlezyngier był jednym z niewielu klientów, których Kordian zaliczał do grona porządnych ludzi.
Żelazny wbijał wzrok w Chyłkę, czekając na wyjaśnienia. Po raz kolejny jednak przeszkodził im dzwonek telefonu – tym razem był to krótki gitarowy riff zwiastujący nadejście esemesa.
Joanna wyjęła telefon i szybko przeczytała wiadomość, po czym podniosła wzrok na Artura.
– Więc? – odezwała się.
– To ja chyba powinienem zadać to pytanie.
– Jedyne, co powinieneś zrobić, to mi zaufać.
– Chyba żartujesz…
Chyłka obróciła się w kierunku drzwi, jakby nagle zaczęło jej się gdzieś spieszyć.
– Czas na żarty się skończył – powiedziała. – A ja muszę wiedzieć jedną rzecz: będziesz robił problemy czy nie?
– Tym, kto w tej firmie robi problemy…
– Raz-dwa, Artur – wpadła mu w słowo. – Deklaruj, czy bierzesz kasę od Awita, czy mam mu powiedzieć, żeby ulokował ją w Dentonsie albo CzMK.
Nie musiał odpowiadać – po samym jego słabnącym rezonie mogli się domyślić, że Szlezyngier zaoferował niemałą kwotę. Chwilę później dwoje prawników opuściło gabinet imiennego partnera, ale zamiast ruszyć szybkim krokiem w stronę biura Joanny, stanęli na korytarzu.
Chyłka zamknęła oczy i wsparła się o ścianę.
– Mamy kurewsko duży problem, Zordon.
– Wiem.
– Nic nie wiesz – odparła cicho, podając mu swój telefon.
Zerknął na wyświetloną wiadomość. Pochodziła od zagranicznego numeru, którego właściciela Kormakowi do tej pory nie udało się zidentyfikować. Znaczyło to ni mniej, ni więcej, że nadawca znał się na rzeczy. Według chudzielca użył kilku sieci VPN, a potem internetowej bramki, z której wysyłał wiadomości. Nie była to specjalnie skomplikowana sztuka – ostatecznie wystarczyło wejść na stronę mmdsmart.com i wymyślić nazwę nadawcy.
Wszystkie próby nawiązania kontaktu przez Chyłkę okazywały się bezowocne. Komunikacja była jednostronna – i zapewne o to chodziło. Nie było w niej miejsca na negocjacje, rozmowy i upewnianie się, czy istnieje jakakolwiek szansa, by porywacz zmienił zdanie. Otrzymywali od niego jedynie instrukcje.
Oraz informacje, tak jak teraz.
„Finansowanie od Szlezyngiera załatwione, kancelaria nie będzie Ci robić problemów” – brzmiała wiadomość.
– Jakim cudem… – zaczął Oryński, ale zawiesił głos i urwał.
Chyłka nadal trwała w bezruchu ze spuszczonymi powiekami.
– Nie wiem – odparła. – Ale związek z Awitem jest solidniejszy, niż przypuszczaliśmy.
– Romans?
– Nie,