Grawitacja. Тесс Герритсен. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Тесс Герритсен
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7659-445-3
Скачать книгу
poziomu adrenaliny. Kittredge żył po to, żeby latać. Dla czystej rozrywki czytał nudne jak flaki z olejem podręczniki pilotażu promu i każdą wolną chwilę spędzał za sterami jednego z należących do NASA odrzutowców T-38. Prawie tak, jakby żałował, że siła grawitacji przykuła jego stopy do ziemi.

      Nie potrafił zrozumieć, dlaczego pozostali członkowie załogi chcą pod koniec dnia iść do domu. Tego wieczoru wydawał się nieco rozżalony, że tylko dwie osoby siedziały przy tym samym co zwykle stoliku we Fly By Night. Jill Hewitt poszła na recital fortepianowy swojego siostrzeńca, Andy Mercer świętował dziesiątą rocznicę ślubu. O umówionej godzinie pojawili się tylko Emma i Kittredge i gdy przestali wreszcie wałkować ostatnią symulację, zapadło między nimi długie milczenie. Tylko sprawy zawodowe nadawały ton rozmowie.

      – Zabieram jutro jeden z naszych T-38 do White Sands – oznajmił w końcu Kittredge. – Chcesz lecieć ze mną?

      – Nie mogę. Jestem umówiona z moim adwokatem.

      – Więc ty i Jack nie zmieniliście zdania? Emma westchnęła.

      – Sprawa nabrała rozpędu. Jack ma swojego adwokata, ja swojego. Ten rozwód zmienił się w uciekający pociąg.

      – Brzmi to tak, jakbyś miała jakieś opory. Emma zdecydowanym gestem odstawiła piwo.

      – Nie mam żadnych oporów.

      – W takim razie dlaczego wciąż nosisz jego obrączkę? Spojrzała na złotą ślubną obrączkę. Poirytowana próbowała ją ściągnąć, ale bez skutku. Przez siedem lat obrączka jakby zrosła się z palcem, nie dawała się w ogóle ruszyć. Emma zaklęła i spróbowała ponownie, tym razem ciągnąc tak silnie, że zdarła sobie skórę z kłykcia.

      – Proszę bardzo – powiedziała, kładąc obrączkę na stole.

      – Jestem teraz wolną kobietą.

      Kittredge roześmiał się.

      – Wy dwoje ciągniecie ten rozwód dłużej, niż ja byłem żonaty. Swoją drogą, o co się tak długo handryczycie?

      Odsunęła się do tyłu na krześle, nagle znużona.

      – O wszystko. Przyznaję, że ja też nie jestem rozsądna. W zeszłym tygodniu próbowaliśmy usiąść i sporządzić listę naszych ruchomości. Co chcę ja, co chce on. Przyrzekliśmy sobie, że będziemy zachowywać się w sposób cywilizowany. Jak dwoje spokojnych, dojrzałych ludzi. Zanim doszliśmy do połowy, wybuchła między nami totalna wojna. Bez brania jeńców.

      Westchnęła. Prawdę mówiąc, tacy zawsze oboje byli. Tak samo uparci, tak samo pełni pasji. W miłości i w walce zawsze sypały się między nimi iskry.

      – Potrafiliśmy uzgodnić tylko jedną rzecz – powiedziała po chwili. – Że mogę zatrzymać kota.

      – Macie szczęście.

      Spojrzała mu w oczy.

      – Wciąż żałujesz tego, co się stało? – zapytała.

      – Masz na myśli mój rozwód? Nigdy w życiu.

      Powiedział to stanowczym tonem, jednocześnie jednak uciekł oczyma w bok, jakby chciał ukryć prawdę, którą oboje znali: że wciąż boleje z powodu swojego rozbitego małżeństwa. Że nawet człowiekowi, który nie boi się przypiąć pasami na pięciu milionach funtów łatwopalnego paliwa, może doskwierać zwyczajna samotność.

      – Wiem już, na czym polega cały problem – stwierdził.

      – W końcu to rozgryzłem. Cywile nie rozumieją nas, ponieważ nie rozumieją naszego marzenia. Małżeństwo z astronautą potrafi wytrzymać tylko męczennica lub święta. Albo ktoś, kogo gówno obchodzi, czy przeżyjesz, czy zginiesz. – Roześmiał się gorzko. – Bonnie nie była męczennicą. I na pewno nie rozumiała naszego marzenia.

      Emma spojrzała na połyskującą na stole ślubną obrączkę.

      – Jack rozumie je – powiedziała cicho. – To było także jego marzenie. I to właśnie stało się kością niezgody. Że ja tam polecę, a on nie może. Że jest tym, który został z tyłu.

      – W takim razie powinien dorosnąć i stawić czoło rzeczywistości. Nie każdy jest ulepiony z odpowiedniej gliny.

      – Wolałabym, żebyś nie mówił o nim jak o jakimś wybrakowanym towarze.

      – Daj spokój, w końcu to on sam zrezygnował.

      – A co innego mógł zrobić? Wiedział, że nie dostanie żadnego przydziału. Skoro nie pozwalają ci latać, nie ma sensu pozostawać w zespole.

      – Uziemili go dla jego własnego dobra.

      – To są medyczne spekulacje. To, że miałeś jeden kamień w nerkach, wcale nie oznacza, że urodzisz następny.

      – W porządku, doktor Watson. To ty jesteś lekarką. Powiedz, czy chciałabyś, żeby Jack był członkiem twojej załogi, wiedząc o jego medycznych problemach?

      – Owszem – odparła po krótkiej chwili. – Chciałabym tego jako lekarka. Uważam, że Jack czułby się doskonale w kosmosie. Ma tyle atutów, że nie potrafię zrozumieć, dlaczego go tam nie chcą. To, że się z nim rozwodzę, nie znaczy, że go nie szanuję.

      Kittredge roześmiał się i wypił do końca swoje piwo.

      – W tej kwestii nie stać cię chyba na obiektywizm… Chciała zaprotestować, ale zdała sobie sprawę, że brakuje jej argumentów. Kittredge miał rację. Kiedy chodziło o Jacka McCalluma, nigdy nie była obiektywna.

      Na dworze, w parnym gorącym powietrzu letniej houstońskiej nocy, zatrzymała się na chwilę na parkingu przy barze i spojrzała w niebo. Łuna wielkiego miasta przyćmiewała światło gwiazd, ale i tak rozpoznawała znajome konstelacje: Kasjopeę, Andromedę i Siedem Sióstr. Patrząc na nie, przypominała sobie zawsze, co powiedział Jack, kiedy pewnej letniej nocy leżeli obok siebie na trawie, wpatrując się w gwiazdy. Tej nocy, kiedy po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że go kocha. „Niebo jest pełne kobiet, Emmo – oświadczył wtedy. – Tam jest twoje miejsce”.

      – I twoje, Jack – szepnęła cicho.

      Otworzyła samochód i siadła za kierownicą, a potem sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej ślubną obrączkę. Wpatrując się w nią w półmroku, pomyślała o siedmiu latach małżeństwa, które teraz zbliżało się do końca.

      Wsunęła obrączkę z powrotem do kieszeni. Jej lewa dłoń wydawała się bez niej naga, odsłonięta. Będę się musiała do tego przyzwyczaić, pomyślała, uruchamiając silnik.

      Rozdział trzeci

10 lipca

      – Kurtyna w górę – mruknął doktor Jack McCallum, słysząc syrenę pierwszego ambulansu.

      Wychodząc na podjazd przed izbą przyjęć, czuł, jak jego puls gwałtownie przyśpiesza, a adrenalina zmienia nerwy w iskrzące się, obnażone przewody. Nie miał pojęcia, co czeka personel szpitala Memorial Southeast, poza tym, że w drodze są kolejni pacjenci. W izbie przyjęć poinformowano ich przez radio, że na drodze międzystanowej nr 45 zderzyło się ze sobą piętnaście pojazdów. W karambolu zginęły dwie osoby, wiele zostało rannych. Chociaż pacjenci w najbardziej krytycznym stanie powinni trafić do Bayshore albo Texas Med, również wszystkie mniejsze szpitale przygotowały się na przyjęcie poszkodowanych.

      Jack rozejrzał się dookoła, żeby sprawdzić, czy jego zespół jest w pełnej gotowości. Druga lekarka, Anna Slezak, stała tuż obok z zaciętym wyrazem twarzy. Personel pomocniczy składał się z czterech pielęgniarek, laborantki oraz przestraszonego stażysty. Dopiero miesiąc po dyplomie, był najmniej doświadczonym członkiem zespołu i miał dwie lewe ręce. Nadaje się tylko na psychiatrę, pomyślał Jack.

      Syrena zachłysnęła się