– Kochany pułkowniku – odparł młodzieniec – włoskie przysłowie powiada: "Kto chce, sam idzie, kto nie chce – ten posyła". Otóż chciałem i poszedłem.
– Taki osobnik, zamiast być ci wdzięczny, pozna cię, jeśli przypadkowo wpadniesz mu w ręce. Takie spotkanie może się skończyć obcięciem głowy.
– O, nie radzę mu poznawać mnie.
– A któż mu w tym przeszkodzi?
– Czyż myślicie, że takie wyprawy urządzam z twarzą odkrytą? Przecież nie zdejmuję maski wśród obcych. Czyż nie jesteśmy w pełni karnawału? Dlaczego nie mam przebierać się za Abellina lub Karola Moora, jeśli pp. Gohier, Sieyes, Roger Ducos, Moulin i Barras przebierają się za królów Francji.
– I do miasta wjechałeś w masce?
– I do miasta, i pod hotel, i do sali. Prawda, że miałem odsłonięty pas. Ale widzicie, jak pięknie jest on udekorowany.
Po tych słowach młodzieniec odrzucił płaszcz i ukazał pas, za którym tkwiły cztery pistolety i krótki nóż myśliwski.
A potem z wesołością, która cechowała, zdaje się, całe zgromadzenie, dodał:
– Musiałem mieć wygląd straszny, nieprawdaż? Musieli mnie wziąć za nieboszczyka Mandrina, wracającego z gór Sabaudii. A propos. Oto sześćdziesiąt tysięcy franków Jego Wysokości Dyrektoriatu.
I młodzieniec trącił pogardliwie nogą walizkę, która wydała metaliczny dźwięk złota.
Potem wmieszał się w grupę przyjaciół.
Jeden z mnichów podniósł walizkę.
– Gardź sobie złotem, Morganie, chociaż je zbierasz; lecz wiem, że są dobrzy ludzie, oczekujący tych sześćdziesięciu tysięcy franków z taką samą niecierpliwością, jak karawana na pustyni czeka na krople wody, ocalające przed śmiercią.
– Nasi przyjaciele w Wandei? – zapytał Morgan. – Niech im służy! Egoiści. Sami się biją.
Sobie wybrali róże, a nam zostawili kolce. A cóż to, czy nic nie dostają z Anglii?
– A jakże – zamruczał jeden mnich – w Quiberon dostali kule i mitraliezy.
– Nie mówię od Anglików, lecz z Anglii.
– Ani grosza.
– Są w coraz gorszej sytuacji.
– Zdaje mi się jednak – powiedział jeden z obecnych – że nasi książęta mogliby posłać trochę złota tym, którzy przelewają swoją krew za sprawę monarchii. Czyż nie boją się, że Wandea prędzej czy później zniechęci się i zaniecha poświęcenia, za które dotychczas nie dostała, o ile wiem, nawet podziękowania?
– Wandea, przyjacielu, – odparł Morgan -jest to ziemia szlachetna i nie zniechęci się, bądź pewien. Zresztą, cóż by to była za zasługa wierności, gdyby nie miała do czynienia z niewdzięcznością? Z chwilą, gdy poświęcenie spotyka się z wdzięcznością – przestaje być poświęceniem, albowiem jest zamiana, skoro poświęcenie zostaje wynagrodzone. Bądźmy wierni zawsze, panowie, i oby niebo sprawiło, aby ci, dla których się poświęcamy, byli niewdzięczni. A będziemy mieli, wierzcie mi, piękną kartę w historii naszych wojen domowych.
Zaledwie Morgan skończył ten rycerski aksjomat, gdy rozległy się trzy puknięcia masońskie. – Panowie! – zawołał mnich, który przewodniczył naradzie. – Kaptury na głowy i maski na twarze. Nie wiemy, co nas czeka.
Na co szły pieniądze Dyrektoriatu Wszyscy usłuchali rozkazu: mnisi naciągnęli kaptury, Morgan nałożył maskę.
– Proszę! – rzekł przełożony.
Drzwi się otwarły, wszedł braciszek usługujący.
– Wysłaniec generała Jerzego Cadoudala.
– Czy odpowiedział na trzy umówione pytania?
– Tak jest.
– Niech wejdzie.
Braciszek powrócił do podziemia i w sekundę potem ukazał się znowu, prowadząc człowieka, w którym po ubraniu poznać można było chłopa, a po kwadratowej głowie i wielkim rudym kapeluszu – Bretończyka.
Przybysz doszedł do środka koła, nie okazując onieśmielenia i powiódł okiem po dwunastu mnichach, czekając na pytania.
Przewodniczący przerwał ciszę.
– Od kogo przychodzisz?
– Ten, kto mnie posłał, polecił mi odpowiedzieć, że przychodzę od Jehudy.
– Czy masz zlecenia ustne, czy na piśmie?
– Mam odpowiadać na wasze pytania, a następnie zostawić świstek papieru za pieniądze.
– Dobrze. Zacznijmy od pytań. Gdzie są nasi bracia z Wandei?
– Złożyli broń, ale czekają tylko od was rozkazu, aby za nią pochwycić.
– A dlaczego złożyli broń?
– Otrzymali rozkaz od Jego Królewskiej Mości Ludwika XVIII.
– Mówiono o własnoręcznej odezwie królewskiej.
– Oto kopia – z tymi słowy chłop wręczył papier pytającemu.
Ten rozłożył i czytał:"Wojna może wzbudzić tylko nienawiść do monarchii. Królowie wracający na tron przez wojnę nie mogą być kochani. Trzeba więc zarzucić środki krwawe i polecić się potędze opinii, która sama przez się powraca do zbawczych zasad. Trzeba połączyć w potężnym związku rozproszone elementy monarchii, pozostawić wojującą Wandeę jej własnemu losowi i wejść na drogę bardziej pokojową i nie tak bezładną. Rojaliści z Zachodu już swoje zrobili, trzeba nareszcie oprzeć się na rojalistach w Paryżu, którzy już wszystko przygotowali do bliskiej restauracji monarchii"…
Prezydujący podniósł głowę i szukając wzrokiem Morgana, rzekł:
– Otóż, bracie, życzenie twoje spełnione. Rojaliści Wandei i Południa Francji będą mieli pełnię zasług poświęcenia.
Następnie zwracając wzrok na odezwę, z której pozostało tylko kilka wierszy do odczytania, ciągnął dalej:
"Żydzi ukrzyżowali swego króla i od tej chwili błąkają się po całym świecie; Fracuzi ścięli swego i będą rozproszeni po całej Ziemi.
Dane w Blankenbourgu, 25 sierpnia roku 1799, w dniu naszych imienin, a w szóstym roku naszego panowania.
Podpisano: Ludwik" Młodzieńcy popatrzyli na siebie.
– Quos vult perdere Jupiter, dementat! – rzucił Morgan.
– Tak – dodał prezydujący – lecz ci, których Jowisz chce ukarać, reprezentują zasadę, trzeba więc ich popierać nie tylko przeciw Jowiszowi, lecz i przeciw nim samym. Ajax wśród błyskawic i piorunów, wdzierając się na skałę, wyciągał do niebios zaciśniętą pięść i wołał:
"Uratuję się wbrew bogom".
A zwracając się do wysłańca Cadoudala, zapytał:
– Co odpowiedział na tę odezwę ten, który cię wysłał?
– Mniej więcej to samo. Kazał mi dowiedzieć się, co wy postanowiliście czynić nawet wbrew życzeniu króla.
– Jesteśmy zdecydowani na wszystko – odparł prezydujący.
– W takim razie – rzekł chłop – wszystko będzie dobrze. Oto prawdziwe nazwiska dowódców i ich przezwiska. Generał poleca, aby w listach używać przezwisk. To samo on robi, gdy pisze o was.
– Czy