Quo vadis. Генрик Сенкевич. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-270-2183-0
Скачать книгу
wymagało zapowiedziane przybycie Tyrydata, króla Armenii. Tygellinus próbował wprawdzie jeszcze wspomnieć o czarach, lecz Petroniusz, pewny już wygranej, podjął wprost wyzwanie.

      — Tygellinie — rzekł — czy sądzisz, że czary mogą szkodzić bogom?

      — Sam cezar o nich mówił — odpowiedział dworak.

      — Boleść mówiła, nie cezar, lecz ty co o tym mniemasz?

      — Bogowie są zbyt potężni, by mogli podlegać urokom.

      — Miałżebyś zaś odmawiać boskości cezarowi i jego rodzinie?

      — Peractum est! — mruknął stojący obok Epriusz Marcellus powtarzając okrzyk, jaki wydawał lud, gdy gladiator w arenie ugodzony został od razu tak, że nie potrzebował dobicia.

      Tygellinus zgryzł w sobie gniew. Między nim i Petroniuszem z dawna istniało współzawodnictwo wobec Nerona i Tygellinus miał tę wyższość, że Nero mniej albo raczej wcale się wobec niego nie krępował, aż dotąd jednak Petroniusz, ilekroć się zetknęli, pokonywał go rozumem i dowcipem.

      Tak się stało i teraz. Tygellinus umilkł i tylko zapisywał sobie w pamięci tych senatorów i rycerzy, którzy, w chwili gdy Petroniusz cofnął się w głąb sali, otoczyli go zaraz, mniemając, że po tym, co zaszło, on będzie stanowczo pierwszym ulubieńcem cezara.

      Petroniusz zaś wyszedłszy z pałacu udał się do Winicjusza i opowiedziawszy mu zajście z cezarem i Tygellinem rzekł:

      — Nie tylko odwróciłem niebezpieczeństwo od Aulusa Plaucjusza i Pomponii, a zarazem od nas obydwóch, ale nawet od Ligii, której nie będą poszukiwali choćby dlatego, że namówiłem tamtą miedzianobrodą małpę; by pojechała do Ancjum, a stamtąd do Neapolis lub Baiae. I pojedzie, w Rzymie bowiem nie śmiał dotąd wystąpić publicznie w teatrze, wiem zaś, że od dawna ma zamiar wystąpić w Neapolis. Potem marzy o Grecji, gdzie chce mu się śpiewać we wszystkich znaczniejszych miastach, a potem wraz ze wszystkimi wieńcami, które mu ofiarują Graeculi, odprawić triumfalny wjazd do Rzymu. Przez ten czas będziemy mogli szukać Ligii swobodnie i ukryć ją bezpiecznie. A cóż? Czy nasz szlachetny filozof nie był dotąd?

      — Twój szlachetny filozof jest oszust. Nie! Nie był, nie pokazał się i nie pokaże się więcej!

      — A ja lepsze mam pojęcie, jeśli nie o jego uczciwości, to o rozumie. Upuścił już raz krwi twemu workowi i przyjdzie choćby po to, żeby jej upuścić po raz drugi.

      — Niech się strzeże, bym ja mu krwi nie upuścił! — Nie czyń tego; miej z nim cierpliwość, póki się dowodnie o oszustwie nie przekonasz. Nie dawaj mu więcej pieniędzy, a natomiast obiecuj hojną nagrodę, jeśli ci przyniesie wiadomość pewną. Czy przedsiębierzesz coś także na własną rękę?

      — Dwaj moi wyzwoleńcy, Nimfidiusz i Demas, szukają jej na czele sześćdziesięciu ludzi. Ten z niewolników, który ją odnajdzie, ma obiecaną wolność. Wysłałem prócz tego umyślnych na wszystkie drogi wiodące z Rzymu, by w gospodach wypytywali o Liga i dziewicę. Sam przebiegam miasto dniem i nocą, licząc na traf szczęśliwy.

      — Cokolwiek będziesz wiedział, daj mi znać, bo ja muszę jechać do Ancjum.

      — Dobrze.

      — A jeśli któregokolwiek rana obudziwszy się powiesz sobie, że dla jednej dziewczyny nie warto się dręczyć i czynić dla niej tylu zabiegów, to przyjeżdżaj do Ancjum. Tam nie zbraknie ni kobiet, ni uciech.

      Winicjusz począł chodzić szybkimi krokami, Petroniusz zaś spoglądał czas jakiś za nim, wreszcie rzekł: — Powiedz mi szczerze — nie jak zapaleniec, który coś w siebie wmawia i sam się podnieca, ale jak człowiek rozsądny, który spowiada przyjacielowi: czy tobie zawsze jednakowo chodzi o tę Ligię?

      Winicjusz zatrzymał się na chwilę i spojrzał tak na Petroniusza, jak gdyby go przedtem nie widział, po czym znów począł chodzić. Widocznym było, że hamuje w sobie wybuch. Wreszcie w oczach, z poczucia własnej bezsilności, z żalu, gniewu i niepokonanej tęsknoty, zebrały mu się dwie łzy, które przemówiły silniej do Petroniusza niż najwymowniejsze słowa.

      Więc zamyśliwszy się przez chwilę rzekł:

      — Świat dźwiga na barkach nie Atlas, ale kobieta i czasem igra nim jak piłką.

      — Tak! — rzekł Winicjusz.

      I poczęli się żegnać. Lecz w tej chwili niewolnik dał znać, że Chilon Chilonides czeka w przedsionku i prosi, aby mógł być dopuszczony przed oblicze pana. Winicjusz kazał wpuścić go natychmiast, Petroniusz zaś rzekł:

      — Ha! Nie mówiłem ci! Na Herkulesa! Zachowaj tylko spokój; inaczej on tobą owładnie, nie ty nim.

      — Pozdrowienie i cześć szlachetnemu wojskowemu trybunowi i tobie, panie! — mówił wchodząc Chilon. — Niech szczęście wasze równe będzie waszej sławie, a sława niech obiegnie świat cały, od słupów Herkulesa aż po granice Arsacydów.

      — Witaj, prawodawco cnoty i mądrości! — odpowiedział Petroniusz.

      Lecz Winicjusz spytał z udanym spokojem:

      — Co przynosisz?

      — Za pierwszym razem przyniosłem ci, panie, nadzieję, obecnie przynoszę pewność, że dziewica zostanie odnaleziona.

      — To znaczy, żeś jej nie odnalazł dotąd?

      — Tak, panie, alem odnalazł, co znaczy znak, który ci uczyniła; wiem, kto są ludzie, którzy ją odbili, i wiem, między jakiego bóstwa wyznawcami szukać jej należy.

      Winicjusz chciał się zerwać z krzesła, na którym siedział, lecz Petroniusz położył mu dłoń na ramieniu i zwracając się do Chilona rzekł:

      — Mów dalej!

      — Czy jesteś zupełnie pewny, panie, że dziewica nakreśliła ci rybę na piasku?

      — Tak jest! — wybuchnął Winicjusz.

      — A zatem jest chrześcijanką i odbili ją chrześcijanie.

      Nastała chwila milczenia.

      — Słuchaj, Chilonie — rzekł wreszcie Petroniusz. — Krewny mój przeznaczył ci za odszukanie dziewczyny znaczną ilość pieniędzy, ale niemniej znaczną ilość rózeg, jeśli go zechcesz oszukiwać. W pierwszym razie kupisz nie jednego, ale trzech skrybów, w drugim filozofia wszystkich siedmiu mędrców, z dodatkiem twojej własnej, nie stanie ci za maść gojącą.

      — Dziewica jest chrześcijanką, panie! — zawołał Grek.

      — Zastanów się, Chilonie. Tyś człek niegłupi! Wiemy, że Junia Sylana wraz z Kalwią Kryspinillą oskarżyły Pomponię Grecynę o wyznawanie chrześcijańskiego zabobonu, ale wiemy także, że sąd domowy uwolnił ją od tego zarzutu. Czyżbyś ty chciał go teraz podnosić? Czy chciałbyś w nas wmówić, że Pomponia, a z nią razem i Ligia mogą należeć do nieprzyjaciół rodu ludzkiego, do zatruwaczy fontann i studzien, do czcicieli oślej głowy, do ludzi, którzy mordują dzieci i oddają się najplugawszej rozpuście? Pomyśl, Chilonie, czy ta teza, którą nam głosisz, nie odbije się jako antyteza na twoim grzbiecie.

      Chilon rozłożył ręce na znak, że to nie jego wina, po czym rzekł:

      — Panie! Wymów po grecku następujące zdanie: Jezus Chrystus, Boga Syn, Zbawiciel.

      — Dobrze. Oto mówię!... Cóż z tego?

      — A teraz weź pierwsze litery każdego z tych wyrazów i złóż je tak, aby stworzyły jeden wyraz.

      — Ryba! — rzekł ze zdziwieniem Petroniusz.

      — Oto dlaczego ryba stała się godłem chrześcijan — odpowiedział z dumą Chilon. Nastała chwila milczenia. W wywodach