„Myśleliśmy, że w ciągu kilku dni [David] wróci do nas w podskokach – mówi Graham Rivens. – Ale oczywiście nie mógł tak postąpić, ponieważ to pan Horton podejmował decyzje”. Po kilku dniach oczekiwania na telefon Davida The Lower Third zagrali bez niego kilka koncertów, a potem rozwiązali grupę i każdy z nich przyłączył się do innego zespołu.
Rozstanie Davida z The Lower Third było triumfem Ralpha Hortona, stało się też symboliczne dla kariery samego Davida. Jego rówieśnicy i rywale, jak Jagger, Lennon czy nawet Steve Marriott – którego trzeci singiel ze Small Faces, Sha-La-La-La-Lee, wskoczył na trzecie miejsce na listach przebojów (w czasie gdy singiel Davida z nich spadał) – związani byli z własnymi zespołami i pracowicie, koncert po koncercie, budowali armię wiernych fanów. Taka panowała zasada w świecie angielskiego rocka, David jednak postanowił ją zignorować. Miał nieco staromodną wizję, wywodzącą się ze złotych lat pięćdziesiątych, gdzie menedżerowie dbali o swoich podopiecznych jak kwoki o kurczęta. W lojalności Davida wobec „Numero Uno” było coś przedziwnego, innego od nastawionej na działanie w kolektywie mentalności zespołów rockandrollowych. Już wkrótce miało się to odbić na jego karierze.
Tymczasem Ralph Horton z radością rozpoczął poszukiwania innego zespołu dla swojego podopiecznego i jeszcze w tym samym tygodniu dał ogłoszenie w „Melody Makerze”. Jednym z pierwszych, którzy pojawili się na Warwick Square, był basista Derek „Dek” Fearnley. Po trzydziestu sekundach wiedział już, że nie weźmie tej pracy: „Wyczułem duszną, gejowską atmosferę – poczułem się bardzo niezręcznie”.
Kiedy Horton wprowadził go do pokoju, Derek zobaczył leżącego na łóżku chudziutkiego, młodego mężczyznę o nieokreślonej seksualności. Kiedy zdezorientowany starał się ocenić sytuację, David spokojnie zaczął opowiadać mu o szczegółach pracy nad materiałem, a potem pokazał paczkę papierosów – „dokładnie kawałek kartonu od fajek, na którym zapisał jakieś akordy” – a wtedy basista poczuł się zaintrygowany, tym razem pozytywnie. David wziął swoją dwunastostrunową gitarę i nucąc, zagrał parę akordów. Po około ośmiu taktach Fearnley był zahipnotyzowany: to nie był przewidywalny rhythm’n’blues, mielony do znudzenia przez większość londyńskich muzyków. „Kiedy doszliśmy do połowy, pomyślałem, że nie obchodzi mnie, co oni tutaj robią – wiedziałem, że chcę pracować z tym facetem”.
Gitarzysta John Hutchinson przeszedł przez podobny proces. Usłyszał w Marquee od Jacka Barry’ego, że wokalista szuka nowego zespołu. Pokazał się więc w sobotę w klubie na przesłuchaniu i grał do riffów Bo Diddleya. Hutchinson („Hutch”) i David wkrótce nawiązali naturalną, muzyczną więź, związek, o który, jak mówi Hutch, Ralph Horton był zazdrosny. Horton szukał ustępliwej grupy bez wybitnych osobowości, która nie zagroziłaby jego relacji z Bowiem. I z tego powodu, jak mówi Hutch, „[Ten zespół] był potulny. Zachowywaliśmy się jak muzycy towarzyszący”.
W tym samym czasie co Fearnley dołączył do nich perkusista John Eager. Hutch zasugerował klawiszowca, Dereka „Chowa” Boyesa, którego poznał w jednym z klubów w Yorkshire. Londyński DJ radiowy Earl Richmond, który zapowiadał występy grupy w Marquee, ochrzcił ich The Buzz. Przez kilka dni zastępowali The Lower Third podczas serii koncertów, a 4 marca wystąpili w Ready Steady, Go!, grając z playbacku Can’t Help Thinking About Me. W tym samym programie wystąpił Steve Marriott ze Small Faces, który podczas występu Davida przy włączonych kamerach skakał wokół niego i go prowokował. Były to dobroduszne żarty, które pokazywały, że David nie dorównywał wokaliście Small Faces, który skupiał „o wiele więcej uwagi, odnosił większe sukcesy i miał w sobie więcej naturalności [niż David]. To zapamiętałem z tego koncertu”, mówi Hutch.
Kilka tygodni później skutki odejścia The Lower Third stały się bardziej widoczne. The Buzz pojawili się w studiu Marble Arch wytwórni Pye, by nagrać kolejny kawałek. Na Do Anything You Say nie było już zmian tempa ani pokręconych gitar – wszystko brzmiało czysto, było dobrze zagrane, jednak ani spectorowskie brzmienie, ani perkusja w stylu Motown nie mogły zamaskować koszmarnie mdłego charakteru całości. Dreszczyk minął – David brzmiał jak naśladowca Toma Jonesa.
Mający w zamierzeniu stać się hitem Do Anything You Say ugrzązł na mieliźnie – podobnie jak kariera Davida. Udało mu się zebrać małą grupkę fanów w Marquee, ale kiedy w kwietniu wyjechali poza Londyn w krótką trasę z okazji wydania singla, według Dereka Fearnleya wywołali wśród widowni konsternację. Na przykład podczas koncertów w Szkocji, jak wspominał, „dzieciaki nie potrafiły się w tym połapać”. Kiedy David zrozumiał, że publiczność ma ochotę na jakieś znane piosenki, zaśpiewał Knock on Wood i If I Were a Carpenter Tima Hardina. The Buzz byli – zdaniem Hutcha – „kompetentni, ale nie dynamiczni”.
Bez The Lower Third David tkwił w martwym punkcie, postanowił więc dać sobie spokój z The Buzz. Po latach opowiadał: „Długo pracowałem z kapelami grającymi rhythm’n’bluesa – to wzmocniło moje czarne korzenie”. Starał się w ten sposób zamazać wspomnienie swojej najłatwiejszej do zapomnienia muzyki.
Liczni fani i przyjaciele Davida z tamtych czasów wspominają jego pracę z The Lower Third, niewielu natomiast pamięta o The Buzz, którzy wypracowali bardziej funkowy i jazzowy styl niż poprzednicy, ale byli łagodniejsi i bardziej pokorni zarówno w sferze muzycznej, jak i mentalnej. Rozstanie z The Lower Third być może odpowiadało Ralphowi Hortonowi, ale było aktem sabotażu. David pozornie nic sobie z tego nie robił. Jak zauważyli The Buzz, lubił swoją kapelę, która dzieliła z nim jego pasje i również miała słabość do wszelkich odlotów. Ale z zasady był samotnikiem: marzył o „koczowniczym” stylu życia. To było podstawową zaletą pomieszkiwania u Hortona, gdyż teraz już jawnie mówił o klaustrofobii, jaką wywołuje u niego mieszkanie z matką i ojcem. To uczucie było także przyczyną nagłej zmiany ekipy, z którą współpracował – jak tylko zespół osadził się jako stały element jego składu albo zaczął wysuwać jakieś żądania, David widział w nim tylko nudę i konwencję, które go ograniczały. Jak zauważył Dek Fearnley, najbliższy współpracownik Davida w 1966 roku: „chciał się wyrwać z domu. Nie chciał być również częścią zespołu, dokładnie z tego samego powodu, jeśli tylko to wyjaśnienie ma logiczne uzasadnienie”.
Dla tych, którzy byli z nim blisko, „marzycielstwo” Davida i jego potrzeba, by wymknąć się monotonii, były bardzo pociągającymi cechami. On wiedział, jak uczynić z sytuacji pełnych nudy, na przykład oczekiwania na autobus czy pociąg, najwspanialszą rozrywkę. „Zawsze bujał w obłokach – mówi Fearnley. – Nie rozmawiał o pogodzie czy najnowszym singlu The Who, odlatywał gdzieś do swojego świata”. Połączenie dorosłego i dziecka, eskapizmu i silnych ambicji było intrygujące – wciąż wciągał przyjaciół we własny świat, pełen fantazji i obsesji. Uporczywe ignorowanie codziennych spraw życia w Bromley przypominało technikę kontroli świadomości. W przypadku innych osób takie eskapistyczne tendencje byłyby oznaką czczego marzycielstwa spod znaku Waltera Mitty’ego18. David jednak starał się, by jego fantazje zamieniały się w rzeczywistość: spędzał długie godziny, pracując nad aranżacjami, albo planował następny krok w karierze.
Rzeczywiście, wobec porażki Do Anything You Say mogłoby się wydawać, że tak naprawdę nie ma przed sobą już żadnej kariery, ale to nie powstrzymywało go przed kolejnymi ruchami. Tym razem nie miał zamiaru porzucić zespołu, aby przełamać złą passę – chciał odejść od człowieka, który kilka miesięcy wcześniej pożegnał The Lower Third. Według Kenny’ego Bella Ralph Horton zaczął zdawać sobie sprawę, że przestaje spełniać oczekiwania swego podopiecznego. „Kończyły mu się pieniądze, które