– Bourbon. A dla mojego przyjaciela… – Spojrzałam na nerdzika.
– Piwo poproszę – rzucił szybko, nie patrząc żadnemu z nas w oczy. Czerwone plamy wypełzły mu aż na szyję i znikły za ciasno zapiętym kołnierzykiem koszuli.
– Piwo – powtórzyłam.
Chase przez chwilę wodził między nami wzrokiem. Pytająco uniósł brew. Miał taką minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko skinął głową.
– Na koszt firmy – rzucił i chwilę później postawił napoje na kontuarze.
– Super, dzięki.
Sięgnęłam po szklankę i spojrzałam z ukosa na nerdzika.
– Słuchaj, mam fatalną pamięć do imion – wyznałam. – Więc jak się nazywasz?
Po raz pierwszy tego wieczora na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
– Grant. Isaac Grant.
Jezu, ten koleś autentycznie przedstawił się nazwiskiem. Jakby przyszedł na rozmowę o pracę. Albo jakby był Jamesem Bondem.
– Dixon. Sawyer Dixon. – Poszłam w jego ślady i uniosłam szklankę. – Za wspaniały wieczór, Grancie, Isaacu Grancie.
Pokręcił głową i stuknął się ze mną szklanką.
– No więc powiedz, Grancie, Isaacu Grancie, co ty właściwie robisz? – Z tej odległości prawie nie było widać naszego stolika, tylko co jakiś czas w świetle stroboskopów dostrzegałam rudą czuprynę Dawn.
– Chyba to samo, co ty.
Upiłam łyk bourbona.
– Dobrze znasz Dawn?
Wzruszył ramionami, jakby nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.
– Cóż, chyba nie za dobrze znasz się na luźnej gadce, co? – zapytałam.
I znowu cień uśmiechu. Szkoda, właściwie mógłby być całkiem fajny, gdyby nie ten kij, który tkwił mu w tyłku.
– A ty jesteś bardzo bezpośrednia – powiedział tak cicho, że jego słowa niemal nikły w niskim pomruku basów.
– Można to postrzegać jako błogosławieństwo albo jako przekleństwo, to wszystko kwestia perspektywy, Grancie, Isaacu Grancie.
Westchnął głośno.
– Już zawsze będziesz mnie tak nazywać?
Odwróciłam się w jego stronę i oparłam się o kontuar.
– A czego się spodziewasz, jeżeli tak się przedstawiasz? Właściwie jestem rozczarowana, że nie wypaliłeś od razu środkowego imienia.
Dostrzegłam błysk rozbawienia w jego oczach. W półmroku nie sposób było ustalić ich koloru. Pochylił się i stwierdziłam, że pachniał dokładnie tak samo, jak wyglądał: schludnie, akuratnie, świeżo. Zapewne używał drogiej wody po goleniu.
Zaskoczyło mnie, że mi się to spodobało.
– Powiesz mi? – wyszeptałam.
Otworzył szeroko oczy. Doszłam do wniosku, że bawi mnie wyprowadzanie go z równowagi.
– Pod warunkiem, że obiecasz, że nie będziesz się śmiała – odparł.
Skrzyżowałam palce.
– Nigdy w życiu.
Isaac głęboko zaczerpnął tchu.
– Teodor.
Z uznaniem pokiwałam głową.
– Isaac Teodor Grant. Podoba mi się. Brzmi dumnie.
Sceptycznie uniósł brew.
– Naprawdę tak uważasz?
Skinęłam głową i upiłam kolejny łyk bourbona.
Roześmiał się bez tchu.
– Dziadek się ucieszy, kiedy mu to powiem – powiedział. – Dostałem imię po nim.
Fajnie było obserwować, jak Isaac się rozluźnia. Poznałam go, kiedy Dawn załamała się po nieudanej prezentacji, zażyła wtedy środki uspokajające, które jej dałam. Wydawało mi się wtedy, że biedny nerdzik lada chwila zacznie rzygać ze zdenerwowania.
– A ty? Jak masz na drugie? – zapytał po dłuższej chwili.
Wzruszyłam ramionami. Odruchowo zacisnęłam dłoń na medalionie, który ukryłam pod koszulką. Przywarłam do niego dłonią i chwilę trwało, zanim byłam w stanie na nowo podjąć rozmowę.
W końcu się odezwałam, zdecydowanie za późno, ze zdecydowanie zbyt szerokim uśmiechem:
– Isaacu Teodorze! Nie mieści mi się w głowie, że już przy pierwszym spotkaniu zadajesz dziewczynie takie pytanie. Bardzo cię proszę!
Isaac powędrował wzrokiem do dłoni na mojej piersi. Zmarszczył czoło.
– Zabrałam cię stamtąd w określonym celu – powiedziałam szybko, żeby zmienić temat.
– Mianowicie?
Jakim cudem koleś z flaszką piwa w dłoni wysławia się tak wyszukanie?
– Na tej imprezie tylko ty i ja zachowaliśmy zdrowy rozsądek, bo miłość nas nie otępiła. A to oznacza, że musimy być silni i trzymać się razem, Isaacu Teodorze. Niech się dzieje, co chce.
Kiedy się uśmiechnął, wokół jego oczu pojawiły się drobniutkie zmarszczki.
– Tak jest.
Ponownie wznieśliśmy toast. Spojrzałam na jego butelkę piwa i nagle pomyślałam, że może jednak to nie będzie taki zły wieczór.
Półtorej godziny i trzy drinki później Isaac i ja nie byliśmy co prawda jeszcze mistrzami small talku, za to udało nam się odkryć jedną wspólną cechę: uwielbiamy obserwować ludzi, zwłaszcza kiedy oddawali się dziwacznym rytuałom godowym na parkiecie.
– W życiu nie mógłbym się tak poruszać – mruknął Isaac i przekrzywił głowę. Podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam kolesia, który dość jednoznacznie kołysał biodrami.
– Mogłabym cię tego nauczyć.
Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi.
– Zdawało mi się, że wspominałaś, że nie tańczysz?
– Nie tańczę do takiej beznadziejnej muzyki. Ale umiem się ruszać. Jeśli chcesz, pokażę ci, ale w innych okolicznościach, w cztery oczy – odparłam z uśmiechem.
Oczywiście znowu się zarumienił. Już pięciokrotnie udało mi się do tego doprowadzić. Liczyłam, że zanim wieczór dobiegnie końca, dobiję do dychy.
– Mam wrażenie, że ci ludzie… – spojrzał w kierunku parkietu – …nie tańczą dlatego, że im to sprawia przyjemność, tylko dlatego, że… – Urwał i zacisnął usta w wąską linię.
– Że chcą kogoś wyrwać? – dokończyłam za niego. – Ależ to prawda. Przecież Hill House to nic innego jak targowisko próżności napalonych studentów. Jeżeli tutaj kogoś nie wyrwiesz, to jest już naprawdę źle.
Zakrztusił się piwem. I to tak bardzo, że ulało mu się nosem. Szybko podałam mu kilka serwetek.
Wyglądał tak zabawnie, że nie mogłam się nie roześmiać, co zwróciło uwagę kilku dziewcząt, które siedziały przy barze, a teraz otwarcie się nam przyglądały. Kiedy ostentacyjnie