Niespokojny płomień. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0653-1
Скачать книгу
age target="_blank" rel="nofollow" href="#fb3_img_img_d78e8225-08e5-509b-bee5-3dd7df471d0e.jpg" alt="okladka.jpg"/>

      Louis de Wohl

      NIESPOKOJNY PŁOMIEŃ

      Sandomierz 2013

      Tytuł oryginału:

      The Restless Flame. A Novel about Saint Augustine

      Tłumaczyła:

      Monika Wyrwas-Wiśniewska

      Projekt i grafika na okładce:

      Dark Crayon & Grzegorz Krysiński

      Opracowanie komputerowe:

      Damian Karaś

      Korekta:

      Magdalena Broniarek

      Wydanie drugie

      Pierwsze wydanie książki ukazało się pod tytułem:

      Św. Augustyn. Niespokojny płomień

      Copyright © 1951 by Louis de Wohl. All rights reserved

      Copyright © 2012 for Polish edition by Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu

      ISBN 978-83-257-0653-1

      Sandomierz 2013

      „Późno Cię umiłowałem,

      Piękności tak dawna a nowa,

      późno Cię umiłowałem.”

      „Gdzież miałbym stanąć poza niebem i ziemią,

      aby tam przyszedł do mnie Bóg mój, który rzekł:

      Niebo i ziemię napełniam...”

      „Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie.

      I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”.

      Św. Augustyn, Wyznania

      Rozdział pierwszy

      – Oszukiwałeś – stwierdził Alipiusz.

      – Wcale nie! – Augustyn aż pobladł z gniewu.

      – Sam widziałem. Groszek był pod pierwszą łupinką, tą, którą wskazałem. Ale ty masz lepkie palce i groszek się do nich przykleił jak podnosiłeś łupinę. Stara sztuczka.

      – Ty kłamliwy synu parszywego szakala! – wykrzyknął Augustyn trzęsąc się ze złości. Cisnął trzema łupinami od orzecha w twarz Alipiusza. Jego wielkie, ciemne oczy pałały, a usta zacisnął w cienką, czerwoną linię.

      Wszyscy inni chłopcy zaczęli się śmiać.

      Powinienem go teraz walnąć, pomyślał Alipiusz. Ale przecież był od niego o głowę wyższy i dużo cięższy. I silniejszy, choć Augustyn na pewno by tego nie przyznał – w ogóle Augustyn miał trudności z przyznaniem czegokolwiek. W szkole zawsze miał w zapasie całą masę wymówek, żeby uniknąć lania. Przezywali go „małym prawnikiem”.

      Jeśli go teraz uderzę, nie będzie się do mnie odzywał przynajmniej przez tydzień, myślał Alipiusz. W sumie nie warto. Ja wcale nie pragnę przewodzić tą bandą chłopaków, a on chce bardzo. To jasne, że oszukiwał. No ale przecież zawsze tak robi, jak szczęście się od niego odwraca. Powinienem był to przewidzieć...

      – W porządku, wygrałeś – powiedział bez przekonania.

      – Oczywiście, że wygrałem – prychnął Augustyn. – Wcale nie muszę oszukiwać, kiedy gram z tobą w orzechy – jesteś w tej grze równie biegły jak ślepa ostryga. Wygrałem. I to ja przewodzę bandzie w tym tygodniu!

      Było ich siedmiu – „Siedmiu przeciw Tagaście”, tak się sami nazywali – a senne miasteczko niejednokrotnie ucierpiało z powodu ich pomysłów. Raz otworzyli obory miejskiego skąpca, Rufusa, i przez wiele godzin po ulicach miasta biegało sześćset krów, nim wreszcie zdołano je złapać. Raz zakneblowali najgrubszą służącą, jaką udało im się znaleźć, zawiązali jej oczy, przywiązali do garbu wielbłąda, przodem do ogona i zaprowadzili zwierzę pod magistrat, gdzie odbywało się właśnie zebranie mądrych ojców miasta. Raz stoczyli na rynku walną bitwę z „Synami Błyskawicy”, inną bandą chłopców, dużo liczniejszą niż „Siedmiu”, ale posiadającą młodszych członków.

      Od czasu, kiedy Augustyn wrócił do Tagasty po roku nauki w Madaurze, życie w miasteczku znacznie się ożywiło. Był z nich najmniejszy, wyjąwszy jedynie małego Pamfiego, ale stanowił niewyczerpane źródło pomysłów.

      Powoli zapadał zmrok. Chłopcy bez entuzjazmu włóczyli się po miejskim parku, jak zwykle pełnym zakochanych par.

      – Na czerwie w starym serze, niewiarygodne, jacy ci ludzie są dziecinni – powiedział Alipiusz z pogardą. – Słyszeliście, co mówił tamten chłopak? O tamten? Po raz szósty zapytał: „A czyje są te uszka?”. Na złotego osła, powinien spróbować to ustalić, skoro tak go to interesuje. A ona potrafi tylko głupio chichotać.

      Augustyn protekcjonalnie wzruszył ramionami.

      – No cóż, oni są dziecinni z wyboru, a tymczasem ty Alipiuszu jesteś dziecinny, bo nic nie możesz na to poradzić. – Stłumił chichot. – Na mleko Tanit – kiedyś sam się przekonasz.

      Znowu się wywyższa, pomyślał Alipiusz. A co by powiedziała Monika, gdyby usłyszała, jak jej syn zaklina się na boginię miłości? Wszyscy przecież wiedzą, że jest bardziej świątobliwa niż biskup – zawsze przychodzi do bazyliki przed biskupem, a wychodzi po nim.

      Augustyn z satysfakcją opisał dwie dziewczyny, które poznał w Madaurze. Alipiusz słuchał z nadąsaną miną. Po chwili mu przerwał.

      – Kto chce słuchać o dziewczynach? Dziś jeszcze wieleśmy nie zdziałali, co nie? – Nieco go zaskoczyła własna odwaga, ale ciągnął dalej. – Gdybym to ja dowodził bandą...

      Augustyn odwrócił się gwałtownie.

      – Gdybyś to ty dowodził, to co byś zrobił Alipiuszu? – zapytał wyniośle.

      – Więc... – zaczął Alipiusz.

      – Więc... – przedrzeźniał Augustyn. – No powiedz, co byś zrobił, gdybyś to ty dowodził?

      – Cokolwiek powiem, to będziesz oczywiście przeciw.

      – Wcale nie – głos Augustyna stał się słodki jak miód. – No powiedz, proszę, co byś ty zrobił, mój Alipiuszu. A może jeszcze sam nie wiesz?

      – U Glabriuszy jest grusza pełna dojrzałych owoców – powiedział nagle Tullus. – Może sobie parę weźmiemy? – Miał siedemnaście lat, był prawie o rok starszy od pozostałych.

      – Właśnie to miałem zaproponować – powiedział pospiesznie Alipiusz. Dobry stary Tullus.

      Augustyn wzruszył ramionami.

      – Kilka gruszek – powtórzył pogardliwie. – I to w dodatku niesmacznych. Już ich próbowałem.

      – Lepsze to, niż nic – stwierdził Tullus. – Chodźcie, narwiemy owoców.

      Ruszył przez ulicę w kierunku sadu. Ale Augustyn uczynił kilka szybkich kocich susów i znalazł się tam przed nim.

      – Kilka gruszek to jest nic – sapnął. – Chodźcie, zabierzmy je wszystkie. Będą przecierać oczy ze zdumienia, kiedy wstaną jutro rano.

      Chłopcy zachichotali i nawet Alipiusz był pod wrażeniem pomysłu. Każdy sześciolatek mógł zerwać kilka gruszek z drzewa sąsiada, ale żeby zabrać wszystkie! Mimo to zirytowało